Strona główna | FilozofiaLiryka | komentarze różne | GaleriaInformatyka |     | O Fizykon.orgu

Dział komentarzy i recenzji

Recenzje wydawnicze

Słowa kluczowe - Wiesław Babik

Filozofia (w) fizyce - Jarosław Kukowski

Epistemologia - Jan Woleński

Komentarze o szkole i edukacji

Komentarze związane z etyką i psychylogią

Komentarze polityczne 

Komentarze o mediach  

 

Filozofia
Dłuższe opracowanie

O pojęciu prawdy

Fundamentalizm i libertynizm

Mrzonki ateizmu

Opowiastki filozofujące

Krótkie myśli

Komentarze

O myśleniu twórczym

Liryka
Liryka fizyka

 

Droga życia

Przestrzeń

 

Blogi różne

Dlaczego wolne oprogramowanie...

Komentarze związane z etyką i psychologią

Komentarze o szkole i edukacji

 

Trochę refleksji o (łatwym) ocenianiu innych ludzi

Myślę, że to o czym tu piszę, dotyczy prawie każdego człowieka - chodzi o bycie tendencyjnie ocenianym
...tak często niesprawiedliwie. tak zupełnie bez sensu, bez sprawdzenia jak jest naprawdę. Ocenianym w słowach, które mają zdenerwować, uderzyć, zniszczyć spokój i radość życia.

Oczywiście czasami to my oceniamy, innym razem - oceniają nas. Możemy w tym ocenianiu być zarówno katem, jak i ofiarą. Najczęściej trochę jednym (w jakichś tam sytuacjach - np. gdy mamy przewagę), trochę drugim (w sytuacjach gdy przewagę mają nasi przeciwnicy).
Długo myślałem nad tym: dlaczego niektórzy ludzie tak bardzo lubią oceniać negatywnie swoich bliskich?
- W końcu nic ich do tego nie zmusza, jest to jakaś dodatkowa "praca"...

Moim zdaniem główna przyczyna jest jedna:
Prawie wszyscy, ale pewien typ ludzi szczególnie, "realizują się psychicznie" w agresji

Wiadomo, że nie wszyscy są chętnie wyszukiwania bliźnim ich wad i niedociągnięć. A już na pewno nie wszyscy tak silnie tej "pasji" się poświęcają. Ale właściwie w każdym z nas (nawet w osobach z natury łagodnych) pojawia się pragnienie powiedzenia komuś czegoś "żeby mu w pięty poszło". Pragnienie logicznie rzecz biorąc irracjonalne, jeśli nic z tego nie dostaniemy, nie skorzystamy - ani pieniędzy, ani cukierka, ani biletu na koncert...
Ale takie pragnienie jest i wpływa na nasze życie. 

W czym tkwi przyczyna?
Skąd w nas ten demon bezinteresownej agresji?

Według mnie, wszystkiemu winna jest...
...ewolucja.

<dygresja>
Tutaj jest  dygresja religijno - edukacyjna (a dygresji w całym tym blogu spotkać będzie można więcej):
Do dzisiaj spora grupa osób (szczególnie w USA) walczy z teorią ewolucji. To tzw. "kreacjoniści". Kreacjoniści nie uznają ewolucji, bo twierdzą, że podważa ona Biblię (konkretnie pierwszą jej część, czyli "Księgę Rodzaju"), a w konsekwencji wiarę w Boga. 
Rzymski katolicyzm uczy, że Księga Rodzaju opisująca powstawanie świata ujmuje sprawę symbolicznie i nie należy brać jej dosłownie. Dlatego teoria ewolucji i ogólnie wyjaśnianie powstawania gatunków w zgodzie z nauką, nie przeczy wierze w Boga. 
Ale wspomniane ugrupowania protestanckie, traktujące Biblię bardzo dosłownie, z takim ujęciem się nie zgadzają.
Autor nie jest kreacjonistą. Ewolucji jako istniejącego mechanizmu nie neguje. Mało tego - uważa ją za niezwykle ważne narzędzie niezbędne do tego, aby zrozumieć dlaczego jesteśmy tacy - jacy jesteśmy. <koniec dygresji>

Gdy ogląda się filmy przyrodnicze, to nieraz uderza nas okrucieństwo jakim różne zwierzęta wykazują się wobec swoich pobratymców. Pisklęta w gnieździe zabijają się, aż na koniec w konkurencji do kąsków znoszonych przez rodziców zostaje tylko jeden pisklak (trochę jak w filmie "Nieśmiertelny"...), samce walczą o samice na śmierć i życie o prawo do zapłodnienia samicy (najczęściej tak drastyczne - śmiertelne - zakończenia walki, to rzadkość), a nawet w zwykłym wiejskim stadzie krów, kur i innych zwierząt domowych (autor bloga, sporą cześć swojego życia spędził na wsi) widać ciągłą walkę o lepsze miejsca, ciągłe gnębienie słabszych przez osobniki silniejsze. Chodzi o ustalenie kolejności dziobania, bodzenia itp...
I nie da się ukryć, że z punktu widzenia ewolucji tak to logicznie być "powinno". Ewolucja musi wybrać osobniki lepsze, aby lepsze geny dostały się potomstwu. Jedynym sposobem jaki ewolucja tu zna, aby wyłonić "lepszego" jest rywalizacja, walka. Silniejsi zostają i przekazują geny, słabsi odpadają. 
Proste...

<dygresja>
Być może dla ewolucji to jest proste. Ale dla autora wcale nie. W szczególności nie uważa on, że większy zabijaka, który ostatecznie zwycięża w owej rywalizacji, jest  osobnikiem "ogólnie lepszym". W gruncie rzeczy często jest on gorszym osobnikiem, mniej użytecznym dla stada, czy gatunku. I niekiedy się okazuje, że owi słabeusze okazują się ratunkiem dla całego stada. Ale ewolucja jest tylko mechanizmem, a nie mądrą istotą czującą i rozumującą, więc trudno od niej takiej refleksji wymagać... <koniec dygresji>

Niejeden pewnie tu pomyśli, że w takim razie człowiek, który lubi gnębić otoczenie (dalej dojdziemy do tego gnębienia namolnymi negatywnymi ocenami) wcale nie postępuje źle. Przecież postępuje wg liczącego miliardy lat programu natury!
- To fakt. I to nawet pewnie do jakiegoś stopnia owego człowieka - tyrana tłumaczy. Ale tylko do pewnego stopnia. Czyli - inaczej mówiąc - go jednak nie tłumaczy.
Bo człowiek nie jest zwierzęciem! I niekoniecznie musi godzić się na ów ewolucyjny prosty, okrutny mechanizm. Bo można wymagać od niego więcej - np. refleksji, czy owo namolne ocenianie bliźnich i piętnowanie wszystkiego co tylko ma pozory bycia niewłaściwym, jest potrzebne...
Bo czy to rzeczywiście czemuś służy na dłuższą metę?...
Faktem jest, że takie ocenienie jest źródłem taniej i szybkiej przyjemności płynącej ze zgnębienia kogoś. Większość tyranów tę sadystyczną przyjemność odczuwa. Czasem nawet silnie. I im większy tyran, tym ta przyjemność jest większa. Ale jednocześnie - taka przyjemność nie trwa długo. Zazwyczaj szybko trzeba ją podtrzymać kolejnym (może dla większej satysfakcji np. "inteligentnym") zdołowaniem kogoś bliskiego, kolejną małą wredotką, czasem jawną podłostką. Żeby poczuć się "władnym zrobić przykrość", żeby osłabić psychicznie kogoś, a potem łatwiej coś na nim wymusić. Demon agresji siedzący w człowieku jest nienasycony...

Oczywiście raz na jakiś czas, nawet w notorycznym tyranie, pojawia się refleksja: 
Co ja się czepiam?...
Właściwie, to przecież wcale mi nie chodzi o zgnębienie tej osoby, z którą dzielę swoje życie i którą przecież kocham (a przynajmniej tak mi się zdaje)...
I czasem nawet w owym tyranie (czyli w pewnych sytuacjach w prawie każdym z nas) pojawia się "postawienie poprawy".
Jednak demon agresji siedzący w takim tyranie najczęściej pomaga "zapomnieć" o owym postanowieniu, a potem znowu reaguje się "mechanicznie". Mechanicznie, czyli np. w stylu wygłaszania z poczuciem wyższości "opinii":
- Aleś ty głupi(a)! - choć przecież wcale nie sprawdziliśmy, czy aby ktoś nie miał racji tak postępując, albo czy po prostu zły wynik działania nie był spowodowany niezależnymi czynnikami.
- Ty nigdy nic nie potrafisz dobrze zrobić! - choć to ewidentna nieprawda.
- Lepiej się nie tłumacz, zawsze się wybielasz! - a czy samemu w przypadku ataku kogoś oskarżającego postępuję inaczej i nie próbuję bronić swoich racji?... A w ogóle, to jak czułbym się, słysząc te słowa postawiony(a) w odwrotnej sytuacji?...
itd... itp...

Po co, na co ta walka? Ta wojna na życiowe przykrości i okrutne słowa?
Po co?
Po co?....

Ja tam odpowiedź mam:
- Pewnie po to, aby posłuszny prawom ewolucji, rządzący naszym działaniem, okrutny Demon Bezrozumnej Agresji miał swoją radość i satysfakcję, że oto nie zasłużyliśmy jeszcze na miano prawdziwego, wolnego (czyli postępującego logicznie i dobrze, a nie według prostych zwierzęcych impulsów) człowieka.

<dygresja>
Jest tu jedna ważna uwaga. Otóż autor tego tekstu uważa, że oceniać trzeba! Ocenianie jest słuszne jako zasada. Ocenianie rzeczy tego świata świadczy o tym, że myślimy. Nawet głupi ślimak musi oceniać, czy to coś przed nim jest drugim ślimakiem, czy np. ostrym kolcem. Więc oczywiście chodzi nie o to, żeby nie oceniać, ale o to, aby uczciwie (!) sprawdzać się, czy nie tworzymy naszych ocen tendencyjnie. Poza tym chodzi też o to, aby formułować swoje oceny w sposób nie krzywdzący innych osób. 
A nawet w wielu przypadkach w ogóle nie trzeba się narzucać ze swoimi (skądinąd słusznymi) ocenami. Bo jeśli to i tak niczemu nie służy, niczego nie zmieni, a tylko narobi "smrodu", to po co mleć jęzorem?...   <koniec dygresji>

To co tu napisałem - wydaje się proste. Żadne tam "odkrycie Ameryki". Racja. Ale przecież mało kto potrafi odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego (skądinąd niby rozsądni) ludzie tak ochoczo stwarzają sobie życiowe piekła? Dlaczego?...

I jeszcze jedno ważne pytanie:

Dlaczego negatywna ocena tak nas boli?

W końcu często oceniający, to nam ani brat, ani swat. I często ta ocena nie ma bezpośredniego wpływu na stan naszego posiadania, na inne kwestie życiowe. Ot - wyjęty z kontekstu fakt, że komuś się nie spodobaliśmy. A tak boli...

Wydaje mi się, że tu prostej odpowiedzi też nie ma. Możemy tłumaczyć, że żyjemy nie dla siebie, że jesteśmy "zwierzętami stadnymi". To fakt i dlatego widzimy się w dużym stopniu przez pryzmat tego, jak oceniają nas inni. Jak w zwierciadle. Choć przecież często to krzywe zwierciadło (szczególnie gdy pokazuje nas nie tak jak byśmy sobie tego życzyli ;) ). Najprościej jest przyjąć, że po prostu jesteśmy wrażliwi na cudzą opinię. Jednak wrażliwi nie oznacza bezbronni, czy totalnie podlegli opiniom otoczenia.

Możemy (i powinniśmy) neutralizować w sobie ból niesprawiedliwej krytyki. Ale...
...chyba zawsze warto zastanowić się, czy krytykujący czasem nie ma racji. Wszak może jej nie mieć, ale może ją mieć. To zależy od sytuacji. 

Tyle na razie. Mam nadzieję, że takie podywagowanie wokół tych prostych spraw, pomoże komuś coś tam zrozumieć w sobie. Albo i nie, to wtedy zawsze może nie przeczytać następnego rozdziału tego bloga filozoficznego. 

Tyle w mojej pierwszej refleksji filozofującego bloga. Może będzie ciąg dalszy...

 Dodano do serwisu 30 sierpnia 2005
Uzupełniono 3 września 2007