Jak cię piszą, każdy widzi |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Komentarze, felietony - archiwum |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Dział komentarzy i recenzji Słowa kluczowe - Wiesław Babik Filozofia (w) fizyce - Jarosław Kukowski Komentarze o szkole i edukacji Komentarze związane z etyką i psychylogią
Filozofia
Blogi różne Dlaczego wolne oprogramowanie... Komentarze związane z etyką i psychologią Komentarze o szkole i edukacji
|
Spis treściO chamskich
reklamach raz jeszcze Promocje dla naiwnychOstatnio miałem zamiar dokonać pewnego zakupu sprzętu elektronicznego. Nic specjalnego - ot, takie niedrogie "kino domowe". Zależało mi na pewnych podstawowych parametrach i niskiej cenie. Zacząłem od studiowania gazetek reklamowych i oczywiście - zrobiłem obchód pobliskich marketów z elektroniką (jako mieszkaniec Warszawy jestem w tej uprzywilejowanej sytuacji, że mam tu spory wybór, więc miałem niezły materiał do porównań). I co mnie w tym wszystkim uderzyło?... - To, że ogłaszane promocje to "pic na wodę"! Już wyjaśniam tę moją ocenę. Dziś więc już zupełnie przestałem wierzyć gazetkom reklamowych. Bo jak sobie wspomnę wcześniejsze "promocje", to ile razy coś naprawdę atrakcyjnego w gazetce znalazłem, to i tak nie udało mi się tego towaru naprawdę kupić. Zawsze okazywał się być niedostępny. Może faktycznie jest parę sztuk dla uprzywilejowanych, lub tych co stoją w kolejkach przed sklepem od 6 ej rano (jak za komuny). Ale żeby normalnie pójść i kupić... zapomnij! Fachowcy od marketowej reklamy nabijają nas w butelkę, robią w
bambuko, albo i "na szaro" . Jak my klienci możemy się bronić? Michał Dyszyński dodano do serwisu 5 lutego 2006
O reklamie i dewaluacji słowaJak to pisałem poprzednio, dane statystyczne pokazują, że inflacja w Polsce jest niska. Z tym faktem trudno jest się spierać. Jednak, choć nasz pieniądz jest wart coraz więcej (przynajmniej np. w relacji do dolara, czy euro), jest coś co w wyniku owych sławetnych przemian po roku 1989 zdewaluowało się wyjątkowo mocno – tym czymś jest SŁOWO. Może najpierw powiem jak to bywało kiedyś. Kiedyś człowiek, który coś mówił – z własnej, nieprzymuszonej woli – za punkt honoru utrzymywał aby słowa te były zgodne z prawdą. Oskarżenie o kłamstwo było POWAŻNĄ obrazą. Owszem, zdarzały się nadużycia, ale było to odstępstwo od normy, a nie rzecz normalna (z wyjątkiem oczywiście np. komunistycznej propagandy). Dzisiaj mamy sytuację odwrotną – dziś człowiek, który stara się mówić prawdę, który nie naciąga jej pod kątem jakiejś tam „polityki” jest dziwakiem i odmieńcem. Kłamie się wszędzie – w rozmowach telefonicznych („kolegi dzisiaj nie będzie w pracy” – choć siedzi obok, ale po prostu nie chce z delikwentem rozmawiać), w reklamie (nie będę podawał przykładu, bo wszyscy je świetnie znają) w umowach, w polityce (w końcu to przecież „polityka”). Wszyscy już wiedzą, że inni kłamią, że słowa znaczą coś obok ich treści (czasem coś wręcz przeciwnego tej treści), albo służą jakiemuś innemu celowi, więc gra nie toczy się już o to, czy to prawda, czy nie, ale o to, jak daleko ktoś się posunął w swojej manipulacji. Granica kłamstwa przesunęła się i ludzie się dostosowali. Bardzo jest ciekawe – jak? Nieraz z moim kolegą rozmawiam o reklamach wyświetlanych
w telewizji. I mamy ciekawe spostrzeżenia. Otóż rozpoznajemy reklamy.
Jak najbardziej. Rzadziej znacznie rozpoznajemy co one reklamują.
Jeszcze rzadziej potrafimy reklamie przyporządkować konkretną markę.
Najczęściej w rozmowach mówi się – a wiesz, to była
„jakaś” reklama piwa. Ale już żadnemu z nas do głowy nie
przyjdzie kupować reklamowany produkt! Po co?!! Przecież i tak
wiadomo, że to kłamstwo, „pic na wodę”, to taka gra w
udawanie, że ów produkt jest rzeczywiście atrakcyjny. Ja osobiście
nie przypominam sobie, abym od lat kupił jakikolwiek produkt zachęcony
jego reklamą. Jeśli już, to dlatego, że nie było innego, albo
dlatego, że z innych (nie reklamowych) powodów wiedziałem, że ten
zakup ma sens. Słowo się zdewaluowało prawie wszędzie, także
w biznesie, w ludzkich kontaktach osobistych. Skoro nie wiadomo, co się
kryje, za taką czy inną wypowiedzią – czy przekazywana
treść, czy jej przeciwieństwo, to jakoś z tym trzeba żyć. Ale ogólniej mówiąc, w dzisiejszych ludzie którzy
nie kłamią (przynajmniej starają się nie kłamać tak w większości
sytuacji), to swego rodzaju arystokracja ludzkości - elita w duchowym
sensie. Ludzie, którym można wierzyć. Ludzie PRAWDZIWI. I jak każda
elita, ta też jest nieliczna... Michał Dyszyński dodano do serwisu 22 stycznia 2006
Aroganckie reklamy"Weź udział i wygraj!", "Kup teraz!", "Zamów już dziś!" - oto wybrane teksty reklamowe. Mnie takie teksty denerwują. Jeśli widzę w mojej przeglądarce okno z podobną reklamą, to ją bez czytania ze złością zamykam. Z jakiej racji redaktor w agencji reklamowej mówi mi na "ty"? I to jeszcze w trybie rozkazującym!?... Nie wiem jak inni czytając, ale dla mnie to ewidentna arogancja.
Nieuprzejmość wysokiego lotu. W końcu bruderszawtu z twórcami reklam
nie piłem, a w polskiej tradycji do nieznanych osób nie zwykło się
od razu mówić na "ty". Nie wiem, może reszta polskiego społeczeństwa
ogólnie lubi jak mu się rozkazuje, ale ja chyba nie jestem takim
absolutnym wyjątkiem. Myślę, że pokrzykiwanie na przyszłych klientów
nie każdemu się podoba. A poufałe "poklepywanie po plecach"
przez nieznajomych też nie jest w dobrym tonie. Z resztą - nie wiem.
Może jakaś część odbiorców reklam to lubi. Ale nie ja. Dlatego w podobnych sytuacjach odwracam głowę i po cichu ripostuję po adresem twórców reklamy: Spadaj chamie! Michał Dyszyński dodano do serwisu 21 września 2005
Granica nachalnościPrzyznam, że dość interesuję się branżą
reklamową. I marketingiem. Jednocześnie... nie znoszę reklam! A odpowiedź na pytanie: dlaczego tak? - jest prosta. Wiąże się ona z przekroczeniem granicy nachalności. Wszystko co robimy, tworzymy może być realizowane z różnym natężeniem - kota można głaskać delikatnie (zbyt delikatnie, spowoduje, że odczuje to "głaskanie" jako nieprzyjemne drażnienie i łaskotanie), normalnie i mocno - czyli gniotąc biedne zwierzę. Głaskanie ma swój zakres, w którym kot odczuwa je jako przyjemne. Podobnie jest z jedzeniem - za mało - człowiek jest głodny, za dużo - choruje, tylko racjonalne odżywianie zapewnia dobrą formę. I tak jest niemal w każdej dziedzinie naszej działalności. W reklamach też. Jest też granica, powyżej której wszystko zniechęca, wszystko jest agresywne. Niestety, reklamą rządzi dość nieuporządkowany
biznes. Media chcą zarobić, więc starają się zdobyć jak największą
liczbę reklamodawców. Dużo reklamodawców, to dużo reklam. Jedna na
drugiej, jedna po drugiej - ciągły nieprzerwany strumień informacji w
99% zbędnych. Mamy totalne przeładowanie przekazu medialnego reklamą.
A w dalszej konsekwencji wytwarzanie się u odbiorców odruchów
obronnych, ucieczkowych u odbiorców... Otóż wg mnie cała ta sytuacja wynika to głównie z reguł reklamowania samej oferty reklamowej. Bo pozyskanie reklamodawców przez agencje samo podlega reklamie. Producent butów, czy lodówek nie wie jaka kampania reklamowa będzie skuteczna, jaki reklamodawca zapewni mu sukces. A rynek ofert reklamowych jest bogaty. I każda agencja reklamowa, wydawca, stacja telewizyjna twierdzi, że jej oferta jest najbardziej korzystna, wszak trzeba ściągnąć i utrzymać klienta, więc wciska się mu kit, aż do bólu. Klient też chce mieć "gwarancję profesjonalizmu" (najczęściej w celu zabezpieczenia się przed zarzutami zwierzchników), więc wybiera agencje najbardziej modne, czy najlepiej się same reklamujące. Agencje wkładają wiele wysiłku w reklamowania samych siebie i działają silnie pod kątem. W tym wszystkim skuteczność samej kampanii reklamowej często schodzi na dalszy plan (tym bardziej, że wciąż nie dorobiono się dobrych metod pomiaru tej skuteczności) - ważniejsze staje się to, żeby reklama "wyglądała profesjonalnie", niż żeby była rzeczywiście skuteczna. W efekcie mamy zalew sztampowych (choć od strony "profesjonalnej" poprawnych, lub nawet "wypasionych" i "kreatywnych") reklam, gigantyczne dochody małej grupy rekinów rynku reklamowego (którzy wkupili się w łaski klientów), przy niskiej skuteczności samego przekazu marketingowego i mizerii finansowej agencji mniej modnych. Badania wykazują, że Internet wypiera
(choć powoli) tradycyjne media. Ludzie wolą korzystać z Sieci,
zamiast biernie oglądać program TV, spada czytelnictwo prasy. Jednak
potencjał reklamowy Internetu jest słabo wykorzystywany. A do tego
chyba ŹLE wykorzystywany. Tym co naprawdę jest niedoceniane, to
reklama branżowa. Jest to reklama w miejscu, gdzie już
zainteresowany klient trafił - szuka dachówek, to reklamy powinny być
na stronach dotyczących dachówek, szuka sprzętu audio, to reklamy
powinny być na stronach serwisów audio. Tymczasem branżowe pisma i
witryny internetowe są wyraźnie niedocenione. Mimo, że to właśnie
tam reklama jest najskuteczniejsza. Michał Dyszyński 19 marca 2005, poprawione 21 marca 2005
GSMagogiaPowstał nowy portalik o zainteresowaniach edukacyjnych - http://www.gsmscience.pl . Autor tego artykułu początkowo się z tego ucieszył (mimo, że to w pewnym sensie edukacyjna konkurencja...) - pomyślał sobie: może się czegoś ciekawego da dowiedzieć, może pojawią się jakieś rzadko publikowane dane?... Ale po zapoznaniu się z treścią portalu entuzjazm wyraźnie osłabł... Jak to jest z tym komunikacyjnym biznesem?Firmy posiadające sieci komórkowe są jednymi z najbardziej dochodowych. W końcu, po (trzeba przyznać kosztownym). początkowym etapie rozwoju firmy związanym z budową samej sieci, następne lata to zbieranie finansowej śmietanki - ludzie płacą miesięcznie gigantyczne kwoty (sumarycznie rzecz ujmując), aby tylko mieć możliwość swobodnego komunikowania się. Dlatego nie jest wielką tajemnicą fakt, że aktualnie wszystkie polskie firmy obsługujące telefonię GSM mają gigantyczne przychody i wyjątkowo duże zyski. A tam gdzie są duże pieniądze, są też duże emocje i bardzo często myślenie hmmm... po linii dochodów... W przypadku technologii GSM istotnym problemem jest strach użytkowników przez promieniowaniem. Wiele ludzi boi się komórek, które przecież wytwarzają fale elektromagnetyczne o niebagatelnych mocach. A skoro się boją, to nie kupują telefonów, nie rozmawiają i nie dostarczają dochodów firmom telekomunikacyjnym. Z przyczyn biznesowych dobrze więc byłoby ów strach zmniejszyć, a najlepiej zlikwidować. Np. poprzez "rzetelne dane naukowe". Portal gsmscience.pl deklaruje takie właśnie podejście do kwestii promieniowania telefonów komórkowych - rzetelne dane naukowe. Deklaruje, ale czy spełnia? Moim zdaniem - niestety NIE. Wiedza jednostronnie podanaPortal deklaruje na wstępie swoje kredo: Nie "demagogia, nie emocje, lecz rzetelne argumenty". Niestety, treść jaką dalej oferuje jest dokładnym przeciwieństwem tego hasła. Już po kilku akapitach przeczytanych tekstów na owym portalu można się domyślić, kto finansuje jego działalność - widać z treści, że chodzi głównie o to, aby "rozproszyć" obawy czytelników o własne zdrowie (oczywiście w związku z faktem z wykorzystywania telefonu komórkowego), a nie o to, aby rzetelnie i bezstronnie rozpatrzyć argumenty. Najbardziej uderzył mnie skrajnie demagogiczny układ tabelki ZA i PRZECIW zagrożeniom związanych z telefonami komórkowymi. ZA jest utrzymane w tonie naukowym - "liczby", "fakty", "konkrety"; PRZECIW - to same "głupie strachy" - że ktoś się boi masztu telefonii, że mu przeszkadzają te konstrukcje tak "ogólnie". Jednym słowem wychodziłoby na to, że kto jest ZA - ten mądry, a kto PRZECIW, to taki przestraszony "chłopek - roztropek", albo może przysłowiowa "baba z magla" (przepraszam za ten wyniesiony z porzekadeł stereotyp - użyłem go, choć wcale nie uważam kobiet pracujących w maglu za mniej wartościowe). Tymczasem z tą szkodliwością telefonów komórkowych nic nie jest takie proste i oczywiste. I wcale nie jest pewne, że owa strategia tendencyjnych "informacji" ostatecznie opłaci się sieciom komórkowym. Na krótką metę - może tak, ale na dłużej... Podobnie przecież było ze szkodliwością palenia tytoniu - firmy papierosowe robiły wszystko, aby informacje o zagrożeniach nie dotarły do opinii publicznej. A teraz muszą płacić miliardowe odszkodowania ludziom, którzy poczuli się oszukani przez niegdyś emitowane reklamy. Wiele koncernów jest poważnie zagrożonych w swoim istnieniu. Tak samo może zdarzyć się z telefonami - po paru latach milczenia, gdy nagle okaże się, że znacząca liczba osób ma problemy zdrowotne związane z używaniem "komórek", przyjdzie firmom telekomunikacyjnym zmierzyć się ze znacznie większym strachem ludzi i znacznie poważniejszym zagrożeniami finansowymi. Ktoś czytający te słowa mógłby pomyśleć, że
ich autor jest przeciwko telefonii komórkowej. Jest to mylna diagnoza. Autor
posiada telefon komórkowy, ma go też jego żona. I co jakiś czas z tego
telefonu korzysta (żona też). Ale... Co jest problemem w przypadku pól elektromagnetycznych emitowanych przez telefony komórkowe?Po pierwsze - mimo, że energia telefonu nie jest szczególnie duża, to aparat jest podczas rozmowy trzymany bardzo blisko ciała, a w stanie czuwania godzinami, non stop promieniuje w pobliżu jakiegoś ludzkiego organu. Na krótką metę, przy sporadycznym używaniu urządzenia, zagrożenia wydają się być niewielkie - w końcu każdy podlega różnym rodzajom promieniowania i organizm musi sobie z tym zjawiskiem jakoś radzić. Jednak wieloletnie trzymanie takiej małej stacji nadawczej wciąż w tym samym miejscu blisko ciała, musi mieć jakiś wpływ na metabolizm tkanek organizmu. A jeszcze większy wpływ ma miejsce w przypadku trwającej rozmowy przez telefon komórkowy - wtedy emitowana energia fal jest wielokrotnie większa, a dodatkowo oddziaływuje ona na układ nerwowy - bardzo wrażliwy na bodźce elektromagnetyczne - jako, że sam tego rodzaju bodźce wykorzystuje do swojego działania. Jak to jest z tym wpływem promieniowania
elektromagnetycznego na organizm człowieka? Czy nie ma powodów sądzić, że
tego rodzaju energia może szkodzić? Właśnie rzetelne dane mówią, że
zdecydowanie "jest coś na rzeczy". Na szczęście jak do tej pory nie słyszy się o naprawdę poważnych i masowych zachorowaniach spowodowanych promieniowaniem telefonów komórkowych. Nie słyszy się, ale nie wiadomo czy jakiś nowotwór z tym związany po cichu się nie rozwija - wszak wiadomo, że te procesy trwają nieraz wiele lat. Ogólnie bezsporne jest, że osoby narażone na stałe, silne dawki promieniowania elektromagnetycznego mają znacznie zwiększone ryzyko zachorowań na niektóre choroby - w szczególności nowotwory oraz schorzenia układu rozrodczego. Niejasna jest też sprawa interakcji częstych dawek promieniowania o wysokiej częstotliwości z układem nerwowym człowieka. W każdym razie na pewno warto jest być ostrożnym w tym względzie. Teraz oczywiście pojawia się podstawowe pytanie: Własne odczucia AutoraAutor jest przekonany, że wykorzystywanie urządzeń
emitujących silne, bądź średnie ale przez dłuższy czas dawki
promieniowania elektromagnetycznego powinno być bardzo starannie badane i
kontrolowane. Opiera to nieco na wiedzy fizycznej, ale także na własnym doświadczeniu.
Tak się składa, że dłuższa rozmowa przez telefon komórkowy objawia się u
niego wyraźnym, utrzymującym się przez kilkadziesiąt minut bólem głowy w
części, w której trzymany był telefon. Podobny efekt zgłaszała też jedna
z koleżanek. Na szczęście ów ból nie trwa długo i nie jest szczególnie
silny. Ale jest. Większość osób na szczęście nie skarży się na tego
rodzaju dolegliwości. I bardzo dobrze. Tylko powstaje pytanie: Nie skarży się,
bo promieniowanie w żaden sposób na nich nie działa, czy może po prostu działa
w sposób niewykrywalny?... Przypadek ukrywania szkodliwości palenia tytoniu pokazuje, że w przypadku zaangażowania dużych pieniędzy po jednej ze stron zainteresowanych wynikami badań, dość trudno jest przeforsować ich obiektywny charakter. Bądźmy więc czujni. Jak się zabezpieczyć przed możliwymi niebezpieczeństwami używania telefonów komórkowych?Autor niniejszego artykułu zdaje sobie sprawę z tego, że w dzisiejszym świecie telefon komórkowy stał się niemal niezbędny. Na pewno jest użyteczny, wygodny, a często atrakcyjny jako gadżet (miewa aparat cyfrowy, dyktafon, często terminarz czy inne funkcje małego komputerka). Dlatego chyba nie warto z niego rezygnować z powodu samej niepewności, z powodu strachu na wyrost. Ale można też używać go tak, aby minimalizować zagrożenia. Jak?
Na zakończenieOczywiście nie ma powodów do paniki, ani konieczności natychmiastowego odstawienia telefonu komórkowego. Jednak czujność nie zawadzi. Warto obserwować własne reakcje, nie lekceważyć objawów związanych z promieniowaniem. Później może być za późno. A wierzyć piszącym, nawet na naukowo deklarujących się portalach... no cóż... też trzeba z umiarem. Michał Dyszyński dodano do serwisu 11 grudnia 2004 Inne doniesienia na temat szkodliwości telefonów
komórkowych: Uzupełnienie dodane 27 grudnia 2004
Reklamowa paranojaZnowu mnie naszło na krytykę świata
reklamy. Wkurzyłem się. Normalnie i zwyczajnie. Ale... Od dawna już moim głównym źródłem
informacji jest internet. Ostatnio zainteresowany byłem ewentualnością
nabycia samochodu marki Skoda. Ogólnie słyszałem dobre opinie o tej
marce, a z tego co widzę firma ta potrafi być konkurencyjna również
cenowo. Postanowiłem się więc dowiedzieć o tym więcej. W
sumie niby nic prostszego - wchodzę na stronę www.skoda.pl i
powinno zadziałać. Już pierwszy kontakt z tą stronę mnie zaniepokoił
- nie jest dobrze - myślę - jakaś taka "wypasiona".
Faktycznie po wejściu na wymienioną stronę jeden samochód wyjeżdża
(w animacji flaszowej) z góry, drugi z dołu. Teksty, że coś nowe, że
atrakcyjne. Jest tylko jeden problem... jak podczas wyboru modelu
samochodu mam dość istotne wymaganie - chcę wiedzieć, czy ma on duży
bagażnik. Niby niewiele, bo przecież producenci samochodu wiedzą jaki
bagażnik wyprodukowali. Pracowicie omijając wszystkie fajerwerki, który
mi są tu "na grzyba", doszedłem wreszcie do części poświęconej
Fabii Sedan. Tyle że plik z danymi technicznymi jest... w
przygotowaniu. Wkurzyłem się na maksa. Jak chcę obejrzeć filmik z
widokiem samochodu, to sobie włączam telewizor (może być film na DVD),
a tu chciałem się dowiedzieć coś konkretnego na temat
samochodów. Wsadźcie sobie te wypasione strony w... Mój apelPanowie i Panie twórcy witryn dilerów,
producentów, długopisów, gwoździ, czy czego tam jeszcze... Dajcie
swojemu klientowi informację! Błagam! Proszę! Namawiam! Menedżerowie marketingu! Przyjmijcie do wiadomości, że towary nie
kupuje się wyłącznie w oparciu o słowa w rodzaju -
"Promocja", "nowy", "unowocześniony".
Niemal każdy portal konkurencji też takie slogany u siebie zamieszcza!
Dajcie informację!!! Dane, parametry. Nie znoszę marketingowych, wypasionych stron internetowych, i jednocześnie pozbawionych informacji tam, gdzie powinna ona się znajdować. Uważam to za przejaw LEKCEWAŻENIA MNIE - KLIENTA. Michał Dyszyński 31 października 2004. Czy to na serio, czy sobie robią "jaja"?...Właśnie obejrzałem kilka scen ze amerykańskiego
"obrazu" filmowego pt. "Dzień niepodległości". I
mam po tym "relfeksje". A może nie tylko refleksje, ale
"zagwozdkę", kaca logicznego, czy co tam więcej... Bo po raz
któryś zastanawiam się poważnie nad jednym: Może przykład, który mnie "rzucił
na kolana". Idzie sobie Eddie Murphy po pustyni i ciągnie w jakiejś
płachcie ciało (jeszcze żyjące) wrednego obcego. Nagle naprzeciwko
niego wyjeżdża ogromne stado ciężarówek. Eddie oczywiście prosi
jednego z kierowców o podwiezienie do "bazy wojskowej" -
cytuję jak było przetłumaczone, ale chyba podobnie jest i w
oryginale, bo wypowiedź była krótka. Na co kierowca ciężarówki
zagląda na mapę i mówi "nie ma jej na mapie". Niby
logicznie, tylko... I tak co chwila. W sumie powinienem przestać się dziwić. Wszak w tym wielkim wspaniałym kraju, jakim są Stany Zjednoczone w każdym niemal samochodzie wozi się środki wybuchowe - przecież na każdym filmie, samochód który ma poważniejszy wypadek - wybucha (ciekaw jestem, czy KTOKOLWIEK z czytelników tego tekstu w Polsce widział wybuch samochodu po wypadku). Może w Ameryce takie samochody budują, ale w tej zapyziałej Polsce zapalenie się samochodu jest dość rzadkie (choć owszem karoseria nieraz może się zapalić i jest to istotne niebezpieczeństwo), a wybuch jest już absolutnym ewenementem (i nie ma się czemu dziwić, bo samochody nie powinny być budowane tak, aby łatwo wybuchały). A ja wciąż się zastanawiam - jak to
jest? Ja nie wiem? Może ktoś wie?...
Cool, czyli chłodno o wypasionych reklamachZnowu natrętna reklama mnie "wnerwiła". Szybko się jej pozbyłem, ale też zauważyłem u siebie ciekawy efekt reklamowego dostosowania się - zupełnie nie wiem o czym są te namolne reklamy. Nauczyłem się tak dobrze wypierać ich treść, że co najwyżej pamiętam sam fakt ich zaistnienia - nazwa produktu już nie dociera do mojej głowy. Do dziś zastanawiam się co reklamował w jednym z portali jakiś taki wrednie migający aparat fotograficzny - czy aparaty, czy usługi fotograficzne, a może drukarki foto? Nie wiem naprawdę - wnerwiający element zapamiętałem, ale produktu - już nie. No i drugi problem - te flasze... Wśród moich znajomych większość ucieka od owych przeładowanych "atrakcjami" stron. Tak przynajmniej wynika mi z rozmów. W biznesie, w bieżącej działalności liczy się szybkość zdobycia informacji. A jak wszystko długo się ładuje (nawet na szybkim łączu), potem długo błyska, "lata" prezentuje feerię animacji - to znowu strata. I zanim człowiek znajdzie gdzieś przycisk "Pomiń intro", to nadenerwuje się niemało. Ale mam też tu inną refleksję - nie dziwię się dlaczego
tego rodzaju nadmiernie "wypasione" podejście do prezentacji
oferty dominuje. Mechanizm jest prosty - klient chce mieć
"dobry" serwis. Ma pieniądze, chce je dobrze wydać na
prezentację swojej oferty. Idzie do "najlepszej" agencji
reklamowej. "Najlepsza" agencja oferuje oczywiście to co co
"najlepsze" - czyli to co dużo kosztuje, efektownie się
prezentuje i wymaga pracy specjalisty, a nie "zwykłego" twórcy
stron. Michał Dyszyński 16 lipca 2004 Reklama, czy antyreklama? - głos o spamowym biznesie......bo od jakiegoś czasu jestem zalewany spamem. Co to jest spam? Z mojego punktu widzenia patrząc, spam jest REKLAMĄ BEZSENSOWNĄ - w istocie o ujemnej wartości reklamowej. Jeżeli jakaś oferta dotrze do mnie w postaci spamu, to uznam to za powód, aby określonego produktu NIE KUPIĆ (a już na pewno nigdy nie kupić od firmy, które jest odpowiedzialna za ów spam). Nie kupię go z KILKU POWODÓW:
Zastanawiam się przy tym: jak wielu klientów reaguje podobnie jak
ja? Z drugiej strony uważam, że poważny produkt na tego rodzaju "reklamie" można tylko stracić - przede wszystkim reputację. Z punktu widzenia reklamodawców posługiwanie się spamem ma właściwie jedną główną zaletę - bardzo niskie koszty dotarcia do potencjalnego klienta - w myśl zasady: ponieważ to nic nie kosztuje, to ślijmy nasze beznadziejne e-maile. I być może dla pewnego typu ludzi taka reklama się sprawdza. To że inni nie kupią - to nic, w końcu jeśli na sto milionów wysłanych e-maili sto odbiorców coś kupi, to można uznać, że spam spełnił swoje zadanie. Szkoda... (Anty)reklamowe rozważania W swoim czasie zaprenumerowałem
sobie newsleter związany z mediami i reklamą. Co jakiś czas (raczej
chyba za często) przychodzą więc do mnie e-maile reklamowo -
edukacyjno - publicystyczne traktujące o tej ciekawej dziedzinie.
Przyznam, że rzadko kiedy cokolwiek z treści newslettera mnie
zainteresuje, ale tym razem było inaczej. Bo oto pojawił się taki
"cytat tygodnia": Niby nic odkrywczego, a jednak... Z jednej zapewne liczy, że się jego
produkt, czy markę zapamięta. Tylko czy się nie przeliczy? A wygląda mi na to, że branża reklamowa
poszła w jakimś absurdalnym kierunku. Chyba nawet domyślam się
dlaczego... Wmówienie takiej teorii klientom kupującym
powierzchnię i czas medialny, jest bardzo dla agencji reklamowych
korzystne. I dlatego tym bardziej intrygujące jest pytanie - na ile owa
teoria jest prawdziwa? A przecież nie jestem absolutnym wrogiem
reklam. W wielu sytuacjach nawet mi ich... brakuje! Poczekam cierpliwie. Przecież w reklamie pracują nieraz naprawdę inteligentni ludzie. Może wreszcie na to wpadną?... Michał Dyszyński - dodano do serwisu 30 czerwca 2004 Bandyta z Internetu, czyli jak się pisze niusyDzisiaj przeczytałem we wiadomościach Onetu (hmmm, złapałem się na tym, że już prawie nie czytam zwykłych gazet...) informację o pewnym wydarzeniu, czyli nieco z angielska i żargonowo nazywając - "nius" - (news). Chodziło o to, że pewna dziewczyna poznała na internetowym czacie sympatycznego chłopaka (tak jej się przynajmniej z początku zdawało...), a przy spotkaniu bezpośrednim w "realu" okazało się, że to bandyta, który ją pobił, usiłował zgwałcić i zabrał telefon komórkowy. Jaki z tego wniosek? Oczywiście znam sporą grupę osób, dla
których to będzie absolutny dowód szkodliwości i zagrożeń
Internetu. Są to najczęściej osoby z pokolenia na emeryturze, którym
z zasady nie odpowiada to co nowe. Internet i komputery nie odpowiadają
im szczególnie. A taki przypadek to dowód "niepodważalny". Tymczasem gdyby ta sam dziewczyna poznała tego samego bandytę: na dyskotece, w kawiarni, korespondencyjnie po staremu (czyli ze znaczkiem na kopercie), w pubie, w parku, na wycieczce szkolnej, czy w muzeum ziemi, to byłoby normalne. A tu - łolaboga - Internet. I mamy niusa i mamy dyskusję o tym jak to jest niebezpiecznie zajmować się tymi "nowinkami". Niestety, rzadko kto potrafi rozróżniać prawdziwe przyczyny, od mało istotnego tła. Tymczasem naprawdę istotnym wnioskiem z tej historii jest to, że dziewczyna, która widzi jakiegokolwiek nieznajomego chłopaka i samotnie udaje się z nim w miejsce odosobnione, może być ofiarą napadu. Dotyczy to nie tylko dziewczyn i nie tylko poznających kogoś przez Internet. Dotyczy KAŻDEGO spotkania z nieznajomym, zapoznawanym OBOJĘTNE JAK. Internet jako medium pierwszego kontaktu jest tu w istocie czynnikiem trzeciorzędnym. A zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że... Natomiast dla mnie w tym wszystkim ciekawy jest najbardziej element psychologiczny. Ludzie zauważają związek wtedy, gdy są nań nastawieni, lub zwróci się im na to uwagę. Ten tytuł wiadomości był: "Internetowy przyjaciel bił i usiłował zgwałcić", tak więc w sposób oczywisty "winny" się robi Internet. Gdyby napisano "Bandyta zaatakował dziewczynę w parku", to by było że to właśnie park jest niebezpieczny itd... Kiedyś pamiętam napisano "Nauczycielka zabiła ucznia" (czy coś podobnego). Oczywiście spora grupa ludzi pomyśli sobie wtedy: ale ci nauczyciele to wredni. Zawsze ich podejrzewałem o złe intencje... Ale gdyby dziennikarz zauważył np. rudy kolor włosów zabójczyni (nie wiem jak było on naprawdę) i napisał "Ruda nauczycielka zabija ucznia", to pewnie duża grupa ludzi zacznie żywić uprzedzenia do osób z tym kolorem włosów. Jak bardzo ludzki umysł podaje się manipulacji.... Michał Dyszyński - dodano do serwisu 28 kwietnia 2004 Nowa generacja wirusów komputerowych - wirusy zlokalizowane.Dzisiaj dostałem pierwszego wirusa komputerowego, który został "zlokalizowany" - nagłówek i treść miał w języku polskim. Co prawda treść była bardzo prymitywnym (z błędami) tłumaczeniem słów angielskich oto ona: "Podobac sie przeczytac ten udokumentowac.", czyli na razie dość łatwa do rozpoznania jako podejrzana (zwłaszcza że zawierała załącznik z rozszerzeniem "pif"), ale człowiek przyzwyczajony, że wirus może "odzywać się" wyłącznie po angielsku, być może da się oszukać. Prawdę mówiąc, ten zalew wirusów i spamu wydaje się być przerażający. Doskonalenie się wirusów, też ostatnio znacznie przyspieszyło. Są dni, że dostaję około 100 maili zawierających wyłącznie śmieci, a do tego żadnego użytecznego e-maila. A idzie wciąż ku gorszemu. Postanowiłem więc podzielić się pewną
refleksją - dlaczego jest aż tyle wirusów i spamu. Dlatego (tytułem przypomnienia) pozwolę sobie jeszcze raz przypomnieć podstawowe zasady postępowania z pocztą elektroniczną:
Skupię się na pierwszym punkcie. Co to znaczy "nierozpoznanych załączników". Oznacza to m.in. załączników:
W szczególności na 99,9% wirusem jest email pochodzący od nieznanej osoby, zawierający plik o rozszerzeniu: pif, exe, com, bat, vbs, scr. Ostatnio też do tej niechlubnej listy dołączył typ pliku zip, który też niekiedy zawiera wirusy. Jednak ten ostatni rodzaj pliku (zip) jest dość często używany przez "uczciwych" użytkowników, więc niekoniecznie należy od razu wyrzucać pliki z tym rozszerzeniem, bo być może zawierają użyteczne dla nas dane. No i kolejna zasada podstawowa:
"ciekawość to pierwszy stopień do piekła" - jeśli e-mail,
zbytnio nas zaciekawia, lub do czegoś silnie prowokuje, to już z
samego tego faktu jest podejrzany. Procedura postępowania z podejrzanym e-mailem w outlooku express-ieJa osobiście, gdy widzę e-mail podejrzany o bycie użytecznym... tak, tak - podejrzane o bycie wirusem, są z zasady prawie wszystkie maile, a co najwyżej mogę podejrzewać niektóre z nich o bycie użytecznym. Stosuję następującą procedurę (jak na razie skuteczną):
Wszystkie inne wiadomości od nieznanych osób najbezpieczniej jest bezlitośnie usunąć. Dla bezpieczeństwa można to zrobić nawet nie klikając na ten plik (nie podświetlając go, co może być niebezpieczne w przypadku niektórych najbardziej zjadliwych wirusów). W tym celu wystarczy posłużyć się "regułą wiadomości" i uruchomić ją do aktualnie posiadanej poczty. Inne zasadyCo jeszcze można zrobić w kwestii
bezpieczeństwa naszego komputera? Pamiętać że:
Gdyby wszyscy ludzie byli ostrożni i konsekwentnie, to spam i wirusy umarłyby śmiercią naturalną. Pewnie naiwni wciąż się gdzieś w sieci znajdą, jednak głupio byłoby wyjść na takiego samemu... - Czego nikomu z Czytelników nie życzy Michał Dyszyński - dodano do serwisu 27 kwietnia 2004
O obrażalskich, (bez)prawiu, Internecie i ewolucjiNa stronie brytyjskiego serwisu informatycznego ZDNET przeczytałem kilka dni temu informację o przyznaniu przez ten serwis tytułu: "most stupid piece of Internet legislation in the world" (czyli w wolnym tłumaczeniu: "Największy na Świecie wygłup internetowego prawodawstwa"). "Laureatem" jest sąd w nieodległej Francji (czyżby kolejny przyczynek do odwiecznej rywalizacji obu nacji?... - ZDNET jest prowadzony przez Brytyjczyków), który zakazał Francuzom wchodzenie na strony www aukcji oferujących pamiątki po nazistach. Problem w tym, że wspomniane aukcje są organizowane w Internecie, poza terytorium Francji. Dlatego, w celu realizacji niniejszej decyzji, ten że sąd dał organizującemu aukcje amerykańskiemu portalowi Yahoo dwa miesiące na zastosowanie się do decyzji, czyli zablokowanie dostępu do nazistowskiej aukcji dla wszystkich francuskich internautów. Jak pisze wspomniany serwis, prawodawstwo francuskie rozważa wprowadzenie obowiązku konsultowania z nim każdej publikacji na stronach Światowej Sieci, jeżeli mogłaby ona być niezgodna z francuskim prawem. Teraz będzie komentarz daktikowy. Ta moja refleksja
sięga w bardziej ogólne sfery niż tylko pamiątki po nazistach, a u
jej podstaw jawi się pytanie: Problem nie jest banalny, bo prędzej czy później,
może stać się zarzewiem poważnych konfliktów. W końcu wraz z
rozwojem technik informacyjnych i dostępu do treści będzie rosło
znaczenie propagowania idei i wszystkie związane z nim niebezpieczeństwa.
Jak pogodzić ze sobą interesy ideowe całkowicie antagonistycznych
dzisiaj grup - islamistów i radykalnych chrześcijan, fundamentalistów
i liberałów, wolnomyślicieli i obrażalskich na wszystko i
wszystkich?... Typowy człowiek ma wbudowane w swoją psychikę
szczególne pragnienie: zmusić Świat, aby był "po mojemu". Jednak mechanizm dominacji i dążenia do wojny w
ludziach pozostał. Im bardziej prymitywny w myśleniu człowiek, tym
lepiej to widać. Prymitywni ludzie pragną się bić, pragną okrucieństwa.
Nie są w stanie opanować nakazu ewolucji. Widać to na stadionach,
widać w rzeziach plemiennych, wojnach domowych, zajadłości grup
terrorystycznych. Wielu ludzi pragnie "zabijać wrogów". To
jest ich nakaz życia, powołanie. Wrogów zawsze można znaleźć - w
końcu to kwestia umowna, kogo do wrogów zaliczymy. Będą więc zabijać
z potrzeby serca, z nakazu ewolucji. Czy to islamiści, czy to chrześcijanie.
Bo niestety, to nie tylko islamiści chcą mordować. Chrześcijanie,
katolicy, protestanci - też. Nakaz miłości bliźniego, póki co nie
przedarł się do wielu, tkwiących w okowach ewolucji, umysłów
(doskonałym przykładem są odległe zaledwie o kilka lat wydarzenia w
Rwandzie). Na koniec jeszcze wrócę do pamiątek po nazistach -
pozwolić nimi handlować, czy nie? - ja bym akurat pozwolił.
Nazizm jest historią tego globu, jest dokonaniem ludzkości - takiej
jaka ona jest - i trzeba o tej historii pamiętać! Trzeba pamiętać
o nazistach, stalinistach, zabójcom polskiego UB i wielu innych. Jeśli
nie będziemy pamiętać, do czego zdolni są ludzie (tacy jak my!), to
ewolucyjne prawo zabijania nie znajdzie żadnej przeciwwagi w naszej świadomości.
Trzeba pamiętać o nazistach, zbierać pamiątki po nich - aby nikomu
do głowy nie przyszło, że to przecież niemożliwe, aby ludzie tak
czynili innym ludziom, że to tylko mit, wymysł. Trzeba te pamiątki
zachowywać, a wraz z nimi pamiętać o zbrodniach. I piszę to
niekoniecznie w kontekście Narodu Niemieckiego, bo nie wiadomo, czy
"My" jesteśmy lepsi, czy gorsi, czy tacy sami. A nawet jeśli
nie dalibyśmy się swojemu "Fuhrerowi" aż tak pociągnąć
do wojny ze światem, to obserwacja aktualnej podatności społeczeństwa
na demagogię pokazuje, że pewnie niejedno by się nam "zdarzyło". Michał Dyszyński, dodane do serwisu 16 marca 2004 Kreskówki nadzieją kinematografii?...Ostatnio rzadko oglądam filmy. Nie chce mi się. Nudzą mnie. Irytują. Z drugiej strony tzw. "kino ambitne" jest najczęściej
przesadnie eksperymentalne (czytaj "artystyczne") a przez to
nieoglądalne przez przeciętnego widza - jakieś studium buta operatora
koparki, czy wydumany problem kropli farby spadającej do wiadra (oba
przykłady wymyślone przeze mnie, ale może ktoś je kiedyś zrealizuje
w tym nurcie, jako że bardzo pasują...). Nie byłem na
"Pasji" M. Gibsona, ale też słyszę o tym filmie niemało
zarzutów o hollywoodzkie wtórności. Z resztą, jeżeli nawet ten czy
inny film, że względu na temat czy ujęcie, okazuje się ciekawszy, to
nie zmienia postaci sprawy, że dominują "produkcyjniaki",
dzieła szablonowe, pozbawione głębszej inwencji, a do tego również
sensu. Dlatego dla mnie etykietka "Hollywood" skłania ostatnio głównie
do reakcji: "No, thanks, I' am not interested...". A kino
europejskie? - cóż, też jest bardzo nierówne - z jednej strony setki
filmów o niczym, gdzie bohaterowie tylko gadają, gadają, i nic z tego
nie wynika (a to co mówią, nie jest ani trochę ciekawsze od rozmów
jakie prowadzi przeciętny zjadacz chleba). Z drugiej wyraźnie słabsza
pozycja finansowa i słabości "warsztatowe" powodują, że
rzadko który europejski film zapewnia światowy poziom realizacji
technicznej. Czyżby więc upadek filmu? Ktoś powie kreskówki? - może te głupie japońskie? Przecież to
się nadaje tylko dla dzieci... Dlaczego tak jest? Dlaczego kreskówki mają mieć większą siłę
przebicia? Czy kreskówki przejmą rolę filmów tradycyjnych? raczej nie, ale raczej na pewno odbiorą tym ostatnim sporą część widzów (co z resztą robią już od jakiegoś czasu). I być może za jakiś czas staną się formą dominującą. Czy to dobrze czy źle? - wg mnie, w stosunku do tego co widać dzisiaj - dobrze. Bo wygląda mi na to, że tradycyjny film osiągnął już granice swych możliwości, a do tego został na tyle spętany układami biznesowo - politycznymi, że nie ma się co z tej strony spodziewać przełomu. Dlatego cieszę się z rozwoju tej formy ekspresji filmowej i życzę jej jeszcze więcej sukcesów. Michał Dyszyński 07.03.2004
Pytanie o zbrodnie w Jedwabnem - czyli w zasadzie pytanie "o co"?Przeczytałem w GW wyniki sondażu OBOP dotyczące słynnego mordu Żydów w Jedwabnem. Zadawano tam ludziom pytanie: "jak myślisz, jacy ludzie mordowali Żydów w Jedwabnem", lub "Kim byli ludzie, którzy mordowali Żydów w Jedwabnem?". Pytania zadawano losowej grupie respondentów. Były z tego jakieś wyniki. Owszem. Ktoś coś tam
potem napisał. A ciągnąc rzecz dalej uważam, że każdy człowiek, który nie był zaangażowany osobiście w ustalanie faktów na temat tamtych zdarzeń, odpowiadając o winnych "...Polacy, Niemcy..." czy kto tam jeszcze, daje tym wyraz wyłącznie swojej wiary mediom, skłonności do bycia manipulowanym, lub skłonności do nieuzasadnionej wiary w, takie czy inne, stereotypy (obojętnie w którą stronę z resztą). Bo prawda o sprawie nie podlega głosowaniu. Jest stare przysłowie: Dżentelmeni o faktach nie dyskutują! Prawda jest jaka jest i koniec. Pytanie o to KTO
dokonał zbrodni w Jedwabnem należy zadać WYŁĄCZNIE BEZSTRONNEMU SĘDZIEMU
ŚLEDCZEMU PO ZAKOŃCZENIU PRZEZ NIEGO DOCHODZENIA. Równie dobrze można by "dowiadywać się"
od ludzi o to co się śniło nad ranem Kowalskiemu, lub jaka jest masa
centrum Galaktyki. Szkoda natomiast, że osoby układające ankietę nie
potrafiły zadać pytania tak, aby dało się na nie odpowiedzieć
UCZCIWIE - czyli wyraźnie oddzielając warstwę pragnień, lęków,
przynależności od warstwy faktów. Można było przecież sformułować
pytania w stylu: "czy wierzą w bezstronność sędziego?",
"czy wyobrażają sobie, że zwykli ludzie, tacy jakich znają,
byliby zdolni do zrobienia podobnej potworności itp..." lub
"czy popierają, albo ganią takie to a takie postępowanie".
Ale to byłyby już inne pytania, i inna para kaloszy...
|
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
"Przysługuje" - czyli tworzenie świata bez wdzięcznościJednym z ważnych, a niedocenianych "zwyrodnień" dzisiejszej ludzkiej świadomości zbiorowej jest stworzenie automatycznych praw do dóbr, na które się nie zapracowało. Wielu ludziom wydaje się, że bez żadnych starań i jakiejkolwiek formy odpłaty z własnej strony "mają prawo" - do zasiłku, do renty, do opieki lekarskiej itp. Uważają, że mają to prawo samej zasadzie istnienia na tym świecie - "skoro inni mają, to ja też powinienem". A to, że inni na swoje dobra pracowali, wydaje się być znacznie mniej istotne. Oczywiście ja też nie jestem zwolennikiem absolutnej likwidacji, socjalnych zdobyczy cywilizacji. W końcu nie należy żadnego człowieka zostawiać na pastwę losu i bez opieki. Jednak jestem przekonany, że automatyzm owych "praw" powoduje degradację postrzegania dobra przez ludzi i jest wysoce demoralizujący. Bo oto nagle w zasięgu świadomości prostych ludzi pojawia się wielki obszar rzeczy, na które wcale nie trzeba pracować, za które nikomu nie trzeba być wdzięcznym - one się należą jakby same z siebie - "jak psu zupa". A przecież nawet pies na swoją zupę musi się naszczekać... I niestety, jak wykazuje moja obserwacja, ludzie nawet w miarę uczciwi, często nie mają skrupułów, aby po te dobra sięgać kiedy tylko się da - dzieci milionerów biorą stypendia, renty kombatanckie dostają osoby, które tym się zasłużyły w czasie wojny... że 50 lat po niej znalazły sobie "życzliwych im" świadków potwierdzających rzekome dokonania dla Ojczyzny. Podobnie, niewiele osób biorących zasiłek dla bezrobotnych myśli o konieczności zapracowania nań w przyszłości, czy o minimalnej choćby wdzięczności względem osób, które na co dzień muszą na ich pieniądze pracować. W świadomości większości osób biorących zasiłki "pieniądze daje Państwo", a Państwo po prostu "ma". A skoro "ma", to powinno dawać tym, którzy "nie mają" - kropka. Fakt, że pieniądze te wynikają z opodatkowania pracujących gdzieś osób jest daleki i mało przekonywujący, jako że osób tych pracujących nie widać. Z resztą "sami są sobie winni", skoro zamiast sobie sprytnie załatwić jakieś państwowe świadczenie, to pracują... Tak więc pracuje: szwaczka (zarabiając 600 - 800 zł), pielęgniarka (za podobną kwotę), szewc, robotnik itd. Wszyscy za swoją pracę dostaną mniej towarów i usług, tylko po to, aby ktoś mógł zostać obdarowany. A ów obdarowany ma ów fakt "gdzieś"... - jemu się należy, bo dało mu Państwo. Tymczasem świat bez wdzięczności, bez świadomości daru i konieczności odpłaty jest światem upadku duchowego. Bo świadomość tego, że ktoś coś dla nas robi - jest podstawą wzrastania dobra w człowieku - dzięki temu czujemy, że inny człowiek coś dla nas znaczy, że się stara, że nie jest się pępkiem świata. Człowiek na odpowiednim poziomie etycznym nie boi się widzieć tego dobra, które ktoś dla niego coś zrobił - on cieszy się z sytuacji, w której dobro wzrasta i jest gotów odpłacać za to swoim dobrem, gotów nieść dobro dalej. Odpłacamy za trud rodziców, za darmowe (lub prawie darmowe) wykształcenie, za pomoc różnych dobrodziejów. Ta wdzięczność niezwykle ważnym i niezbywalnym elementem naszego człowieczeństwa. Tymczasem organizacja państwowa stworzyła świat dóbr, za które nikt nikomu nie jest wdzięczny, za które nie trzeba odpłacać. I niestety, wielu ludzi nie dorasta swoją świadomością do tego ofiarowywanego im za darmo dobra. A tu coraz to kolejne rzesze "dobroczyńców" kombinują
jak by tu ułatwić nieskrępowany dostęp do owoców cudzej pracy. To
parlamentarzystom daje szanse wykazania się, że coś robią, że się
"starają" dla ludzi. Bo fakt, że w ten sposób tworzona jest
niesprawiedliwość i demoralizacja jest na tyle ukryty przed większością
prostaczków, że będą oni popierali osoby, które w istocie niszczą
więzi gospodarcze i społeczne. Jakoś mało słyszę za to o godności ludzi, którzy harują na te rozdawane dobra - droga przez mękę związana z zakładaniem własnej firmy, niespójne przepisy podatkowe, powodujące że nawet najbardziej uczciwy podatnik może być puszczony z torbami, bo w jakiejś tam konfiguracji jeden przepis uchyla drugi, a potem trzeba, zapłacić jakiś podatek od każdej transakcji z ostatnich kilku lat (wraz z gigantyczną karą). Tu godność człowieka, który pracuje i daje coś innym liczy się jakoś słabo - większe przebicie ma godność brania dóbr wypracowanych przez innych. Niestety - wiele wskazuje, że udział owych automatycznie przysługujących
praw będzie się zwiększał.. Ludziom coraz więcej "się należy",
bo gdzieś tam ktoś sobie wymyślił (w jak najbardziej szczytnym
celu). |
Czy popieram Leppera? - czyli smutna refleksja nad poziomem polskiego dziennikarstwa |
||||||
W czasie sławetnych zawirowań wokół przewodniczącego Leppera
odczytałem z jakiegoś serwisu prasowego wiadomość w tym stylu -
"ponad połowa Polaków popiera Leppera!" Uważniejsza lektura
wiadomości wyjaśniła, że powyższy wniosek został oparty na
podstawach (a jakże!) naukowych. Oto grupie respondentów zadano
pytanie w stylu: czy Andrzej Lepper ma rację?
Ogólnie więc Lepper ma rację, co wcale nie znaczy, że ktoś, kto
mu w zakresie owych słów rację przyznaje, jest jego zwolennikiem. Bo
starą zasadą demagogii jest powiedzieć dużo prawd oczywistych
(dobrze mówi! - dać mu wódki!...) i jedną tą najwygodniejszą -
nieoczywistą. A pan Lepper jest całkiem zręcznym demagogiem i nie mówi
samych bzdur, aby można było mu zarzucić prostą nieprawdę. Mało
tego - on głosi prawdy najbardziej nośne. A to, czy ktoś Pana Leppera
popiera czy nie, nie zmienia faktu, że dalej są to prawdy. Natomiast zasadniczym wnioskiem z całej tej historii jest świadomość stanu polskiego dziennikarstwa. Niestety, ale nasi kochani żurnaliści potrafią z oczywistych faktów wyciągać wnioski niesłychanie pokrętne i zgoła fantastyczne, jednocześnie nie umieją dostrzec ważnych konsekwencji opisywanych wydarzeń. Odnoszę wrażenie, że w naszym kraju informację często dostarczają ludzie, którzy nie rozpoznają rzeczywistego sensu słów i zdarzeń, mylą przyczyny ze skutkami, sprawy ważne z drugoplanowymi. Niekiedy jest to głupota, a niekiedy też celowa manipulacja. A jak obserwuję tu "nie ma świętych" - mimo różnic w inteligencji i orientacji dziennikarzy różnych gazet i czasopism i z prawicy, i z lewicy - wszędzie pojawiają się przekłamania i nierzetelności, które niekiedy potrafią diametralnie zmienić sens opisywanych faktów. |
||||||
Klan bawi i leczyZadziwiająca jest informacja o oddziaływaniu seriali na świadomość
społeczeństwa - jak podało kilka polskich mediów - zachorowanie
bohaterki klanu na raka piersi spowodowało wielki wzrost popytu na
badania mammograficzne. |
Talibowie refleksja nr 2Wydaje mi się, że fakt ataku na World Trade Center postawił
świat w zupełnie nowym miejscu filozoficznie. Świat, a w
szczególności religie. Bo do tej pory w każdej niemal religii (w
katolickiej przecież także) poświęcenie życia było otoczone aureolą
niepodważalnej świętości. Ktoś, kto kto godzi się na śmierć w
imię idei jest wielki, wspaniały i kropka.
Te fakty jeszcze raz pokazują, że nie ma prawdziwej
dobrej religii bez oparcia się na Miłości i Mądrości. Samo poświęcenie
jest zapalnikiem, który może zdetonować bombę niszczącą ludzi.
Dlatego dobro powstaje dopiero jako zintegrowanie w człowieku Miłości
Prawdy, gdy to zaś nastąpi, ważna staje się gotowość do wysiłku i
poświecenia. Jednak poświęcenie głupca wcale nie jest dobre - wręcz
przeciwnie głupiec powinien siedzieć cicho i "mądrzeć", a
nie działać; jak zmądrzeje - wtedy będzie mógł się "poświęcać".
Przekroczenie tej zasady może zwekslować wiarę (religię) z obszarów
drogi do Boga, na drogę w przeciwnym kierunku lub jałową stagnację. Pytanie o zbrodnie w Jedwabnem - czyli w zasadzie pytanie "o co"?Przeczytałem w GW wyniki sondażu OBOP dotyczące słynnego mordu Żydów w Jedwabnem. Zadawano tam ludziom pytanie: "jak myślisz, jacy ludzie mordowali Żydów w Jedwabnem", lub "Kim byli ludzie, którzy mordowali Żydów w Jedwabnem?". Pytania zadawano losowej grupie respondentów. Były z tego jakieś wyniki. Owszem. Ktoś coś tam
potem napisał. A ciągnąc rzecz dalej uważam, że każdy człowiek, który nie był zaangażowany osobiście w ustalanie faktów na temat tamtych zdarzeń, odpowiadając o winnych "...Polacy, Niemcy..." czy kto tam jeszcze, daje tym wyraz wyłącznie swojej wiary mediom, skłonności do bycia manipulowanym, lub skłonności do nieuzasadnionej wiary w, takie czy inne, stereotypy (obojętnie w którą stronę z resztą). Bo prawda o sprawie nie podlega głosowaniu. Jest stare przysłowie: Dżentelmeni o faktach nie dyskutują! Prawda jest jaka jest i koniec. Pytanie o to KTO dokonał zbrodni w
Jedwabnem należy zadać WYŁĄCZNIE BEZSTRONNEMU SĘDZIEMU ŚLEDCZEMU
PO ZAKOŃCZENIU PRZEZ NIEGO DOCHODZENIA. Równie dobrze można by "dowiadywać się" od ludzi o to
co się śniło nad ranem Kowalskiemu, lub jaka jest masa centrum
Galaktyki. Szkoda natomiast, że osoby układające ankietę nie potrafiły zadać
pytania tak, aby dało się na nie odpowiedzieć UCZCIWIE - czyli wyraźnie
oddzielając warstwę pragnień, lęków, przynależności od warstwy
faktów. Można było przecież sformułować pytania w stylu:
"czy wierzą w bezstronność sędziego?", "czy wyobrażają
sobie, że zwykli ludzie, tacy jakich znają, byliby zdolni do zrobienia
podobnej potworności itp..." lub "czy popierają, albo ganią
takie to a takie postępowanie". Ale to byłyby już inne pytania,
i inna para kaloszy...
|
Wielkim problemem dzisiejszych czasów jest totalne zaśmiecenie przestrzeni informacyjnej.Stało się ono tak dominujące i natrętne, że większość ludzi nie radzi sobie z porządkowaniem dochodzących wiadomości – szefowie firm nie wiedzą, czy mają do czynienia z poważnym kontrahentem, czy sprytnym naciągaczem, kupujący nie wie, czy „nowy, udoskonalony produkt” jest wart swojej ceny, trudno też uzyskać rzetelną informację nawet o samym sobie (bo z jednej strony interesowni pochlebcy będą twierdzić, że Twój nieudany wytwór jest super, a z drugiej strony ci co mają zapłacić za naszą pracę, będą starali się sztucznie zaniżyć jej wartość). Nie wiadomo już co jest, tak naprawdę, kupowanym towarem; rozdzielenie „ziarna od plew” wymaga znacznie większego wysiłku niż to kiedyś bywało. A przecież o ile prościej byłoby, gdyby słowa zaczęły być używane w celu przekazania rzetelnych informacji; ile czasu by się zaoszczędziło, pieniędzy, wysiłku. Dlatego na wagę złota są ludzie, którzy umieją rozpoznawać prawdę w tym ogłupiałym świecie, a jeszcze bardziej cenna staje się po prostu uczciwość. sobota, 23 czerwca 2001 |
]