Przedostatnie wiadomości, czyli różne
komentarze
|
|||||||||||||||
Komentarze, felietony - archiwum |
|||||||||||||||
|
O utopii szkoły bez stresuW ostatnich latach, w pewnych kręgach edukacyjnych dość modne stało się pojęcie "szkoły bezstresowej". Idea wydaje się słuszna, bo w końcu kto lubi stres?... Problem w tym, że nie zawsze
dobre zamiary przekładają się na oczekiwany efekt końcowy. Tak to też
często bywa i w tym przypadku. Niestety, jak to z wielu słusznymi inicjatywami bywa, spora grupa osób wprowadzających nowe idee dokonała "przeholowania". Niejedna zrealizowana w rzeczywistości "szkoła bez stresu" ze skrajności w rodzaju "uczeń nigdy nie ma racji, jeśli nie zgadza się z nauczycielem" wpadała w drugą - w stylu "uczeń ma zawsze rację". A jeśli nawet do tego hasła niekoniecznie się przyznawano, to przynajmniej można powiedzieć o propagowaniu postawy obarczania nauczycieli całą winą o wszystko co się złe w szkole dzieje. Pojawił się przy tym obłędny mit nauczyciela "superfachowca", który bliżej nieokreślonym sposobem, jakąś tajemną mocą jest w stanie zażegnać wszelkie problemy szkolne bez uciekania się do jakiejkolwiek formy presji, kar, czy nawet stresującego nacisku. Ów wyidealizowany nauczyciel miałby mocą swojej genialnej perswazji umieć powstrzymać rozwydrzonego chuligana, wiecznie przeszkadzającego dowcipnisia, czy każdego innego szkolnego rozrabiakę. W sukurs idealistom poszły też niektóre kuratoria, które domagają się od nauczycieli i dyrekcji szkół "profesjonalnego postępowania", czyli załatwiania wszelkich problemów szkolnych szybko, prosto i elegancko, czyli "bezstresowo". Niestety w wielu sytuacjach władze większość sporów rozstrzygały na (często niesprawiedliwie) niekorzyść pedagogów. Problem w tym, że taki
nauczyciel superprofesjonalista, to nowe (edukacyjne) wydanie mitu o
supermenie. Kompletna utopia. Przeciętny nauczyciel to człowiek jak każdy
z nas, który w swojej pracy staje przed przepełnioną klasą, gromadzącą
uczniów z bardzo różnych środowisk, wychowywanych też bardzo różnie
(czasami w ogóle "nie wychowanych") i ma 45 minut na
przekazanie wiedzy, która w przyszłości pewnie powinna się przydać.
Jedni nauczyciele faktycznie mają talent oddziaływania na grupę i całkiem
nieźle sobie z nią radzą (co nie jest trudne, jeśli trafi się grupa
uczniów jako tako zdyscyplinowanych). Inni ratują się budując
autorytet groźbą, jeszcze inni łagodnością i prośbą (co bywa
zawodne w odniesieniu do części urwipołciów), większość i jednym,
i drugim. Niektórzy nie radzą sobie wcale - bo np. są osobami łagodnymi
i mało agresywnymi, pozbawionymi umiejętności wywierania presji, a
trafiła im się grupa wyjątkowo niepoprawna, lub np. jest w niej jeden
lub kilku osobników silnie zaburzonych emocjonalnie. Ale za wszystko co
będzie złe, ideolodzy bezstresowej szkoły obarczą nauczyciela. Bo
przecież powinien powstrzymać każdą nieprawidłowość za pomocą
odpowiedniego oddziaływania. On powinien znać psychologię i socjologię
i zawsze mieć metodę, którą załatwia się problemy. Dziś (m.in. dzięki bezkrytycznemu propagowaniu szkoły bezstresowej) w wielu szkołach nauczyciele zeszli do defensywy i unikają twardego i jasnego wyrażania poglądów. Słynny jest przypadek nauczyciela gnębionego przez grupę uczniów do tego stopnia, że nagrali film z akcji zakładania pedagogowi kosza na śmieci. Reakcje na ten przypadek są różne - jedni mówią coś w stylu "ale ciapa ten nauczyciel, pedagog z prawdziwego zdarzenie nie pozwoliłby sobie na coś takiego", inni będą narzekać na "dzisiejszą młodzież". Problem w tym, że ów przypadek obnaża boleśnie sytuację w jakiej znalazło się wielu nauczycieli - z jednej strony mamy niski prestiż zawodu (i wynikające stąd kolejne osłabienie oddziaływania na młodzież związane z lekceważeniem, ze strony ucznia, który uważa, że jego wysoko postawiony tatuś mógłby kupić sobie "pana Profesora" wraz z całą szkołą), utyskiwania mediów na brak profesjonalizmu nauczycieli, a z drugiej młodzież - coraz bardziej roszczeniową, coraz bardziej nastawioną na walkę w ramach współczesnego wyścigu szczurów. Cóż więc nauczyciele mogą zrobić w tej sytuacji - najłatwiej jest chyba "wycofać się na z góry upatrzone pozycje", czyli zrezygnować z ambicji wychowywania, walki o cokolwiek co wykracza poza wymuszony standard. Wszystko aby przetrwać w trudnych warunkach. Mamy to o co się dopominaliśmy - więcej wolności, mniej autorytetów, mniej władzy. Ale w rezultacie takiego obrotu sprawy, objawia się druga strona takiej polityki - miejsce po autorytecie "złych" nauczycieli zajął autorytet (jednak chyba też nie całkiem "dobry"...) przywódcy grupy młodzieżowej - kolegi, który góruje wpływami nad nauczycielami. Góruje, bo młodym ludziom imponuje swoim "luzem" i olewactwem. On nie musi propagować żadnych wartości, nie musi zanudzać gadkami o obowiązkowości, czy odpowiedzialności. Za to może odwołać się do tego co najbardziej atrakcyjne - zabawa, możliwość wykazania się w szalonych przedsięwzięciach, pójścia "na całość". Czasem będzie to autorytet szefa młodzieżowego gangu. Niestety, chyba wielu się ze mną zgodzi, że jest to zwykle autorytet bardziej niebezpieczny i w sumie gorszy, niż ten pochodzący od - nawet tego zbyt ostrego - nauczyciela. Może więc warto przestać
marzyć o szkole bez stresu. O nauczycielach, którzy łagodnym głosem,
profesjonalno - sympatycznie wleją naszym pociechom wiedzę do głowy
tak, że nie trzeba się będzie trudzić, starać, przymuszać. Tak się
nie da. Bo stres życiowy definitywnie zakończy się dla nas dopiero po
złożeniu ciała w cichym i zacisznym miejscu z krzyżami i nagrobkami.
Miejscu położonym kilkadziesiąt centymetrów pod ziemią. A dopóki
żyjemy - dopóty będziemy musieli się stresować i będziemy zmuszeni
ze stresem walczyć. Nasze dzieci też. W szkole też.
Prawda często boli. Tak, niestety, już jest na tym świecie. I tacy jesteśmy my, że czasem coś w życiu nam nie wyjdzie. Więc będziemy musieli przełknąć stres wiedzy o porażce, o tym, że ktoś inny jest lepszy, ładniejszy, mądrzejszy, bardziej pracowity, czy mający większe szczęście. Zgoda na tę prawdę, na stres owej trudnej wiedzy to główny objaw NASZEJ DOJRZAŁOŚCI. I to będzie także objaw dojrzałości naszych dzieci. Szkoła jest kawałkiem życia - z jego wszystkimi zaletami i wadami - z istniejącym stresem, problemami, nieporozumieniami, błędami. W szkole - tak jak w życiu - trafia się niesprawiedliwość, poczucie krzywdy, zawodu, porażki. Odnosi się to zarówno do uczniów, jak nauczycieli i dyrekcji. Takie jest życie i inne nie będzie (chyba). Dlatego proponuję przestać walczyć o szkołę bezstresową, a zacząć dopominać się szkoły sensownie zorganizowanej, ludzkiej, komunikatywnej, skłonnej do współpracy, po prostu LUDZKIEJ. Szkoła bezstresowa - nawet jeśliby gdzieś powstała - byłaby najbardziej krzywdzącą uczniów instytucją edukacyjną. Bo po kilku latach spędzonych w takim wychuchanym, idealnym środowisku uczeń i tak musiałby z tej szkoły wyjść i dalej, kompletnie nieprzygotowany, zmierzyć się z RZECZYWISTOŚCIĄ. Taką jaka ona jest naprawdę. A jaka jest - każdy widzi... Michał Dyszyński
Podobne w tym serwisie: |