Komentarze, felietony - archiwum |
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Spis treści Google i reszta świata, czyli proroctwo autora witryny Krótki komentarz na temat fantastyki podatkowej Kolejni równiejsi, czyli głos o emeryturach dla górników Dlaczego liberalizm gospodarczy, nie zawsze się sprawdza?... O wciskaniu kitu - czyli o wyłudzeniach i lekach Polska bez pielęgniarek, ale za to bogatymi prezesami Czy podatki powinny być niskie? Recepty na uczciwość O szkodliwym pomaganiu Niedopasowane reformy dla zdrowia O składkach zusowskich, czyli chytry dwa razy traci Chora służba zdrowia Wierzą, bo chcą wierzyć, nie myślą i nie przyjmują faktów Ostrzeżenia monopolisty "Przysługuje" - czyli tworzenie świata bez wdzięczności Za komuny było lepiej
Dział komentarzy i recenzji Słowa kluczowe - Wiesław Babik Filozofia (w) fizyce - Jarosław Kukowski Komentarze o szkole i edukacji Komentarze związane z etyką i psychylogią
Filozofia
Blogi różne Dlaczego wolne oprogramowanie... Komentarze związane z etyką i psychologią Komentarze o szkole i edukacji
|
Fizykonowe komentarze na tematy ekonomiczne, a niekiedy także społeczne i etyczne
Google i reszta świata, czyli proroctwo autora witrynyPo co jest komputer? - to chyba prawie każdy wie - jest to maszyna do dostarczania informacji. Na różne tematy: np. informacji encyklopedycznych, albo o zdarzeniach na świecie, albo o posunięciach partnerów w grze, albo o tym co ostatnio robiliśmy na komputerze w naszej pracy... Właściwie wszystkie te operacje wiążą się z jakąś techniką wyszukiwania informacji - w różnych miejscach: czy to na własnym dysku, czy to w Internecie, czy tez w sieci firmowej. Czasem do tego wyszukiwania dochodzi przekształcenie, obliczenie. A przecież techniki wyszukiwania różnych rzeczy są dość podobne, cele i mechanizmy wyszukiwania - też. Dla użytkownika mało ważne jest to, czy dana informacja wyświetli się w systemi Windows, Linux, czy na ekranie telefonu komórkowego. Ważne aby ta informacja była:
Dlatego nie jest ważna firma Microsoft z kolejną wersją swojego drogiego Windows, czy też Linuks - system co prawda tani, ale trudny w użytkowaniu. System operacyjny powinien umieć wyświetlić to, co ostatecznie przygotuje UNIWERSALNY MECHANIZM WYSZUKUJĄCY. Czyli aktualnie, to co wyświetla Google. Przy uzyskiwani informacji techniki nakładają się na siebie - niektóre dane można wyszukać, inne obliczyć na bieżąco, jeszcze inne uzyskać obydwoma sposobami, a dodatkowo trochę przekształcić wizualnie przed ostatecznym zaprezentowaniem. Np. informację o dochodzie określonej branży w jakimś kraju w miesiącu lutym (bo tam planujemy naszą ekspansję rynkową) można wyszukać w danych urzędu statystycznego, ale też często nie będą tam bezpośrednio dostępne i trzeba je będzie wyliczyć, bo nie są podawane bezpośrednio w odpowiedniej formie. Techniki obliczania, wyszukiwania, szacowania są komplementarne - wzajemnie uzupełniające się. I w rzeczywistości do pracy nic innego, niż dobre wyszukiwanie nie trzeba. Zamiast każdorazowo obliczać coś w arkuszu kalkulacyjnym, to będzie można w krótszym czasie sprawdzić, czy w bazie danych Google tego obliczenia już dawno nie wykonano. I zamiast pracowicie przez pół godziny ten arkusz budować, dostać wyniki po 3 minutach. Podobnie będzie z większością operacji, którą dziś pracownicy różnych firm wykonują jednocześnie, sami o tym nie wiedząc. Dziś tysiące ludzi w swoich biurach, każdego dnia wykonuje miliony identycznych czynności - te same obliczenia na wskaźnikach giełdowych, te same operacje na kursach walut. Pracownicy tracą na to wiele godzin pracy. Jeśli Google będzie umiało dostarczyć żądane informacje szybciej (bo będzie wiedziało, że to właśnie te informacje są potrzebne), to firmom zacznie opłacać kupować dla swoich pracowników zaawansowane funkcje informatyczne właśnie w tej firmie. Przecież dzięki temu ich analitycy, menedżerowi będą znacznie bardziej produktywni, niż konkurencja. Później w zasadzie będzie następowało doskonalenie - form komunikacji z użytkownikiem, mechanizmów wyszukiwania, form rozliczeń itd... I większość informacji jakie dostaną użytkownicy zaoferuje Google. Nie będzie różnych encyklopedii - będzie Google, oferujące po prostu dobrą odpowiedź na zadane pytanie (np. "co to jest Iguana") Nie będzie trzeba kupować standardowych programów do obróbki statystycznej, tylko po prostu o wynik spytamy Google'a. Tylko najbardziej specjalistyczne, nie powtarzające się operacje i obliczenia bedą wykonywali fachowcy, swoimi superprofesjonalnymi programami. Dlatego przyszłość ekonomiczna świata należy do Google. Googel rulez! Michał Dyszyński
Krótki komentarz na temat fantastyki podatkowejAutor niniejszego tekstu lubi czytać literaturę science-fiction. Uważa, że to całkiem ciekawe i mile wspólnie z autorem książki powyobrażać sobie światy, których normalnie się nie spotyka. Mało tego - jest to nawet kształcące. Co jakiś czas jednak osoby o skłonnościach do daleko posuniętego fantazjowania próbują oderwanymi od możliwości pomysłami "naprawiać" świat realny. Do takiej fantastyki w sferze podatkowej sam zaliczam pomysł zastąpienia podatków płaconych od dochodów, przez tzw. "pogłówne", ew. (jak to określił w kolejnym ciekawym felietonie Stanisław Michałkiewicz) "podatek osobisty, tzn. z góry na każdy rok określona kwota, którą powinien zapłacić każdy obywatel w ramach składki na państwo." Dlaczego aktualnie obowiązujące podatki płacone od uzyskanych dochodów uważam za lepsze od jednej kwoty, którą płaci się z góry niezależnie od tego czy w ogóle się dochody ma, czy się jest w stanie zarabiać? Ano puśćmy wodze fantazji. Wyobraźmy sobie, że w Polsce zamiast płacić podatek od dochodów, które się rzeczywiście zarobiło - każdy ma zapłacić państwu określoną kwotę - np. 3000 zł (aktualnie średnio płaci się znacznie więcej, więc jest to i tak bardzo wygodna dla zwolenników tegoż podatku opcja). Oczywiście bogacze płacący aktualnie grube dziesiątki tysięcy złotych byliby uszczęśliwieni. Mogliby sobie kolejne wyjazdy na Kanary, Baleary i inne "...ary" zafundować. Ale już znacznie gorzej mieliby się np.:
W sumie osób mający poważne problemy z zapłaceniem nawet 3 tys. zł byłoby pewnie znacznie ponad milion. Cóż więc aparat Państwowy byłby zmuszony zrobić mniej więcej
po roku od ustanowienia podatku ryczałtowego? Ale pomyślmy jeszcze czy może dałoby się tego czarnego
scenariusza uniknąć? Ja tam więc wolę stary, dobry podatek, który się płaci dopiero wtedy, gdy się cokolwiek zarobi. I jeszcze jedno. Oprócz wspomnianego oczywistego powodu, dla którego
podatek zryczałtowany jest zupełnie niepraktyczny i prowadzący do
wielkich ludzkich tragedii, chciałbym dodać powód dodatkowy. Tym
powodem jest po prostu SPRAWIEDLIWOŚĆ. Na koniec chciałbym dodać jeszcze jedną uwagę. A propos samej Unii Polityki Realnej. Bo w sumie nawet lubię tę partię. Parę razy nawet na UPR oddałem swój głos. Poza tym, uważam, że szereg uwag i spostrzeżeń jej liderów jest celnych i wartych rozpropagowania. W szczególności tych odnoszących się do krytyki etatyzmu i urzędniczego wtrącania się państwa w życie obywateli. Ale jeśli chodzi o podatki (i dotyczy to nie tylko podatków osobistych) - to rozsądek tej partii w owej kwestii, umiejętność myślenia całościowego (bo wycinkowość i utopizm myślenia to główny mój zarzut wobec twierdzeń UPR) uważam za zdecydowanie poniżej średniej znanych mi partii. Michał Dyszyński
Kolejni równiejsi, czyli głos o emeryturach dla górnikówPolski Sejm po raz kolejny wykazuje się
"wrażliwością społeczną" i uchwala rozdawanie pieniędzy
z podatków dla tych, którzy najgłośniej żądają i dopominają się
o swoje. Górnicze związki zawodowe wydusiły od reszty społeczeństwa
wyjątkowo korzystną dla siebie ustawę, która uprzywilejowuje ich
grupę zawodową w niespotykany sposób (lepsze warunki mają chyba
jedynie niektórzy pracownicy mundurowi). Osobiście uważam, że takie
traktowanie jest niesprawiedliwe. Ogólna zasada prawidłowo działającego systemu emerytalnego jest następująca: jak sobie wypracujesz, taką dostaniesz emeryturę. Przy czym zgadzam się z tym, że praca górnika dołowego (ale nie gryzipiórka w kopalni, który w pewnych sytuacjach też ze wspomnianej ustawy skorzysta) - jako cięższa i bardziej obciążająca zdrowie - musi być traktowana w sposób szczególny. Jednak szczególność owego traktowania powinna być realizowana nie na zasadzie sięgania do pieniędzy innych pracujących osób, podatników (którzy sami też często pracują w nie mniej trudnych warunkach, tylko są mniej agresywni w żądaniach). Właściwym podejściem byłoby finansowanie takich świadczeń za pomocą odpowiednio wyższych składek ubezpieczeniowych odprowadzanych za każdego górnika dołowego. Inaczej mówiąc - ostateczna cena sprzedawanego węgla powinna uwzględniać koszt wyższych ubezpieczeń związanych z pracą w trudnych warunkach. W takiej sytuacji, w momencie przechodzenia górnika na emeryturę (w dowolnym z resztą momencie i na wspólnych dla całego kraju zasadach) naliczana byłaby składka od znacznie wyższej (choć zebranej przez krótsze lata pracy) kwoty, co rekompensowałoby fakt krótszego okresu zatrudnienia. Dodatkowo lata pracy "na dole" powinny liczyć się w innym stopniu do wysługi lat - np. mogą być liczone 2 - krotnie. Takie podejście do sprawy jest znacznie sprawiedliwsze i gospodarczo sensowne, niż wymuszone przez posłów finansowanie wydobycia węgla przez ogól pracujących w Polsce. Taki system byłby też bardziej elastyczny przy zmianie pracy, bo np. jeśli dana osoba pracowała w kopalni tylko 3 lata, to też mogłaby z tego tytułu osiągać korzyść w postaci wyższej, a także odpowiednio wcześniej uzyskanej emerytury. Dlaczego system zapostulowany w ustawie
jest zły, postaram się opisać na przykładzie. W argumentacji górniczych związków widać
kompletny brak logiki. Z jednej strony wysuwane są argumenty, że to
taka ciężka i wyczerpująca praca, więc musi być dodatkowo
wspomagana pieniędzmi z podatków, czyli przez osoby pracujące w
innych zawodach. Ale z drugiej strony, gdy tym samym związkom mówi się
o konieczności zredukowania liczby osób w ten szkodliwy sposób pracujących,
to nagle okazuje się, że nie. Bo górnicy z "dziada
pradziada", bo krzywda im się dzieje... Czyli z jednej strony zawód
bardzo ciężki, a z drugiej bardzo "wciągający" (na całe
życie bez możliwości zmiany). Finansowanie górnictwa w formie wspomnianej ustawy (czyli przez całą polską gospodarkę), to wyraz dużej nieodpowiedzialności posłów, którzy zamiast myśleć o dobru Państwa (a więc ogółu obywateli) ulegają naciskowi jednej grupy zawodowej. W efekcie generuje schizofreniczne układy społeczne i gospodarcze:
Łatwo jest posłom być hojnym rozdając pieniądze podatników. Trudniej jest wystąpić po prostu w imię SPRAWIEDLIWOŚCI i sensowności. Ale słowo sprawiedliwość dawno przestało w umysłach naszych polityków znaczyć cokolwiek innego, niż instrument słowny do osiągania prywatnych korzyści. To słowo jest co najwyżej wmontowywane w demagogicznie klecone wypowiedzi - w zdania obliczone na głupotę słuchaczy... Michał Dyszyński dodano do
serwisu 5 sierpnia 2005
Dlaczego liberalizm gospodarczy, nie zawsze się sprawdza?...Od 16 lat, po przemianach w Polsce odbywa się budowanie nowego ustroju gospodarczego. To ciekawy poligon ekonomiczno - społecznych działań, na którym ścierają się dwa główne nurty: liberalizm i etatyzm, zwany czasem socjalizmem, lub państwem opiekuńczym. Był czas, kiedy bez zastrzeżeń opowiedziałbym się po stronie liberalizmu. Jednak obserwacja "polskiej rzeczywistości" zrewidowała moje poglądy na ten temat. Dlatego tutaj chciałbym przedstawić związane z tym przemyślenia, które spowodowały, że dziś nie jestem "już taki pewny". Etatyzm - jest do bani, ale czy daleko posunięty liberalizm na pewno lepszy?...Co do niesprawiedliwego charakteru państwa biurokratycznego i etatystycznego (co jak do tej pory jest dominującą końcową formą realizacji socjalistycznych "ideałów") nie mam wątpliwości. System ten prędzej czy później skieruje wypracowane przez ludzi środki w kierunku uprzywilejowanych nierobów, którzy uwiją sobie gniazdka na wygodnych posadkach - czy to w administracji państwowej, czy samorządowej, czy związkowej. Większość z tych ludzi ci najczęściej absolutnie nic pozytywnego w owej pracy z siebie nie daje, a zabierają środki finansowe tym, którzy naprawdę coś pożytecznego robią. Tutaj liberałowie powiadają: rozwiązaniem
jest "pełna wolność gospodarcza" i prawo
"wyboru". I być może mieliby rację, gdyby... Bo cóż np. można zaobserwować w
ostatnich latach w Polsce? W takiej sytuacji stwierdzenie, że państwo
"nie powinno się wtrącać" prowadzi faktycznie do
utwierdzenia władzy ludzi o bardzo niskiej etyce, powiedzmy szczerze -
ludzi złych, którzy najpierw nieuczciwie zdobywają ogromne zasoby i władzę,
a później utrzymują ją i wzmacniają. Ze wszystkimi tego
konsekwencjami - w rodzaju przestawienia trybu całej gospodarki na
potrzeby uprzywilejowanej, wąskiej grupy i rozrostem bezprawia
(bo niestety, aktualny sposób zdobywanie pieniędzy promuje jednostki o
niskiej etyce). A niestety - pozostali ludzie, najczęściej działający
w odosobnieniu - mają znikome szanse przeciwstawienia się złu. Szczególnie,
gdy okazuje się, że również prawo (policja, prokuratura, sądy) są
w dużym stopniu infiltrowane przez grupy przestępcze i ośrodki
nacisku politycznego. I tu pojawia się konflikt pomiędzy filozofią najbardziej radykalnego liberalizmu, a poczuciem sprawiedliwości. Radykalny liberalizm domaga się, aby podstawą prawa była umowa między ludźmi, a nie nakazy urzędników, czy ogólnie aparatu władzy. Problem tkwi w tym, że przy słabości natury ludzkiej i zdecydowanej przewadze osobników nieuczciwych i zdeterminowanych w dążeniu do zdobycia pieniędzy nad spokojnymi i uczciwymi, wynika stąd wiele niesprawiedliwości. Działałoby to pewnie dobrze gdyby wszyscy ludzie znali dokładnie swoje prawa i przywileje (czyli gdyby wszyscy byli absolwentami wydziału prawa), gdyby wszyscy umieli dobrze szacować efekty poczynań w sferze ekonomii (czyli najlepiej gdyby mieli wykształcenie ekonomiczne), byli odporni na manipulację (najlepiej jakby studiowali socjologię i techniki oddziaływania na psychikę) itd. Faktem jest, że prawo powstało jako potrzeba obrony słabszych przed silniejszymi. I dotyczy to nie tylko problemów ataku fizycznego - groźby pobicia, czy śmierci, ale także słabości w zakresie umiejętności oceny realiów, czy przepisów prawa. W przeciwnym wypadku grozi nam "zbójectwo" nowego rodzaju - wyzysk zwykłych ludzi przez wyzutych z sumienia cwaniaków. Dlatego w w wielu sytuacjach należałoby podeptać nawet pewne liberalne "świętości" w stylu: prawo własności (jak gość kradł i przejmował cudzą własność za bezcen, to o owo prawo się nie pytał, a teraz gdy już "ma", to jego własność robi się "święta"), prawo do zawierania umów, wolność ustalania cen itp... Moje wątpliwości dotyczące liberalizmu wynikają z jeszcze jednej obserwacji. Skrajnie liberałowie zakładają (moim zdaniem zdecydowanie zbyt optymistycznie), że pewnie kwestie same się "uregulują" dzięki konkurencji. Generalnie pomysł mi się podoba. I jestem za tym, aby konkurencja była tu głównym mechanizmem. Niestety, to zadziała tylko wtedy, gdy uczciwa konkurencja istnieje, a dodatkowo jeśli ludzie będą w stanie właściwie rozpoznać sytuację. Bo istnieje cała masa przykładów, gdy konsumenci, klienci, czy zwykli ludzie w różnych sytuacjach dają się tak otumanić cwaniaczkom, manipulantom, tyranom, że na długie lata działają z ewidentną własną szkodą - od reklam, które promują szkodliwie działające produkty (tucząca, niezdrowa żywność, niepotrzebnie stosowane leki, niekorzystne usługi finansowe), poprzez pozostawanie w układach towarzyskich i rodzinnych w pozycji osoby wykorzystywanej i krzywdzonej (znamienny przykład bezradności kobiet maltretowanych przez ich "panów"), wreszcie pracę milionów osób na skandalicznie niekorzystnych warunkach, za głodowe stawki, podczas gdy bezlitosny pracodawca przepuszcza kolejne tysiące i miliony na niewyobrażalne luksusy. Jest wiele przykładów pokazujących, że liberalizm ukaże swoją pozytywną rolę dopiero po dojściu stosunków gospodarczych do równowagi, tzn. gdy bardzo silne podmioty nie będą w stanie dominująco manipulować rynkiem, a dodatkowo, gdy odbywa się to w warunkach prawidłowo działającego prawa (czyli także prawa nie zmanipulowanego przez lobbystów różnego rodzaju). W Polsce oba te warunki nie są, niestety, spełnione. I dlatego w Naszym Kraju, choć liberalizm jest tu dobry jako cel strategiczny (w znaczeniu nie tworzenia barier dla pracy i działalności), to środki do niego prowadzące, powinny w większym stopniu uwzględniać realność osiągnięcia ostatecznego celu - działania realnej konkurencji, rozwoju przedsiębiorczości i poprawy bytu ludzi. Oznacza to, ze wolność gospodarcza powinna być pełna jedynie w tych obszarach, w których mechanizmy gospodarczej samoregulacji mają szansę zadziałania. W pozostałych obszarach należałoby posłużyć się dodatkowymi mechanizmami, które najpierw naprawią nieprawidłowe układy polityczno - społeczno - gospodarcze, a dopiero później nastąpi pełne uwolnienie. Negatywnym przykładem jest tu chociażby prywatyzacja polskiego molocha telekomunikacyjnego - TPSA. Z przyczyn politycznych sprywatyzowano tę firmę jako całość i bez zapewnienia właściwych warunków dla rodzącej się konkurencji. W efekcie, mimo że aktualnie jest tu już teoretycznie "wolność", to przez 10 lat konkurencja ledwo "nagryzła" rynek połączeń stacjonarnych, a rozwój telekomunikacji przewodowej w Polsce został silnie spowolniony. Dzieje się tak, bo TPSA stosuje różne formy obstrukcji wobec konkurencji - i dopóki się na owej firmie nie wymusi prorynkowych działań, dopóty będzie działać wyłącznie we własnym interesie, a nie w interesie szerszym - klientów i rynku komunikacyjnego. Warto tu zwrócić uwagę na jeden fakt, który
umyka dogmatycznym liberałom - liberalizm sam w sobie nie jest celem
nadrzędnym. Zdecydowanie wyżej stoi DOBRO CZŁOWIEKA. I dopiero
ono powinno być realizowane z pełną mocą. Wolność (gospodarcza) -
faktycznie - jest dobrą i ważną zasadą ( która również na straży
owego pierwszego dobra stoi), ale stosowanie jej ma sens tylko wtedy,
gdy ów nadrzędny cel jest przez nią osiągany. Jeszcze inaczej -
wolność gospodarcza jest bardzo istotną wskazówką, jak to dobro
wprowadzać w życie. Dlatego liberalizm sensowny, a nie
dogmatyczny powinien być widziany długofalowo, strategicznie, czyli
jako dochodzenie do zasad, w których wolność gospodarcza rzeczywiście
działa, a nie jako narzucanie zasad wolności tam, gdzie prowadzi to do
nadużyć jednostek uprzywilejowanych. A jeżeli wolność ma rzeczywiście
dobrze działać, to w swoim funkcjonowaniu musi połączyć parę
dodatkowych elementów składowych - np. istnienie realnej konkurencji,
brak zdecydowanych przewag pewnych podmiotów nad klientami, równość
dostępu do prawa, do informacji itp... Michał Dyszyński - dodano
do serwisu 19 czerwca 2005
O wciskaniu kituNiedawno przeczytałem wiadomość z serwisu Interii na temat gangu zajmującego się wyłudzaniem od Państwa Polskiego dopłat do leków (http://mojefinanse.interia.pl/news?inf=631406). I znów chodziło o sławetną viagrę. I wcale mnie nie dziwi, że jacyś lekarze
tę możliwość wykorzystują. Do nich właściwie mam o wiele mniejsze
pretensje; bo skoro system daje takie możliwości i ktoś z nich
korzysta, to dlaczego by tu nie zarobić... Miliony osób płacą składki zdrowotne.
Jednak jeśli zachorują, to nie mają wcale gwarancji opieki, bo być
może szpital, do którego się zgłoszą "wyczerpie limity",
co jest związane z tym, że w budżecie NFZ "brakuje pieniędzy".
Tak więc jest szansa, Drogi Obywatelu czytający ten tekst, że umrzesz
sobie spokojnie z powodu "braku pieniędzy" na ratowanie życia,
czy zdrowia, jako że pieniądze z Twoich składek te poszły na... Taka hierarchia ważności potrzeb polskiego systemu opieki zdrowotnej udowadnia mi - obywatelowi tylko jedno: jestem przez władze robiony w balona. Ewidentnie i nachalnie. Jestem oszukiwany przez urzędników i posłów, którzy w sposób absolutnie ewidentny wspierają niesprawiedliwość. I dopóki tego rodzaju możliwości są przez system wspierane, dopóty wszelkie teksty polityków na temat "braku pieniędzy" na leczenie (myślę o prawdziwym leczeniu, a nie o "leczeniu zaburzeń erekcji") będę w swojej myśli spuszczał z "wodą klozetową" (przynajmniej 3 krotnie naciskając dźwignię). Michał Dyszyński - dodano do serwisu 20 maja 2005, zmienione 6 czerwca 2005
Polska bez pielęgniarek, ale za to bogatymi prezesami.Kolejna informacja mediów (tym razem np. w
serwisie Interii: http://mojefinanse.interia.pl/news?inf=616868)
alarmuje na temat "wyciekania" polskich pielęgniarek za
granicę. Ten i ów pewnie myśli sobie: niedługo zabraknie
przedstawicielek tego zawodu w polskich szpitalach. I pewnie ma rację. - Ja się cieszę. Cieszę się, że gdzieś
ktoś w końcu dostrzega konkretną pracę. Ludzi, którzy rzeczywiście
coś robią dla innych ludzi. Bo za taki zawód uważam fach pielęgniarski
(także lekarski i wiele innych). Wcześniej media zamartwiały się dolą
"fachowców" biznesu, których dotykała (niestety ostatnio już
nie) "niesprawiedliwa" ustawa kominowa. Bo jak to jest, żeby
fachowiec na państwowym nie mógł zarabiać miesięcznie kilkudziesięciu
średnich krajowych? Granda!...
Ciągle jednak w Polsce normalnym jest, że
administracja i zarząd szpitali, czy urzędnicy w administracji
zdrowotnej pochłania nienależnie duży udział środków finansowych w
porównaniu do ludzi, którzy rzeczywiście są pacjentom potrzebni. Bo
bez lekarzy i pielęgniarek szpital nie będzie w ogóle funkcjonował,
a bez dobrze uposażonego dyrektora - może działać całkiem nieźle
(szczególnie mniejsza jednostka) - ważne decyzje można podejmować
kolegialnie, a z mniej ważnymi upora się księgowa. Może właśnie trzeba, żeby z Polski
wyjechali, lekarze, budowlańcy, informatycy, później krawcy, szewcy,
rolnicy itd.... Niech zastaną sami politycy, urzędnicy i inne
uprzywilejowane zawody (np. prawnicy i doradcy podatkowi z prawem
wykonywania zawodu) wraz z gronem horrendalnie drogich menedżerów. I
niech w tym gronie uprzywilejowanych (wyłącznie w nim) spróbują
wyprodukować coś, co potem da się sensownie sprzedać... Michał Dyszyński dodano do serwisu 27 kwietnia 2005 PS. Już po napisaniu powyższego tekstu, trafiła mi przed oczy, częściowo podobna w wymowie, kolejna informacja z serwisu Interii: http://mojefinanse.interia.pl/news?inf=617408 .
Czy podatki powinny być niskie?...Zawsze uważałem się liberała (w sensie gospodarczym). I chyba tak w dużym stopniu jest (dowodem inne moje artykuliki w tej witrynie). Jednak po głębszym zastanowieniem się staję się "liberałem. ale..." i ostatnio uważam, że zbytni dogmatyzm w kwestii wolności gospodarczej prowadzi nie tylko do utwierdzania niesprawiedliwości, ale szkodliwie wpływa na warunki gospodarcze. W czym rzecz? Liberalizm w swoim pomyśle jest słuszny od strony założenia i istoty. Wyraża się on w regule: nie należy tworzyć barier dla działalności gospodarczej. I to jest jest jak najbardziej słuszne co do zasady. W szczególności jeśli chodzi o bariery administracyjne, branżowe-zawodowe, czy związane z koncesjami itp. Jeśli więc ktoś chce naprawiać buty - to nikt, ani nic nie powinno mu przeszkadzać, jeśli chce budować domy, to też jedynym kryterium tej działalności powinien być fakt, że z owym budowaniem domów dany osobnik sobie radzi. Ale... - Dzisiejsze czasy są dość złożone.
Wiele sił (pozytywnych i negatywnych) się ściera. I umysł człowieka
(czasem bardzo przewrotny) potrafi ideę wolności gospodarczej wykorzystać
w celu z tą wolnością sprzecznym. Oto przykład (skrajny na początek)
- ktoś zdobył duże środki finansowe. I teraz legalnie (bo mamy wolność)
buduje sobie z nich armię, a dodatkowo głosi, że jak już ową armię
zbuduje, to zostanie dyktatorem i będzie ustalał prawa według własnego
widzimisię. A w szczególności, że kompletnie zlikwiduje wolność
polityczną i gospodarczą... Dlatego wg mnie zasada wolności powinna być - owszem stosowana - ale o ile w dalszej perspektywie przeciwko samej wolności się nie obróci (a także nie obróci się przeciwko samemu bytowi człowieka). Oczywiście, teraz "konia z rzędem" temu, kto bezbłędnie ustali, czy dana działalność służy, czy nie służy ludziom oraz ich wolności. Niestety, jak się z "liberałami dogmatycznymi" rozmawia, to oni ów problem ustalenia co tak naprawdę wolności i człowiekowi służy (powiedzmy w skrócie "jest dobre") omijają. Uważają, że sprawa jest "oczywista". Niestety, wg mnie oczywista nie jest, a bardzo często pozory mylą. Teraz wracając do kwestii podatków. Problem tkwi w... Myślę jednak, że warto też zastanowić
się nad ogólną wydajnością systemów opartych głównie na
prywatnym, kontra systemy oparte na przedsięwzięciach wspólnych. Bo
raczej oczywiste jest, że w każdych (nawet takich jak polskie)
warunkach, istnieje jakiś optymalny rozdział na to co prywatne i co
wspólne. I każde odejście od owego rozdziału optymalnego (w jedną,
czy w drugą stronę) powoduje pogorszenie. Gdzie on jest w Polsce? Ktoś powie - i słusznie! Ważne, że jest
wolność gospodarcza. Ale ja tu mam wątpliwości, czy bieda dla 80%
społeczeństwa, przy wspaniałym życiu pozostałych 20% jest kosztem
wartym zapłacenia z ów dogmatyzm wolności gospodarczej. Cóż to za
nadwartość - taka wolność gospodarcza?... - niechby parę milionów
padło z głodu, byleby wolność była?... Michał Dyszyński - dodano do serwisu 20 maja 2005, zmienione 9 maja 2005 Recepty na uczciwość25 stycznia 2005 media dość obszernie informowały (np. w serwisie onetu: http://info.onet.pl/1042587,11,item.html) o śledztwie prowadzonym przez odziały Narodowego Funduszu Zdrowia w sprawie wyłudzania od Państwa dopłat do leków na recepty. Okazuje się, że "12 lekarzy z Warszawy wypisało recepty, których refundacja przekroczyła milion złotych.". Nie ma tu raczej wątpliwości, że mamy do czynienia z kolejnym oszustwem, kolejnym nabijaniem podatnika w butelkę. Tylko kto tu jest najbardziej winien? Pozwolę sobie zacytować jeszcze jeden fragment ze wspomnianego artykułu: "Lekarze wypisali 1,5 tys. opakowań viagry, co kosztowało NFZ 200 tys. zł. Natomiast na ponad 1,2 tys. preparatów na odchudzanie wydano 750 tys. zł. "Te leki w aptekach są bardzo drogie, zaś na warszawskim Stadionie X-lecia można je kupić dużo taniej." Teraz warto by powiązać tę informację z faktem, jak trudno jest wielu lekom ratującym życie dostać się na listy refundowane. Natomiast jest na tych listach viagra i inne specyfiki, które z bezpośrednim zagrożeniem życia nie mają nic wspólnego. To jak to się układa ową listę leków refundowanych?... Coraz to słychać o braku pieniędzy w służbie zdrowia. O tym, że trzeba podnieść składkę. Ja widzę już jedno wspaniałe źródło pieniędzy dla funduszu (np. na podwyżkę pensji pielęgniarek) - skasować z listy wszystkie specyfiki, które nie służą ratowaniu zdrowia, a np. celom kosmetycznym, czy też są afrodyzjakami. W przeciwnym wypadku, wszelkie teksty w stylu "trzeba płacić podatki, żeby utrzymywać służbę zdrowia" w mojej świadomości brzmią "płaćcie frajerzy, a my - uprzywilejowani - za wasze pieniądze się zabawimy... Michał Dyszyński dodano do
serwisu 24 stycznia 2005.
O szkodliwym pomaganiuOstatnio przeczytałem o tym, że w 2003
r. Państwo Polskie rozdysponowało pomiędzy przedsiębiorstwa 24 mld zł
jako różnego rodzaju pomoc dla przedsiębiorstw. Jak piszą media,
jest to kwota bez precedensu w skali (i tak dość przecież
"opiekuńczej") Unii Europejskiej. Jeżeli zestawi się tę
wielką kwotę z ilością zatrudnionych w Polsce, to szybko można dojść
do wniosku, że przeciętny zatrudniony wydał na nią średnią krajową
(licząc sumę netto) - ok. 1,5 tys. zł. "Przeciętny obywatel" myśli, że państwo "pomaga górnikom". I może jakaś część prawdziwych górników rzeczywiście trochę z tej pomocy ma. Ale nie łudźmy się - przy aktualnej korupcji i degrengoladzie stosunków gospodarczych urzędnicy dysponujący pieniędzmi na ową pomoc pomagają głównie innym (lub tym samym) urzędnikom. Gdyby te same pieniądze rozdane hojną ręką urzędnikom w kopalniach, podejrzanych funduszach "pod wezwaniem ważnej społecznej potrzeby" i innych tego rodzaju instytucjach przeznaczyć w Polsce na drogi, infrastrukturę, doposażenie policji, to mielibyśmy lepszy kraj i lepsze w nim życie. W zamian cały kraj finansuje bezproduktywną zabawę w biurokrację i rozgrywki personalne jakichś trutniów z takiej, czy innej grupy zawodowej. Bo owe 1,5 zł (13 ta pensja wydarta wszystkim pracującym) poszła na utrzymanie machiny urzędniczej. Ale cóż. Pomagać przecież trzeba... Michał Dyszyński - dodano do serwisu 26 września 2004 (zaktualizowane 23 listopada 2004) Ciągle niedopasowane reformy dla zdrowiaNic tak nie pije, jak niedopasowane
reformy. Z tymi reformami dla służby zdrowia, to już człowiek nie ma
zdrowia. W Polsce składka na ubezpieczenie
zdrowotne (dla osób prowadzących działalność gospodarczą) wynosi
ok. 150 zł. Podobną kwotę płacą średnio zatrudnieni na etat. To dużo
pieniędzy. W niektórych rejonach kraju cała rodzina musi za to przeżyć
przez dwa tygodnie. A co za tę kwotę dostajemy? Otóż od czasu sławetnej reformy służby zdrowia ANI RAZU (!!!) nie skorzystałem z usług tej instytucji powodowany chorobą - nie byłem u internisty, czy laryngologa, nie leżałem w szpitalu (za dentystę zapłaciłem z własnej kieszeni, a jedyny mój kontakt z państwową instytucją zdrowotną był spowodowany dodatkowymi badaniami). Nie mam nawet wyrobionej tzw. książeczki RUM i do lekarza się nie wybieram, tzn. będę się przed kontaktem z polską służbą zdrowia "bronił rękami i nogami". Jak się czuję gorzej to kupuję polopirynę w sklepie (nikt mi jej oczywiście nie refunduje w żadnym stopniu) i zwiększoną porcję cytryn na herbatę. Gdy patrzę na to jak jest wśród moich znajomych, to obserwuję, że wizyty u lekarzy są u nich rzadkością. Na co więc idą te pieniądze? Przecież za 150 zł miesięcznie można by prywatnie odbyć 2-3 wizyty lekarskie miesięcznie. A tu latami się płaci składki, choć pensje lekarzy i pielęgniarek są na tak niskim poziomie. To gdzie się lokuje te pieniądze? Właściwie to nawet nie chce się domyślać, gdzie owe pieniądze lądują. W swoim czasie prasa opisywała przypadek lekarza, który zarabiał przepisując emerytom viagrę. Emeryci nic o tym nie wiedzieli, że na ich nazwisko jest przepisywany ten specyfik, a lekarz wykupywał go po obniżonej cenie (bo z dopłatą) i sprzedawał z zyskiem na wolnym rynku. To że lekarz taki proceder uprawiał - raczej mnie nie dziwi - stare przysłowie mówi, że "okazja czyni złodzieja". Jednak sporym zaskoczeniem dla mnie był fakt, że viagra jest na liście leków refundowanych, podczas gdy wiele leków rzeczywiście ratujących życie - nie. W takim razie zadaję sobie pytanie: ile jeszcze innych podobnych jak viagra "leków" wtajemniczone osoby kupują taniej za pieniądze wszystkich ubezpieczonych? A skoro to tak działa w tym przypadku, to spodziewam się najgorszego po innych aspektach finansowania naszej służby zdrowia. To, że wiele szpitali jest w istocie utrzymywanymi przez ogół prywatnymi gabinetami uprzywilejowanej kasty ordynatorsko - profesorskiej jest faktem opisywanym co jakiś czas w mediach. A kasta ta, jako bardzo opiniotwórcza, łącznie z silnym lobby producentów drogich leków i innych środków medycznych, skutecznie blokuje powstanie systemu ochrony zdrowia, w którym płacilibyśmy za to, z czego będziemy rzeczywiście korzystali. Lekarze zarabiają mało. Pielęgniarki też. Jednak ze statystyk wynika, że na podstawową opiekę lekarską idzie tylko kilka procent składki. To gdzie idzie reszta? Powiem szczerze - już nie wierzę w żadne
reformy. Jedyną szansą, aby wreszcie nasze pieniądze wpłacane na
"ochronę zdrowia" przestały być pożywką dla trutni, to
system obowiązkowych ubezpieczeń zdrowotnych po prostu ZLIKWIDOWAĆ.
Niech każdy płaci za swoje leczenie sam (ew. ubezpiecza się
prywatnie). W krótkim czasie okazałoby się, co jest ludziom
potrzebne, a co było opłacane na zasadzie wymuszonego finansowania
uprzywilejowanych. Ktoś powie - a jakby zdarzyła się wizyta w
szpitalu? - czy też bym chciał za to zapłacić? Tak się składa, że
już parę razy zetknąłem się z polskimi szpitalami. Widziałem nawet
cennik opłat dla osób nieubezpieczonych. Przyjmuję. Za 5 tys. zł
przypuszczam, że byłbym w stanie opłacić około tygodnia wizyty w
szpitalu. A taka kwota ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków była
niedawno darmowo dołączana do biletu miesięcznego w Warszawie. Więc
zafundowałbym sobie bilet miesięczne za kilkadziesiąt złotych, miałbym
i komunikację i zabezpieczenie szpitalne. A nawet jeżeli by się okazało,
że to była wyjątkowa promocja, to gotów jestem zdeponować określoną
sumę w banku (na przewidywany koszt leczenia) i chciałbym, aby potem
nie pobierano ode mnie składek na... Michał Dyszyński - dodano do serwisu 23 maja 2004 O składkach zusowskich, czyli chytry dwa razy traci, a do tego jeszcze stracą wszyscy...Pozwoliłem sobie napisać ten artykuł, bo już
szlag mnie trafia... Ale najpierw "w czym rzecz"... Dlaczego tak? - mechanizm jest prosty. Oczywiście do bezrobotnych nie można mieć o
powyższy stan rzeczy pretensji. Bo byliby głupi, gdyby rejestrowali
działalność tylko po to, żeby później od niej dokładać (pytanie:
z czego?...). Z politykami i "fachowcami" od reformy systemu
sprawa jest inna. Ciąży na nich wina. A religijnie na to patrząc -
grzech. Jeszcze inaczej cień moralny rzucony na ich barki i
ODPOWIEDZIALNOŚĆ za nędzę milionów rodzin. Oczywiście tego sami
nie czują, bo żyje im się znacznie lepiej niż biedakom, zaś
poczucie solidarności z rodakami, czy zwykła chęć czynienia dobra
jest pewnie na szarym końcu ich wartości. Dlatego dziś tracą WSZYSCY: bezrobotni (bo nie znajdują sobie legalnego źródła zarobku), budżet (bo nic na nich nie zarabia), gospodarka (bo się nie rozwija w sektorze drobnej przedsiębiorczości, a w dalszej kolejności wolniej rozwija się całość), biedne regiony kraju (bo się tam nic nie dzieje, a wielkich inwestorów też - brak). W ten sposób pogłębia się też niesprawiedliwy podział na Polskę A, B i C - bo osoby z mniej bogatych rejonów, ludzie którzy swoją ciężką pracą z ledwością "wyszarpują" każdą złotówkę są przez system "bici" podwójnie - raz nie mają bogatych klientów, a dwa stosunek ich dochodów do obowiązkowych wydatków jest szczególnie niekorzystny. I choć widać jasno, że opisane zasady
finansowania emerytur są złe dla Polski, to nie słychać jak na razie
głosów postulujących zmiany w tej dziedzinie. A co należałoby
zmienić? Znaczenie takiej zmiany dla rozwoju przedsiębiorczości
byłoby kolosalne. Dostosować się muszą do tego i firmy i (a przynajmniej dobrze by było...) - państwa. Chyba, że się nie dostosują. Wtedy - prędzej czy później - zrobi się ŹLE. Bazowanie na stałości zatrudnienia staje się coraz bardziej przeżytkiem starych komunistycznych czasów, gdzie tak naprawdę mało kto się pytał, czy praca ma sens, czy nie. Jednak jest też chyba przeżytkiem i czasów "dobrych" spokojno - kapitalistycznych, gdy nie trzeba było tak często zmieniać strategii działania. A nasza Polska, jeśli nie dostosuje się do bardziej elastycznych gospodarczo metod, to po prostu przegra w konkurencji z bardziej światłymi państwami, z lepiej zorganizowaną gospodarką. Ale... pewnie mało kogo to tak naprawdę obchodzi... Michał Dyszyński 29 lutego 2004 Chora służba zdrowiaOstatnio zgadało mi się z panią z mojego biura księgowego na temat służby zdrowia. Miałem problem, bo mimo regularnego opłacania składek ZUS (a w nim tzw. "ubezpieczenia zdrowotnego") wciąż posiadam spore wątpliwości, czy uda mi się z usług polskiej służby zdrowia w ogóle skorzystać. W końcu płacąc składki przez bank internetowy Inteligo, potwierdzenia zapłaty dostaję jedynie poprzez e-mail. Mogę je oczywiście wydrukować, ale zdaję sobie sprawę, że samodzielne wyprodukowanie podobnego dokumentu potwierdzającego na dowolny miesiąc zajęłoby mi zaledwie parę minut. Tak więc czy ów wydruk może być uznany za dowód opłacenia składki? Na moje pytanie, czy taki dokument w przychodni "ujdzie",
miła Pani Księgowa poinformowała mnie, że nie wie. Bo tak wiele zależy
od dobrego humoru rejestratorki w przychodni, że wcale nie można
zagwarantować, czy zostanę przyjęty, czy odprawiony z niczym. Dalej
wywiązała się z tego dyskusja, w której oboje z Panią Księgową
doszliśmy do zgodnego wniosku, że na wszelki wypadek lepiej jest z usług
polskiej służby zdrowia... Pani Księgowa opowiedziała przy tym, że jej jednorazowa próba
zapisania do przychodni rejonowej spowodowała trwałe postanowienie nie
korzystania z usług tejże instytucji. Bo gdy chory człowiek
przychodzi do naszej "służby zdrowia" po pomoc natrafia na
jakieś dziwne biurokratyczne bariery - od uciążliwej rejestracji
samego chorego, po walkę o numerki i wynikającą stąd konieczność
zapisywania się na nie od godz. 6.00 do 6.30 rano. Człowiek myśli
sobie: a po co mi to? Czy naprawdę robią mi taką łaskę? Absolutnie
więc nie dziwię się więc mojej rozmówczyni, że woli nie mieć do
czynienia ze społeczną opieką zdrowotną WCALE.
A na szczęście w większości typowych sytuacji choroba i tak sama przechodzi po kuracji polopiryna i sokiem z cytryny. Mogę więc poradzić sobie bez pomocy usług zdrowotnych funduszy, kas i czego tam jeszcze. Zaoszczędzam przy tym na:
Ktoś powie: ale przecież może się zdarzyć poważna choroba! A
wtedy, gdy nie skorzystam z porady lekarza, narażę się na ryzyko poważnej
utraty zdrowia. I przyznam szczerze, że jestem w tym dość konsekwentny - mimo już
ładnych paru lat "reformy" służby zdrowia, sam mam
"nie zarejestrowaną" książeczkę zdrowotną (chyba RUM-owską,
choć nie wiem jak to się teraz nazywa), nie należę do żadnej
przychodni, nie jestem zapisany do żadnego lekarza. I dobrze mi z tym.
Liczę się z ryzykiem utraty zdrowia (a podobnych do mnie jest w tym
kraju nie tak mało) z powodu nie skorzystania z opieki lekarskiej.
Odpowiedzialność za ew. zdarzenia w dużym stopniu ponoszę sam,
jednak... I nie chcę mieć z polskim "wymiarem zdrowia" nic do
czynienia. Gnębi mni tylko jeden problem: Rozumiem, że w swoim czasie wybrani przez ogól posłowie tak zdecydowali. Jest to argument ostateczny i jedyny. Bo gdyby to ode mnie zależało, to całą polską służbę "społeczną" zdrowia natychmiast wysłałbym na przysłowiową "zieloną trawkę", a za te 150 zł miesięcznej opłaty składkowej ew. leczyłbym się "jak Pan" - prywatnie. Tak więc z powodu OBLIGATORYJNOŚCI składki zdrowotnej i WYMUSZANIA na mnie korzystania z usług patologicznie niewydolnej instytucji, czuję się przez własne państwo oszukiwany. 27 lutego 2005
Wierzą, bo chcą wierzyć, nie myślą i nie przyjmują faktów, bo im to niewygodne...Większość ekonomistów przestrzega przed deficytem budżetowym,
związanym z rozdawaniem pracowicie zebranych pieniędzy rozmaitym
"potrzebującym". Bo rozdaje się łatwo, a pracuje na
rozdawane pieniądze - trudniej. Jest tylko jeden drobiazg - jeśli pomaga państwo, to płacimy MY,
płacą wszyscy ludzie którzy pracują, którzy muszą wstać do
roboty, męczyć się w niej 8 godzin (czasem więcej), którzy później
z tej roboty dostaną znacznie mniej pieniędzy dla swoich dzieci. Przeciętny człowiek nie myśli w kategoriach państwa. Poza tym o nie wie (a właściwie raczej nie dowierza), że naprawdę ze swojej pracy płaci na górników, urzędników itd... Z własnej kieszeni. Nie wie, że płaci na nich wyższymi cenami produktów, większymi składkami na ZUS, a w konsekwencji niższą pensją, płaci większym bezrobociem i niepewnością pracy, bo inwestorzy są mniej chętni budować fabryki w takim państwie, gdzie urzędnicy będą więcej zabierali z pieniędzy, które uda mi się wypracować. A gdzie jest mniej firm i wybudowanych fabryk, tym mniej możliwości pracy. Gdyby ten przeciętny człowieka wziął pod uwagę, że przyczyną jego niepewności związanej z możliwością utraty pracy jest polityka podatkowa (wymuszona obdarowywaniem tego kto głośniej o to krzyczy), to mniej popierałby populistyczne rozwiązania. Pewnie też zatroszczyłby się, czy ów dotowany przez niego węgiel znajduje jakichkolwiek nabywców, czy tylko powiększa promieniotwórcze hałdy, czy opłacane przez niego armie urzędników w górniczych molochach, rzeczywiście są potrzebne. A gdyby jeszcze się rozejrzał, to pewnie znalazłby więcej osób bardziej godnych wsparcia, niż bogaci prezesi i liczni biurokraci z rozmaitych spółek skarbu państwa itp. Jednak przeciętny człowiek myśli prosto - chcą zabrać pracę komuś tam - źle, czyli trzeba popierać wszystko co wiąże się utrzymywaniem ludzi w ich miejscach pracy - nawet gdyby ta praca była bezsensowna. Przeciętny człowiek nie wierzy, że na to wszystko płaci. On w cichości ducha wierzy, że te pieniądze po prostu znajdują się w budżecie i już. A kolejne rządy po prostu są złe, bo nie chcą "dać". Ale dlaczego przeciętny człowieka tak myśli? A jak powinna wyglądać sensowne wsparcie państwa? - to proste! - jeżeli jakiś zakład już rzeczywiście kwalifikuje się do pomocy i mamy się zdecydować na odbieranie pieniędzy różnym pracującym ludziom, żeby je dać do zakładu, którzy sobie nie radzi, to jako pierwsze powinny być sprawdzone:
I gdy już wszystko co niepotrzebne, zostaną sprzedane, gdy wszystkie pasożytnicze stanowiska w firmie zostaną zlikwidowane, można by pomyśleć o wsparciu zakładu, który ma nadzieję w przyszłości przynosić zyski. Aby biedacy przestali w końcu wspierać bogatych cwaniaczków. Niestety, biedni ludzie w naszym kraju ciągle wspierają bogatych cwaniaków. Jak wykazują sondaże - na swoje własne życzenie.. 15 października 2003
Ostrzeżenia monopolistyOstatnio w serwisie magazynu komputerowego Chip (w
Newsroomie Chipa) przeczytałem taką oto informację: "Powtórne
ostrzeżenie 2003-02-05 Microsoft ostrzega, iż sukces ruchu
opensource'owego może wpłynąć na sprzedaż jego produktów, zmuszając
jednocześnie do obniżki cen, a co za tym idzie, opublikowania gorszych
wyników finansowych. ...." A to już mnie ruszyło do głębi. - jak to!!! Microsoft mniejsze zyski?!!! Przecież to SKANDAL!!! Co ci ludzie wyprawiają?! Zamiast kupować obłędnie drogie produkty firmy Billa Gatesa, oni sobie instalują jakiegoś Linuxa i Star Office'a. Zgroza tego faktu nakazała mi snuć dalsze ponure refleksje - oto chyba okazało się, że w przypadku systemów operacyjnych i programów biurowych zadziałała KONKURENCJA, że o swój zarobek firma z Redmond będzie musiała się (choć nie jest to jeszcze przesądzone) rzetelnie postarać. Kiedyś mogłoby się więc zdarzyć, że nowy system operacyjny nie będzie droższy od komputera na którym jest zainstalowany. Wszak cena pełnej wersji Windowsów XP (Home Edition) w sklepie wynosi 917zł +VAT, co daje 1119zł, wobec przeciętnego wynagrodzenia netto wynoszącego ledwie kilkaset zł więcej. A jeszcze tak sobie marzę, żeby na naszym rodzimym polskim rynku okazało się kiedyś, że osiąganie maksymalnego zysku przez naszego polskiego dominującego operatora telekomunikacyjnego (czyli uwielbianej przez klientów TP SA) przestanie być niepisanym celem polityki kolejnych rządów. Że może biznesowe kreślenie "operator narodowy" przestanie oznaczać firmę, która wydusza ostatni grosz z NARODU zamieszkującego obszar między Bugiem i Odrą. Ale na to się raczej nie zanosi, bo jak na razie żadna z sił politycznych w naszym kraju nie pojmuje interesu Państwa Polskiego jako przede wszystkim dbanie o jakość życia większości ludzi w tym Państwie mieszkających i RZETELNIE na swoje utrzymanie pracujących. Raczej interes Państwa, jest ciągle interesem stosunkowo wąskiej grupki ludzi, którzy choć niewiele dają z siebie dla społeczeństwa, to opływają w niewyobrażalne luksusy i wciąż im mało...
"Przysługuje" - czyli tworzenie świata bez wdzięcznościJednym z ważnych, a niedocenianych "zwyrodnień" dzisiejszej ludzkiej świadomości zbiorowej jest stworzenie automatycznych praw do dóbr, na które się nie zapracowało. Wielu ludziom wydaje się, że bez żadnych starań i jakiejkolwiek formy odpłaty z własnej strony "mają prawo" - do zasiłku, do renty, do opieki lekarskiej itp. Uważają, że mają to prawo samej zasadzie istnienia na tym świecie - "skoro inni mają, to ja też powinienem". A to, że inni na swoje dobra pracowali, wydaje się być znacznie mniej istotne. Oczywiście ja też nie jestem zwolennikiem absolutnej likwidacji, socjalnych zdobyczy cywilizacji. W końcu nie należy żadnego człowieka zostawiać na pastwę losu i bez opieki. Jednak jestem przekonany, że automatyzm owych "praw" powoduje degradację postrzegania dobra przez ludzi i jest wysoce demoralizujący. Bo oto nagle w zasięgu świadomości prostych ludzi pojawia się wielki obszar rzeczy, na które wcale nie trzeba pracować, za które nikomu nie trzeba być wdzięcznym - one się należą jakby same z siebie - "jak psu zupa". A przecież nawet pies na swoją zupę musi się naszczekać... I niestety, jak wykazuje moja obserwacja, ludzie nawet w miarę uczciwi, często nie mają skrupułów, aby po te dobra sięgać kiedy tylko się da - dzieci milionerów biorą stypendia, renty kombatanckie dostają osoby, które tym się zasłużyły w czasie wojny... że 50 lat po niej znalazły sobie "życzliwych im" świadków potwierdzających rzekome dokonania dla Ojczyzny. Podobnie, niewiele osób biorących zasiłek dla bezrobotnych myśli o konieczności zapracowania nań w przyszłości, czy o minimalnej choćby wdzięczności względem osób, które na co dzień muszą na ich pieniądze pracować. W świadomości większości osób biorących zasiłki "pieniądze daje Państwo", a Państwo po prostu "ma". A skoro "ma", to powinno dawać tym, którzy "nie mają" - kropka. Fakt, że pieniądze te wynikają z opodatkowania pracujących gdzieś osób jest daleki i mało przekonywujący, jako że osób tych pracujących nie widać. Z resztą "sami są sobie winni", skoro zamiast sobie sprytnie załatwić jakieś państwowe świadczenie, to pracują... Tak więc pracuje: szwaczka (zarabiając 600 - 800 zł), pielęgniarka (za podobną kwotę), szewc, robotnik itd. Wszyscy za swoją pracę dostaną mniej towarów i usług, tylko po to, aby ktoś mógł zostać obdarowany. A ów obdarowany ma ów fakt "gdzieś"... - jemu się należy, bo dało mu Państwo. Tymczasem świat bez wdzięczności, bez świadomości daru i konieczności odpłaty jest światem upadku duchowego. Bo świadomość tego, że ktoś coś dla nas robi - jest podstawą wzrastania dobra w człowieku - dzięki temu czujemy, że inny człowiek coś dla nas znaczy, że się stara, że nie jest się pępkiem świata. Człowiek na odpowiednim poziomie etycznym nie boi się widzieć tego dobra, które ktoś dla niego coś zrobił - on cieszy się z sytuacji, w której dobro wzrasta i jest gotów odpłacać za to swoim dobrem, gotów nieść dobro dalej. Odpłacamy za trud rodziców, za darmowe (lub prawie darmowe) wykształcenie, za pomoc różnych dobrodziejów. Ta wdzięczność niezwykle ważnym i niezbywalnym elementem naszego człowieczeństwa. Tymczasem organizacja państwowa stworzyła świat dóbr, za które nikt nikomu nie jest wdzięczny, za które nie trzeba odpłacać. I niestety, wielu ludzi nie dorasta swoją świadomością do tego ofiarowywanego im za darmo dobra. A tu coraz to kolejne rzesze "dobroczyńców" kombinują
jak by tu ułatwić nieskrępowany dostęp do owoców cudzej pracy. To
parlamentarzystom daje szanse wykazania się, że coś robią, że się
"starają" dla ludzi. Bo fakt, że w ten sposób tworzona jest
niesprawiedliwość i demoralizacja jest na tyle ukryty przed większością
prostaczków, że będą oni popierali osoby, które w istocie niszczą
więzi gospodarcze i społeczne. Jakoś mało słyszę za to o godności ludzi, którzy harują na te rozdawane dobra - droga przez mękę związana z zakładaniem własnej firmy, niespójne przepisy podatkowe, powodujące że nawet najbardziej uczciwy podatnik może być puszczony z torbami, bo w jakiejś tam konfiguracji jeden przepis uchyla drugi, a potem trzeba, zapłacić jakiś podatek od każdej transakcji z ostatnich kilku lat (wraz z gigantyczną karą). Tu godność człowieka, który pracuje i daje coś innym liczy się jakoś słabo - większe przebicie ma godność brania dóbr wypracowanych przez innych. Niestety - wiele wskazuje, że udział owych automatycznie przysługujących
praw będzie się zwiększał.. Ludziom coraz więcej "się należy",
bo gdzieś tam ktoś sobie wymyślił (w jak najbardziej szczytnym
celu). 16 października 2002
|
Za komuny było lepiej?...Pewnego razu dane mi było słyszeć dyskusję kilku młodych ludzi, którzy przekonywali się jak to było lepiej za komuny. Ogólnie ich rozmowy zmierzały w kierunku, że wtedy to dopiero było dobrze - każdy miał co mu było potrzeba, wszystko "było bezpłatne", "były mieszkania" za rozsądną cenę, każdy mógł sobie coś kupić, bo "miał" pieniądze. Ludzie młodzi tak sobie myślą, bo nie przeżyli tych czasów (można ich więc częściowo zrozumieć), jednak niektórzy ludzie starsi, którzy żyli w owych czasach, też takie banialuki opowiadają (może zawiera się też w tym tęsknota za utraconą młodością...). |
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
BON
PKO Bony PKO były zastępczą "walutą", za czasów komunizmu w Polsce. Pełniły one rolę socjalistycznych "dolarów dla ubogich". Co prawda za granicą Polski nic nie były warte, ale można było za nie kupować w PEWEXach (Przedsiębiorstwach Eksportu Wewnętrznego). W Pewex-ie można było kupić mniej więcej to samo co teraz w przeciętnym, niezbyt luksusowym sklepie. Było to jednak o niebo lepiej niż normalnie, bo w ówczesnym zwykłym sklepie towary widywano z rzadka i najczęściej w bardzo podłej jakości. Sens Bonów PKO był taki, że w "Polsce Ludowej" handel dolarami był nielegalny. Posiadanie ich, choć teoretycznie było dozwolone, jednak zawsze narażało na pytanie władz "skąd je masz?". Bon PKO był "legalnym" zastępnikiem dolara, utrzymującym dodatkowo kontrolę państwa nad zasobami finansowymi obywateli.
Dwa centy za komuny, to już był jakiś "pieniądz" - trzeba było nań pracować często więcej niż godzinę... |
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Wszystkim młodym proponuję zaś zabawę w życie na
starą modłę. Bo każdy, nawet dziś, może żyć "jak za komuny" - wystarczy tylko:
Są też rzeczy, które (trzeba to przyznać uczciwie) za komuny były na mniej więcej na podobnym, lub czasami nawet lepszym poziomie. Oto niektóre z nich:
Jednak dla mnie NAJWIĘKSZYM PLUSEM owych starych komunistycznych czasów wydaje mi się MNIEJSZA PAZERNOŚĆ i ZAZDROŚĆ widoczna wśród ludzi. W dzisiejszych czasach, niektórym pogoń za forsą zdecydowanie "odbija". Inne kwestie:
Pozwolę sobie zakończyć prywatną konkluzją: Nie chcę przez to powiedzieć, że się w ogóle nie dało wytrzymać (przynajmniej w znanym mi okresie lat 70-tych i 80-tych) bo "jakoś" tam się żyło, ale było biednie, smętnie i po bałaganiarsku, a dziś każdy kto ma głowę na karku i ręce do pracy ma znacznie większe szanse na w miarę sensowne ułożenie sobie życia niż np. 20 lat temu. I jeszcze jedno. Przez to co napisałem, wcale nie chcę nikogo namawiać do głosowania na prawicę i niechęci do lewicy. To były inne czasy, inna była zarówno prawica, jak i lewica. Fakt, że rządząca wtedy PZPR występowała pod hasłami lewicy nie jest wg mnie szczególnie istotny - tak się ułożyło historycznie i to samo mogła robić, jako partia religijno - prawicowa, czy dowolna inna, gdyby tylko Lenin (a za nim Stalin) zrobił rewolucję pod hasłami prawicy. Były to czasy niewoli narzuconej obłędną ideologią i przemocy militarnej obcego mocarstwa. A jak dowodzi obserwowanie historii różnych krajów, to krzywda ludzka rozwija się tak samo dobrze pod sztandarami religii (patrz państwa islamskie, czy prawicowe różne dyktatury), jak też i jej przeciwników, pod hasłami wolności (np. za rewolucji francuskiej), jak i dyktatury, jedności i braterstwa z całą ludzkością (przykład "internacjonalizm proletariacki"). Bo krzywda i zło (ale także i dobro) wynikają z czegoś innego niż hasła polityków, politykierów i ideologów - ona tkwi w sercach i umysłach ludzi. 14 kwietnia 2002 |