Fizykon.org - strona główna   | O witrynie |O autorze witryny | kontakt z autorem |

Przedostatnie wiadomości, czyli różne komentarze 
czyli "taka sobie" fizykonowa pisanina

Komentarze, felietony - archiwum
Polityka, obyczaje | Etyka, filozofia | Biznes, prawo | Edukacja | Gospodarka | Media | Inne | Nauka, technika, informatyka

 

O utopii szkoły bez stresu

W ostatnich latach, w pewnych kręgach edukacyjnych dość modne stało się pojęcie "szkoły bezstresowej". Idea wydaje się słuszna, bo w końcu kto lubi stres?...

Problem w tym, że nie zawsze dobre zamiary przekładają się na oczekiwany efekt końcowy. Tak to też często bywa i w tym przypadku.
Sam pomysł bezstresowej szkoły wynikł historycznie z inicjatywy idealistów, którzy chcieli uczynić szkołę miejscem, gdzie nie ma niepotrzebnego stresu - czyli bez (tradycyjnie przesadnie ustanowionego) nadmiernego rygoryzmu, przesadnych kar, czy wrogiej wobec ucznia atmosfery. Faktycznie, wiele szkół "starego chowu" opierało się na modelu nauczyciel - to Pan Władca Absolutny, a uczeń - ma cicho siedzieć i nie wychylać się. W takich szkołach dość rozbudowany był aparat represji względem uczniów, a całość działała w oparciu o zasadę bezwzględnego autorytetu pedagogów. W takiej szkole uczniowie byli stresowani niepotrzebnie, niesprawiedliwie, głupio.

Niestety, jak to z wielu słusznymi inicjatywami bywa, spora grupa osób wprowadzających nowe idee dokonała "przeholowania". Niejedna zrealizowana w rzeczywistości "szkoła bez stresu" ze skrajności w rodzaju "uczeń nigdy nie ma racji, jeśli nie zgadza się z nauczycielem" wpadała w drugą - w stylu "uczeń ma zawsze rację". A jeśli nawet do tego hasła niekoniecznie się przyznawano, to przynajmniej można powiedzieć o propagowaniu postawy obarczania nauczycieli całą winą o wszystko co się złe w szkole dzieje. Pojawił się przy tym obłędny mit nauczyciela "superfachowca", który bliżej nieokreślonym sposobem, jakąś tajemną mocą jest w stanie zażegnać wszelkie problemy szkolne bez uciekania się do jakiejkolwiek formy presji, kar, czy nawet stresującego nacisku. Ów wyidealizowany nauczyciel miałby mocą swojej genialnej perswazji umieć powstrzymać rozwydrzonego chuligana, wiecznie przeszkadzającego dowcipnisia, czy każdego innego szkolnego rozrabiakę. W sukurs idealistom poszły też niektóre kuratoria, które domagają się od nauczycieli i dyrekcji szkół "profesjonalnego postępowania", czyli załatwiania wszelkich problemów szkolnych szybko, prosto i elegancko, czyli "bezstresowo". Niestety w wielu sytuacjach władze większość sporów rozstrzygały na (często niesprawiedliwie) niekorzyść pedagogów. 

Problem w tym, że taki nauczyciel superprofesjonalista, to nowe (edukacyjne) wydanie mitu o supermenie. Kompletna utopia. Przeciętny nauczyciel to człowiek jak każdy z nas, który w swojej pracy staje przed przepełnioną klasą, gromadzącą uczniów z bardzo różnych środowisk, wychowywanych też bardzo różnie (czasami w ogóle "nie wychowanych") i ma 45 minut na przekazanie wiedzy, która w przyszłości pewnie powinna się przydać. Jedni nauczyciele faktycznie mają talent oddziaływania na grupę i całkiem nieźle sobie z nią radzą (co nie jest trudne, jeśli trafi się grupa uczniów jako tako zdyscyplinowanych). Inni ratują się budując autorytet groźbą, jeszcze inni łagodnością i prośbą (co bywa zawodne w odniesieniu do części urwipołciów), większość i jednym, i drugim. Niektórzy nie radzą sobie wcale - bo np. są osobami łagodnymi i mało agresywnymi, pozbawionymi umiejętności wywierania presji, a trafiła im się grupa wyjątkowo niepoprawna, lub np. jest w niej jeden lub kilku osobników silnie zaburzonych emocjonalnie. Ale za wszystko co będzie złe, ideolodzy bezstresowej szkoły obarczą nauczyciela. Bo przecież powinien powstrzymać każdą nieprawidłowość za pomocą odpowiedniego oddziaływania. On powinien znać psychologię i socjologię i zawsze mieć metodę, którą załatwia się problemy. 
Niestety - psychologia i socjologia nie zna uniwersalnych, w 100% skutecznych metod radzenia sobie z trudną młodzieżą. Gdyby tak było, to nie mielibyśmy młodocianej przestępczości, poprawczaków, nastoletnich narkomanów. Nie mielibyśmy, bo jakiś fachowiec by do nich przyjechał, zastosował odpowiednią procedurę, i w końcu "naprawił", jak pralkę, lodówkę, czy inne popsute urządzenie. Z ludźmi jest gorzej. Jest gorzej, bo idealnych metod oddziaływania na ludzką psychikę w ogóle nie ma. Są pewne luźne wskazówki, ale radzić musi każdy sobie sam. Tak jak umie, trochę na wyczucie, trochę opierając się na wiedzy, trochę na doświadczeniu.
Dlatego marzenie "o naprawdę profesjonalnym nauczycielu" jest nieziszczalne. Próba postępowania opierającego się na założeniu, że ów mit stał się faktem i teraz każdy nauczyciel potrafi sobie poradzić ze wszystkim, prowadzi w ślepą uliczkę. 

Dziś (m.in. dzięki bezkrytycznemu propagowaniu szkoły bezstresowej) w wielu szkołach nauczyciele zeszli do defensywy i unikają twardego i jasnego wyrażania poglądów. Słynny jest przypadek nauczyciela gnębionego przez grupę uczniów do tego stopnia, że nagrali film z akcji zakładania pedagogowi kosza na śmieci. Reakcje na ten przypadek są różne - jedni mówią coś w stylu "ale ciapa ten nauczyciel, pedagog z prawdziwego zdarzenie nie pozwoliłby sobie na coś takiego", inni będą narzekać na "dzisiejszą młodzież". Problem w tym, że ów przypadek obnaża boleśnie sytuację w jakiej znalazło się wielu nauczycieli - z jednej strony mamy niski prestiż zawodu (i wynikające stąd kolejne osłabienie oddziaływania na młodzież związane z lekceważeniem, ze strony ucznia, który uważa, że jego wysoko postawiony tatuś mógłby kupić sobie "pana Profesora" wraz z całą szkołą), utyskiwania mediów na brak profesjonalizmu nauczycieli, a z drugiej młodzież - coraz bardziej roszczeniową, coraz bardziej nastawioną na walkę w ramach współczesnego wyścigu szczurów. Cóż więc nauczyciele mogą zrobić w tej sytuacji - najłatwiej jest chyba "wycofać się na z góry upatrzone pozycje", czyli zrezygnować z ambicji wychowywania, walki o cokolwiek co wykracza poza wymuszony standard. Wszystko aby przetrwać w trudnych warunkach. Mamy to o co się dopominaliśmy - więcej wolności, mniej autorytetów, mniej władzy.

Ale w rezultacie takiego obrotu sprawy, objawia się druga strona takiej polityki - miejsce po autorytecie "złych" nauczycieli zajął autorytet (jednak chyba też nie całkiem "dobry"...) przywódcy grupy młodzieżowej - kolegi, który góruje wpływami nad nauczycielami. Góruje, bo młodym ludziom imponuje swoim "luzem" i olewactwem. On nie musi propagować żadnych wartości, nie musi zanudzać gadkami o obowiązkowości, czy odpowiedzialności. Za to może odwołać się do tego co najbardziej atrakcyjne - zabawa, możliwość wykazania się w szalonych przedsięwzięciach, pójścia "na całość". Czasem będzie to autorytet szefa młodzieżowego gangu. Niestety, chyba wielu się ze mną zgodzi, że jest to zwykle autorytet bardziej niebezpieczny i w sumie gorszy, niż ten pochodzący od - nawet tego zbyt ostrego - nauczyciela. 

Może więc warto przestać marzyć o szkole bez stresu. O nauczycielach, którzy łagodnym głosem, profesjonalno - sympatycznie wleją naszym pociechom wiedzę do głowy tak, że nie trzeba się będzie trudzić, starać, przymuszać. Tak się nie da. Bo stres życiowy definitywnie zakończy się dla nas dopiero po złożeniu ciała w cichym i zacisznym miejscu z krzyżami i nagrobkami. Miejscu położonym kilkadziesiąt centymetrów pod ziemią. A dopóki żyjemy - dopóty będziemy musieli się stresować i będziemy zmuszeni ze stresem walczyć. Nasze dzieci też. W szkole też.
Bo np. w żaden sposób nie da się bez stresu poinformować np. że:

uczeń nie zaliczył klasówki

uczeń dostaje ocenę niedostateczną

uczeń umie zdecydowanie mniej niż jego koledzy

uczeń nie ma szans na zaliczenie egzaminów na studia

uczeń nie dostanie promocji do następnej klasy

uczeń ogólnie wypadł gorzej, niż oczekiwał

itd... itp...

Prawda często boli. Tak, niestety, już jest na tym świecie. I tacy jesteśmy my, że czasem coś w życiu nam nie wyjdzie. Więc będziemy musieli przełknąć stres wiedzy o porażce, o tym, że ktoś inny jest lepszy, ładniejszy, mądrzejszy, bardziej pracowity, czy mający większe szczęście. Zgoda na tę prawdę, na stres owej trudnej wiedzy to główny objaw NASZEJ DOJRZAŁOŚCI. I to będzie także objaw dojrzałości naszych dzieci.

Szkoła jest kawałkiem życia - z jego wszystkimi zaletami i wadami - z istniejącym stresem, problemami, nieporozumieniami, błędami. W szkole - tak jak w życiu - trafia się niesprawiedliwość, poczucie krzywdy, zawodu, porażki. Odnosi się to zarówno do uczniów, jak nauczycieli i dyrekcji. Takie jest życie i inne nie będzie (chyba). Dlatego proponuję przestać walczyć o szkołę bezstresową, a zacząć dopominać się szkoły sensownie zorganizowanej, ludzkiej, komunikatywnej, skłonnej do współpracy, po prostu LUDZKIEJ

Szkoła bezstresowa - nawet jeśliby gdzieś powstała - byłaby najbardziej krzywdzącą uczniów instytucją edukacyjną. Bo po kilku latach spędzonych w takim wychuchanym, idealnym środowisku uczeń i tak musiałby z tej szkoły wyjść i dalej, kompletnie nieprzygotowany, zmierzyć się z RZECZYWISTOŚCIĄ. Taką jaka ona jest naprawdę. A jaka jest - każdy widzi...

Michał Dyszyński
Dodano do serwisu 5 października 2005
zaktualizowano 3.12.2009

 

Podobne w tym serwisie:

Kto w szkołach dręczy uczniów?