|
Trochę refleksji o (łatwym) ocenianiu innych ludzi
Myślę, że to o czym tu piszę, dotyczy prawie każdego człowieka
- chodzi o bycie tendencyjnie ocenianym.
...tak często niesprawiedliwie. tak zupełnie
bez sensu, bez sprawdzenia jak jest naprawdę. Ocenianym w słowach, które mają
zdenerwować, uderzyć, zniszczyć spokój i radość życia.
Oczywiście czasami to my oceniamy, innym razem - oceniają nas. Możemy
w tym ocenianiu być zarówno katem, jak i ofiarą. Najczęściej trochę
jednym (w jakichś tam sytuacjach - np. gdy mamy przewagę), trochę
drugim (w sytuacjach gdy przewagę mają nasi przeciwnicy).
Długo myślałem nad tym: dlaczego niektórzy ludzie tak bardzo lubią
oceniać negatywnie swoich bliskich?
- W końcu nic ich do tego nie zmusza, jest to jakaś dodatkowa
"praca"...
Moim zdaniem główna przyczyna jest jedna:
Prawie wszyscy, ale pewien typ ludzi szczególnie, "realizują się
psychicznie" w agresji.
Wiadomo, że nie wszyscy są chętnie wyszukiwania bliźnim ich wad i
niedociągnięć. A już na pewno nie wszyscy tak silnie tej
"pasji" się poświęcają. Ale
właściwie w każdym z nas (nawet w osobach z natury łagodnych)
pojawia się pragnienie powiedzenia komuś czegoś "żeby mu w pięty
poszło". Pragnienie logicznie rzecz biorąc irracjonalne, jeśli nic z tego nie dostaniemy, nie
skorzystamy - ani pieniędzy, ani cukierka, ani biletu na koncert...
Ale takie pragnienie jest i wpływa na nasze życie.
W czym tkwi przyczyna?
Skąd w nas ten demon bezinteresownej agresji?
Według mnie, wszystkiemu winna
jest...
...ewolucja.
<dygresja>
Tutaj jest dygresja religijno - edukacyjna (a dygresji w całym
tym blogu spotkać będzie można
więcej):
Do dzisiaj spora grupa osób (szczególnie w USA) walczy
z teorią ewolucji. To tzw. "kreacjoniści". Kreacjoniści nie
uznają ewolucji, bo twierdzą, że podważa ona Biblię (konkretnie
pierwszą jej część, czyli "Księgę Rodzaju"), a w
konsekwencji wiarę w Boga.
Rzymski katolicyzm uczy, że Księga Rodzaju opisująca powstawanie świata
ujmuje sprawę symbolicznie i nie należy brać jej dosłownie. Dlatego
teoria ewolucji i ogólnie wyjaśnianie powstawania gatunków w zgodzie
z nauką, nie przeczy wierze w Boga.
Ale wspomniane ugrupowania protestanckie, traktujące Biblię bardzo dosłownie,
z takim ujęciem się nie zgadzają.
Autor nie jest kreacjonistą.
Ewolucji jako istniejącego mechanizmu nie neguje. Mało tego - uważa ją
za niezwykle ważne narzędzie niezbędne do tego, aby zrozumieć
dlaczego jesteśmy tacy - jacy jesteśmy. <koniec dygresji>
Gdy ogląda się filmy przyrodnicze, to nieraz uderza nas okrucieństwo
jakim różne zwierzęta wykazują się wobec swoich pobratymców. Pisklęta
w gnieździe zabijają się, aż na koniec w konkurencji do kąsków
znoszonych przez rodziców zostaje tylko jeden pisklak (trochę jak
w filmie "Nieśmiertelny"...), samce walczą o samice na śmierć
i życie o prawo do zapłodnienia samicy (najczęściej tak drastyczne -
śmiertelne - zakończenia walki, to rzadkość), a nawet w zwykłym
wiejskim stadzie krów, kur i innych zwierząt domowych (autor
bloga, sporą cześć swojego życia spędził na wsi) widać ciągłą
walkę o lepsze miejsca, ciągłe gnębienie słabszych przez osobniki silniejsze.
Chodzi o ustalenie kolejności dziobania, bodzenia itp...
I nie da się ukryć, że z punktu widzenia ewolucji tak to logicznie być "powinno".
Ewolucja musi wybrać osobniki lepsze, aby lepsze geny dostały się
potomstwu. Jedynym sposobem jaki ewolucja tu zna, aby wyłonić
"lepszego" jest rywalizacja, walka. Silniejsi zostają i przekazują geny, słabsi
odpadają.
Proste...
<dygresja>
Być może dla ewolucji to jest proste. Ale dla autora wcale nie. W
szczególności nie uważa on, że większy zabijaka, który ostatecznie
zwycięża w owej rywalizacji, jest osobnikiem "ogólnie
lepszym". W gruncie rzeczy często jest on gorszym osobnikiem,
mniej użytecznym dla stada, czy gatunku. I niekiedy się okazuje, że
owi słabeusze okazują się ratunkiem dla całego stada. Ale ewolucja
jest tylko mechanizmem, a nie mądrą istotą czującą i rozumującą,
więc trudno od niej takiej refleksji wymagać... <koniec dygresji>
Niejeden pewnie tu pomyśli, że w takim razie człowiek, który lubi
gnębić otoczenie (dalej dojdziemy do tego gnębienia namolnymi
negatywnymi ocenami) wcale nie postępuje źle. Przecież postępuje wg
liczącego miliardy lat programu natury!
- To fakt. I to nawet pewnie do jakiegoś stopnia owego człowieka -
tyrana tłumaczy. Ale tylko do
pewnego stopnia. Czyli - inaczej mówiąc - go jednak nie tłumaczy.
Bo człowiek nie jest zwierzęciem!
I niekoniecznie musi godzić się na ów ewolucyjny prosty, okrutny
mechanizm. Bo można wymagać od niego więcej - np. refleksji, czy owo namolne
ocenianie bliźnich i piętnowanie wszystkiego co tylko ma pozory bycia
niewłaściwym, jest potrzebne...
Bo czy to rzeczywiście czemuś służy na dłuższą metę?...
Faktem jest, że takie ocenienie jest źródłem taniej i szybkiej
przyjemności płynącej ze zgnębienia kogoś. Większość tyranów tę
sadystyczną przyjemność odczuwa. Czasem nawet silnie. I im większy
tyran, tym ta przyjemność jest większa. Ale jednocześnie - taka
przyjemność nie trwa długo. Zazwyczaj szybko trzeba ją podtrzymać
kolejnym (może dla większej satysfakcji np. "inteligentnym")
zdołowaniem kogoś bliskiego, kolejną małą wredotką, czasem jawną
podłostką. Żeby poczuć się "władnym zrobić przykrość",
żeby osłabić psychicznie kogoś, a potem łatwiej coś na nim wymusić.
Demon agresji siedzący w człowieku jest nienasycony...
Oczywiście raz na jakiś czas, nawet w notorycznym tyranie, pojawia
się refleksja:
Co ja się czepiam?...
Właściwie, to przecież wcale mi nie chodzi o zgnębienie tej osoby, z
którą dzielę swoje życie i którą przecież kocham (a przynajmniej
tak mi się zdaje)...
I czasem nawet w owym tyranie (czyli w pewnych sytuacjach w prawie każdym
z nas) pojawia się "postawienie poprawy".
Jednak demon agresji siedzący w takim tyranie najczęściej pomaga
"zapomnieć" o owym postanowieniu, a potem znowu reaguje się
"mechanicznie". Mechanicznie, czyli np. w stylu wygłaszania z
poczuciem wyższości "opinii":
- Aleś ty głupi(a)! - choć przecież wcale nie sprawdziliśmy, czy
aby ktoś nie miał racji tak postępując, albo czy po prostu zły
wynik działania nie był spowodowany niezależnymi czynnikami.
- Ty nigdy nic nie potrafisz dobrze zrobić! - choć to ewidentna
nieprawda.
- Lepiej się nie tłumacz, zawsze się wybielasz! - a czy samemu w
przypadku ataku kogoś oskarżającego postępuję inaczej i nie próbuję
bronić swoich racji?... A w ogóle, to jak czułbym się, słysząc te
słowa postawiony(a) w odwrotnej sytuacji?...
itd... itp...
Po co, na co ta walka? Ta wojna na życiowe przykrości i okrutne słowa?
Po co?
Po co?....
Ja tam odpowiedź mam:
- Pewnie po to, aby posłuszny prawom ewolucji, rządzący naszym działaniem,
okrutny Demon Bezrozumnej Agresji miał swoją radość i satysfakcję,
że oto nie zasłużyliśmy jeszcze na miano prawdziwego, wolnego (czyli
postępującego logicznie i dobrze, a nie według prostych zwierzęcych
impulsów) człowieka.
<dygresja>
Jest tu jedna ważna uwaga. Otóż autor tego tekstu uważa, że oceniać
trzeba! Ocenianie jest słuszne jako zasada. Ocenianie rzeczy tego
świata świadczy o tym, że myślimy. Nawet głupi ślimak musi
oceniać, czy to coś przed nim jest drugim ślimakiem, czy np. ostrym
kolcem. Więc oczywiście chodzi nie o to, żeby nie oceniać, ale o to,
aby uczciwie (!) sprawdzać się, czy nie tworzymy naszych ocen
tendencyjnie. Poza tym chodzi też o to, aby formułować swoje oceny w
sposób nie krzywdzący innych osób.
A nawet w wielu przypadkach w ogóle nie trzeba się narzucać ze swoimi
(skądinąd słusznymi) ocenami. Bo jeśli to i tak niczemu nie służy,
niczego nie zmieni, a tylko narobi "smrodu", to po co mleć jęzorem?...
<koniec dygresji>
To co tu napisałem - wydaje się proste. Żadne tam "odkrycie
Ameryki". Racja. Ale przecież mało kto potrafi odpowiedzieć
sobie na pytanie: dlaczego (skądinąd niby rozsądni) ludzie tak
ochoczo stwarzają sobie życiowe piekła? Dlaczego?...
I jeszcze jedno ważne pytanie:
Dlaczego negatywna ocena tak nas boli?
W końcu często oceniający, to nam ani brat, ani swat. I często ta
ocena nie ma bezpośredniego wpływu na stan naszego posiadania, na inne
kwestie życiowe. Ot - wyjęty z kontekstu fakt, że komuś się nie
spodobaliśmy. A tak boli...
Wydaje mi się, że tu prostej odpowiedzi też nie ma. Możemy tłumaczyć,
że żyjemy nie dla siebie, że jesteśmy "zwierzętami
stadnymi". To fakt i dlatego widzimy się w dużym stopniu przez
pryzmat tego, jak oceniają nas inni. Jak w zwierciadle. Choć przecież
często to krzywe zwierciadło (szczególnie gdy pokazuje nas nie tak
jak byśmy sobie tego życzyli ;) ). Najprościej jest przyjąć, że po
prostu jesteśmy wrażliwi na cudzą opinię. Jednak wrażliwi nie
oznacza bezbronni, czy totalnie podlegli opiniom otoczenia.
Możemy (i powinniśmy) neutralizować w sobie ból niesprawiedliwej
krytyki. Ale...
...chyba zawsze warto zastanowić się, czy krytykujący czasem nie ma
racji. Wszak może jej nie mieć, ale może ją mieć. To zależy od
sytuacji.
Tyle na razie. Mam nadzieję, że takie podywagowanie wokół tych prostych spraw, pomoże
komuś coś tam zrozumieć w sobie. Albo i nie, to wtedy zawsze może
nie przeczytać następnego rozdziału tego bloga filozoficznego.
Tyle w mojej pierwszej refleksji filozofującego bloga. Może będzie
ciąg dalszy...
Dodano do serwisu 30 sierpnia 2005
Uzupełniono 3 września 2007
|