Strona główna | FilozofiaLiryka | komentarze różne | GaleriaInformatyka |     | O Fizykon.orgu

Dział komentarzy i recenzji

Recenzje wydawnicze

Słowa kluczowe - Wiesław Babik

Filozofia (w) fizyce - Jarosław Kukowski

Epistemologia - Jan Woleński

Komentarze o szkole i edukacji

Komentarze związane z etyką i psychylogią

Komentarze polityczne 

Komentarze o mediach  

 

Filozofia
Dłuższe opracowanie

O pojęciu prawdy

Fundamentalizm i libertynizm

Mrzonki ateizmu

Opowiastki filozofujące

Krótkie myśli

Komentarze

O myśleniu twórczym

Liryka
Liryka fizyka

 

Droga życia

Przestrzeń

 

Blogi różne

Dlaczego wolne oprogramowanie...

Komentarze związane z etyką i psychologią

Komentarze o szkole i edukacji

 

Idea bezwzględnego posłuszeństwa jest tożsama z ideą duchowego i intelektualnego upadku

Wstęp

Wiele osób jest przekonany, że zło świata wynika z "nieposłuszeństwa". W końcu pierwsi ludzie w raju byli Bogu nieposłuszni. I często też posłuszeństwo jest traktowane jako dobro samo w sobie, jako wartość nadrzędna.

Nie zgadzam się z tym poglądem. Dlaczego?
- jest niżej.

Główna przyczyna trudności

A wszystko wynika z faktu braku dostępu do bezspornej interpretacji. W warunkach naszego życia prawie każdy ważny i sensowny nakaz / zakaz rozpada się dwa swoje elementy:

literę i
ducha

Właśnie ten dualizm posłuszeństwa rozrywa logiczny sens posłuszeństwa bezwzględnego. Niżej wyjaśniam to dokładniej:
W istocie, w miarę pewny dostęp mamy jedynie do litery prawa - czyli do słów coś jasno komunikujących w określonej sytuacji. Rozumiemy co to znaczy "nie wjeżdżać na skrzyżowanie na czerwonym świetle" bo jest to zakaz jasno sformułowany i w miarę jednoznacznie interpretowalny. W odróżnieniu od niego sformułowanie "wjeżdżać na skrzyżowanie tak, aby sprawnie odbywał się ruch wszystkich użytkowników drogi", które wyraża ducha uregulowań drogowych, jest dla większości wysoce niejednoznaczne - jeden może uważać, że upoważnia go to do szybkiego przejeżdżania przez to skrzyżowanie (aby krócej zajmować miejsce), inny - wręcz przeciwnie - będzie starał się być bardziej uważny i mniej pochopny, więc wiedzie na skrzyżowanie wolno. Duch prawa jest dostępny wyłącznie dla osób umiejących do interpretować (w zasadzie nawet literę prawa trzeba interpretować, ale w tym wypadku jest to o wiele łatwiejsze). Dlatego duch prawa jest w większym stopniu kierowany do istot myślących twórczo, umiejących dostosowywać ogólne, abstrakcyjne określenia do zmiennych, często niejasnych warunków.

Wniosek z tego przykładu jest prosty:

do ducha prawa nie mamy prostego dostępu - sensowne go wdrażanie wymaga wiedzy, doświadczenia i porozumienia między ludźmi - musimy się go nauczyć.

Drugi wniosek jest jeszcze prostszy 
- w wielu sytuacjach bez odpowiednio jasnej litery prawa robi się bałagan.

Jednak z drugiej strony, kierowanie się tylko samą literą prawa prowadzi do nowych nonsensów - np. fundamentalistyczny zwolennik "prawa bez wyjątku" po zepsuciu się sygnalizacji świetlnej (gdy cały czas świeci się czerwone) powinien koczować na skrzyżowaniu aż do przyjazdu ekipy naprawczej, lub przynajmniej policjanta, co może czasem trwać wiele godzin, a nawet dni... Bo litera prawa ma zastosowanie JEDYNIE do sytuacji, które ona ściśle przewiduje. A przecież jeszcze trzeba umieć te sytuacje rozpoznać

I dlatego normalnie działający człowiek często musi posiłkować się duchem prawa, który umożliwi mu wyciągnięcie wniosków dotyczących dalszego postępowania - szczególnie w sytuacjach nowych, niejasnych, wątpliwych. Bez tego działałby bezsensownie. Pozwolę sobie uogólnić ten wniosek w postaci twierdzenia:

W warunkach zmian, w sytuacjach mało przewidywalnych nie da się (!!!) sensownie stosować litery prawa, bez dostępu do ducha tegoż prawa!

Duch prawa ma znacznie większy "zasięg", on pomaga w dopowiedzeniu sobie niejasnych elementów, rozsądzeniu sprzeczności, ustaleniu rozwiązań w sytuacjach nowych, wcześniej nie rozpatrywanych.

Przykładów jest wiele - posłużę się najbardziej oczywistym. Nikt nie kwestionuje przykazania NIE ZABIJAJ!

Jednak co w istocie podpada pod to przykazanie?
- żeby nie strzelać do ludzi na ulicy? - banał. Ale żeby np. nie drażnić, nie gnębić psychicznie człowieka do tego stopnia, że sam popełni samobójstwo? - chyba też... A nie dawać mu wyniszczającej pracy, która po kilku latach doprowadzi jego organizm do ruiny? - też nie mamy dużych (?) wątpliwości. A nie angażowanie się (i innych) w ryzykowne przedsięwzięcia (np. skoki z wysokiej skały do wody?) - tu już nie bardzo wiadomo - w końcu nawet wyjście na ulicę może być niebezpieczne...
Gdzieś zapewne przykazanie "nie zabijaj" się już nie stosuje (być może w zależności od jakiegoś szczegółu), w którymś momencie to konkretny człowiek decyduje czy to jest tylko "ryzykowne zachowanie", czy przekroczenie 5 przykazania dekalogu. Jednak z góry nie wiemy gdzie jest owa granica i musimy improwizować. Inne podejście oznaczałoby po prostu odrzucenie zupełne prawa - przecież z litery prawa wynika jedynie to, że nie można fizycznie uśmiercać drugiego człowieka.
Z resztą i tu ktoś może zacząć kręcić: "ja nie zabiłem, ja tylko pociągnąłem za spust pistoletu - zabił ten wredny pocisk..."
Poza tym zignorowanie np. pytania o ocenę postępowania (związaną nieodłącznie z dostosowywaniem się do ducha prawa) oznacza rezygnację z wykorzystania sumienia. A z tego nie wolno rezygnować, dopóki się jest człowiekiem.

Z resztą to był przykład, który tylko pokazuje, że jak się dobrze zastanowić, to każdy nakaz / zakaz o wydźwięku etycznym ma swoje granice, których atakowanie oznacza zetknięcie się z duchem prawa, a w konsekwencji odchodzenie od jego litery. I niestety, -

DO KAŻDEGO NIEMAL PRAWA można podać przykłady SYTUACJI NIEJASNYCH - gdy nie będziemy wiedzieli, czy duch danego prawa jest zachowany, czy nie, albo czy litera prawa nie występuje czasem przeciwko duchowi prawa.

A co ma do tego posłuszeństwo?

Otóż twierdzę że:

Bezwzględne posłuszeństwo opiera się na IGNOROWANIU ducha prawa!!!

Tak właśnie jest! I inaczej być nie może z przyczyn logicznych! Duch prawa pyta się o sens, a nie o to co gdzie kiedy i jak. Zaś sens tego co robimy i jak robimy, poznajemy przez całe nasze życie przez jego konfrontację z efektami naszych działań, i między innymi z modyfikacjami mogącymi godzić w literę prawa.
Jeżeli muszę siedzieć w pracy mimo, że nie ma aktualnie nic do roboty (i wiadomo na pewno, że nie będę jej miał do końca dnia), to w istocie zapewne działam przeciwko sensowi mojego pobytu w miejscu zatrudnienia - mógłbym przecież w tym czasie odpocząć, co się przecież przyda się w pracy później, albo wykonać jakąś pracę w domu, na potrzebę której będę się w przyszłości starał o zwolnienie... Jest wiele sytuacji, w których skupianie się na literze prawa działa przeciwko duchowi tegoż prawa. Bo

prawo ma sens nie samo w sobie, tylko w odniesieniu do CELU któremu służy!

Prawo bez celu jest wyłącznie gnębiącym człowieka ograniczeniem i wyrazem tyranii władzy. Jednak:

Szczere sięgnięcie umysłem do ducha prawa jest AKTEM NIEPOSŁUSZEŃSTWA wobec jego litery!

Bo przecież po rozpatrzeniu sprawy może się okazać, że w danej sytuacji po prostu będziemy musieli zignorować literę prawa. Czyli bycie posłusznym literze powinno chronić nas przed nieopatrzną próbą myślenia...

Jednak ktoś kto nie sięga do ducha prawa, według mnie, postępuje po prostu nieetycznie, źle (choć wielu sądzi, że właśnie mędrkowanie mogące postawić w wątpliwość "zawsze słuszne" zasady jest złe). Życie przekonuje nas o sporych szansach na to, że bezmyślne stosowanie litery prawa zaszkodzi komuś lub czemuś, nie mówiąc już o tym, że takie podejście do życia pozbawia człowieka tej istotnej cząstki człowieczeństwa, jaką jest dokonywanie wyboru w swoim sumieniu. Pozbawia odpowiedzialności. Zrezygnowanie z konieczności rozważania swoich decyzji i oddanie się wyłącznie posłuszeństwu oznacza więc uśmiercanie w sobie człowieczeństwa, oznacza sprowadzenie się do roli automatu.

A wynika z tego jeszcze jeden ważny wniosek - ponieważ jednak duch prawa nie jest nam dany od urodzenia (przynajmniej w jego pełnej postaci), więc jesteśmy zmuszeni go poznawać. A poznawanie w naszych warunkach musi wiązać się z poszukiwaniem, czyli z poddawaniem w wątpliwość dotychczasowego stanu wiedzy o tymże prawie. Zwolennicy posłuszeństwa powiedzieli by tu teraz coś w rodzaju: i właśnie dlatego człowiek powinien oprzeć się na dobrej interpretacji danej przez autorytety i poddawać w wątpliwość to, co wymyślił sam...

Niestety, jest to błędny wniosek - człowiek nie ma w swoim umyśle (predefiniowanej, wrodzonej) wyraźnej linii rozgraniczającej to co on wymyśla, od wizji zsyłanej ze świata.

dla człowieka, to co przychodzi z zewnątrz (także od autorytetów) jak i to co tworzy w umyśle sam stanowi JEDNOŚĆ.

Bo niby skąd miałby rozróżniać co jest tu czym - skoro nie jest w posiadaniu, żadnej doskonałej procedury rozgraniczającej. Gdy brutalowi tłukącemu swoją żonę powiesz, że powinien ją kochać - on być może w zgodzie z własnym rozumieniem odpowie: "to z miłości, żeby się szlajała z innymi facetami". I on gdzieś w swoim wnętrzu często naprawdę uważa, że jego sadyzm i pragnienie wyrażenia dominacji są miłością - on ją po prostu kocha "tak jak potrafi". A zmiana jego zwyrodniałego sumienia będzie wymagała zmiany pojmowania "miłości", "wierności", "sensu życia" i wielu innych pojęć. Bo na starcie tenże brutal w żaden sposób nie czuje / nie zna znaczeń dobra i miłości. One w znaczeniu takim jak rozumieją je dojrzali ludzie są mu obce.

jedynymi obiektami jakimi potrafimy operować w umyśle są NASZE rozumienia pojęć.

To jest oczywiste - ów przykładowy brutal nie rozumie znaczenia miłości i dobra, bo to nie są wyrazy z jego wewnętrznego języka. Dlatego też nie ma sensu mówienie człowiekowi, żeby nie myślał tak jak myśli, bo to oznacza w istocie doradzanie mu, aby nie myślał wcale. A nie myślenie wcale oznacza, że już na pewno się nie poprawi (bo jak? - sam z niczego?).
Dlatego bez sensu są próby "utwardzania" w człowieku postrzegania prawa poprzez zabranianie wątpienia mu w to prawo. One nie wzmacniają ducha prawa, tylko go osłabiają, nie naprawiają ludzi, tylko zamykają im ścieżkę do tej naprawy.

postulat nie poddawania w wątpliwość czyjegoś nakazu / zakazu jest w istocie wyłącznie postulatem nie poddawania w wątpliwość pierwszej interpretacji tego nakazu/zakazu.

Wszak, gdy coś uznałem na początku (na jakiejkolwiek zasadzie) i mam być temu wierny, to próba zmian na lepsze w rozumieniu tej sprawy jest aktem wymierzonym przeciwko wierności. Inaczej mówiąc postulat nie wątpienia w prawo jest w rzeczywistości postulatem nie rozwijania swojego rozumienia tegoż prawa. Wniosek jest prosty:

postulat bezwzględnego posłuszeństwa jest w większości przypadków głównie postulatem bezmyślności i degradacji człowieka jako istoty rozumnej.

Bo posłuszeństwo i tak będzie kulawe - ograniczone wyłącznie do litery prawa (czyli do dobrze poznanych, wymodelowanych przypadków), zaś wyhodowany w ten sposób nawyk nie podejmowania wyborów zemści się w kolejnej sytuacji, gdy trzeba będzie coś zadecydować w zmienionych warunkach.

I jeszcze na zakończenie

jedno spostrzeżenie

Z moich rozmów z różnymi ludźmi odnoszę nieraz wrażenie, że niektórzy bardzo potrzebują wierzyć w to, że ich wybory moralne i decyzje są jednoznaczne, a prawo jest oczywiste. Najczęściej wszelkie wątpliwości próbują zwalić na "usprawiedliwianie się" człowieka, na "zbędne mędrkowanie". Cóż, z kolei dla mnie jest jasne, że z jakichś powodów nie są oni w stanie zaakceptować faktu interpretowania świata. Uciekają przed nim jak mogą - najczęściej przez twierdzenie, że wszystko co zrobili i mówili jest "oczywiste". Gdzieś w ich umysłach musi tkwić blokada powodująca, że nie są w stanie znieść świadomości niepewności, niejasności pojęć i faktów. Dlatego wolą coś dobrze określonego choć przyjętego bez wystarczającego uzasadnienia, niż prawdy trudniejsze, złożone, wymagające ciągłej czujności ich rozumieniu.
Może nie jest to ich "wina", tylko cecha konstrukcji umysłu?

Jednak z powyższej obserwacji ludzkich postaw wziął się ten właśnie niedługi esej...