Fizykon.org - strona główna   | O witrynie |O autorze witryny | kontakt z autorem |

Głos w sprawie ochrony praw autorskich i własności intelektualnej

Temat drażliwy, bo (oczywiście) znowu chodzi o pieniądze.

Wiadomo - w Internecie jest mnóstwo muzyki dostępnej "za friko" i koncerny muzyczne nie mogą zarobić na swoich prawach do utworów. Nieraz się zastanawiamy: czy słuchając muzyki z mp3 - już stajemy się złodziejami?

Moim zdaniem są dwa aspekty tej sprawy:

aspekt pierwszy - prawny - dość prosty w podstawowej interpretacji -  trzeba sobie przeczytać ustawę o prawach do posiadania muzyki chronionej prawami autorskimi - wyjdzie nam "czarno na białym", że w Polsce za muzykę, nie udostępnioną przez właściciela do wolnego użytku, trzeba zapłacić, a jak na razie jedyną formą tego aktu było kupienie płyty CD lub opłata za ściągnięcie utworu z Internetu. Kropka.

aspekt drugi - etyczny. Oooooo......... tutaj zaczynają się schody...

Zaczynam aspekt etyczny zupełnie od nowego akapitu, bo sprawa wydaje mi się na tyle złożona, że akapitów tych będzie kilka. W szczególności pojawią się pytania następujące:
- pytania retoryczne w stosunku do koncernów płytowych:

czy etycznym jest wykorzystywać dominującą pozycję rynkową, aby forsować dochody niewspółmierne do ponoszonych kosztów? Czy etycznym jest brać 30 dolarów za płytę, której produkcja kosztuje 30 centów?

czy etycznym jest prowadzić taką politykę wobec artystów dzięki której duża część talentów jest marnowana, a promuje się ewidentną szmirę, jeśli tylko przyniesie ona duże zyski małym kosztem?

czy w ogóle etycznym jest skupianie się w swojej działalności niemal wyłącznie na pieniądzach, w szczególności jeżeli działa się w branży określanej KULTURALNĄ?

dlaczego tak jest, że niewydolny system dystrybucji upośledza mieszkańców oddalonych od centrów muzycznych, a przejście na wyraźnie efektywniejszy jest blokowane ze strachu przed uszczupleniem zysków?...

Bo faktem jest, że niektóre koncerny płytowe dawno zatraciły świadomość swojej misji - dostarczania ludziom kultury. Liczy się pieniądz i nic więcej (no... prawie, bo są tu jednak pewne różnice między koncernami). Może więc dobrze, że są piraci, którzy niosą kulturę muzyczną do krajów i ludzi biedniejszych, dostarczają muzykę tam, gdzie się rekinom "nie opłaca" i gdzie by ona i tak nie dotarła...

Z drugiej jednak strony:

nie posiadanie na twardym dysku ostatniego kolejnej generacji girls-ów, czy boys-ów nikogo nie przyprawi o śmierć głodową, ani jakikolwiek uszczerbek zdrowia. A jeśli firma wydała kilka milionów na promocję piosenkarki to coś jej się za to chyba należy?....

nikt nikogo do zakupu płyty nie zmusza, można sobie słuchać muzyki z radia

nie powinno być tak, że odbiorca towaru wyznacza cenę jaką chce zapłacić, a jeśli nie, to sobie ów towar bierze, bo za chwilę ktoś powie, że mercedes tez powinien kosztować 10 zł, a jak nie to zabieram...

fakt faktem - używanie bez pozwolenia czegoś co do nas nie należy (a w szczególności wbrew woli tej osoby), kwalifikuje się jako kradzież.

Innym ciekawym aspektem sprawy jest jednak rozdarcie polityki koncernów płytowych - z jednej strony muzyka nie powinna być zbyt dostępna, bo mając ją darmo, nikt nie będzie jej chciał kupować. Z drugiej strony jednak nikt nie kupi muzyki, o której nic nie wie i nie słyszał jej. Więc przyjął się model dostarczania  muzyki "częściowo darmowej" - dystrybuowanej za pomocą rozgłośni radiowych i stacji typu MTV - i takie słuchanie muzyki jest w pełni legalne. Teraz pojawia się problem nagrywania tych audycji - można, czy nie? Jeśli można, to czemu nie miałbym tej zapisanej muzyki dalej posiadać (np. na twardym dysku), jeśli nie można - to do czego służą magnetowidy wyposażone właśnie w funkcję nagrywania? I niby dlaczego nie miałbym obejrzeć i wysłuchać sobie jakiejś audycji z opóźnieniem?

Wytwórnie muzyczne są między młotem a kowadłem - z jednej strony muszą kokietować przyszłych klientów swoją ofertą, z drugiej zaś gromić ich, jeśli nie zechcą zapłacić. Gromią więc również na płaszczyźnie etycznej - że kto nie płaci to złodziej itp...
I pewnie jest to forma złodziejstwa, jednak chciałbym zobaczyć miny speców od marketingu w wytwórniach płytowych gdyby się przekonali, że oczywiście nikt nie słucha muzyki do której nie ma praw, ale jednocześnie cała ta rzesza gromiona za złodziejstwo i piractwo, masowo przerzuca się na wyłącznie wolną muzykę...

I jeszcze jedno - gdy wiem, czuję, że firma oferująca mi towar absolutnie nie próbuje odnieść jego ceny do kosztów wytworzenia, że pogoń za zyskiem jest dla niej najważniejszym motywem działania, to zaczynam myśleć w taki sposób:

jak im zapłacę tyle ile chcą, to później spróbują zażądać nieco więcej
jak znowu im zapłacę, to kolejna partia będzie w jeszcze wyższej cenie...
ostatecznie wylądujemy na płaceniu fortun za towar, którego wyprodukowanie kosztuje grosze.

I myślę sobie: czy ja frajer jestem, czy co?
Albo: Tu ostatecznie nikt nie wie co tak naprawdę ile kosztuje. A skoro cena jest tak bardzo umowna, to najlepiej (dla mnie :))) ) umówić się na zero zł...
Albo po prostu: nie wchodzę w to...

Z drugiej jednak strony, w takiej dziedzinie jak sztuka, trudno jest zaplanować sobie zyski, a sukces w dużym stopniu zależy od szczęścia. Trzeba więc mieć spory (również finansowy) margines błędu. A ktoś musi płacić za utrzymywanie studiów nagraniowych, marketing itp.

Dlatego moja konkluzja jest dość nietypowa - pewnie byłbym superlegalistą, jeśli chodzi o muzyczne prawa autorskie...  
...gdybym tylko miał poważną nadzieję, że przez samych fachowców od marketingu w wytwórniach płytowych nie zostanę uznany za frajera. Bo mam świadomość, ze etyka koncernów płytowych jest z grubsza na poziomie etyki piratów - w obu przypadkach dla pieniędzy zrobi się rzeczy, które trudno uznać za rzeczywiście służące ludziom i rozwojowi kultury muzycznej (choć w przypadku wytwórni płytowych - zgodne z prawem, a w przypadku piratów - niezgodne).

Na koniec jednak chciałbym też oddać sprawiedliwość części wydawców muzyki - wiadomo, że na trudniejszej muzyce (jazz, część muzyki klasycznej) raczej się nie zarabia - zapłacenie orkiestrze składającej się z dobrych 150 muzyków i jej dyrygentowi godziwej sumy pieniędzy to już naprawdę duży wydatek. Po doliczeniu kosztów sali, reżysera dźwięku itp. okazać się może, że do części nagrań trzeba dopłacać. A jednak niejednokrotnie wytwórnie dotują mniej kasowych twórców w imię SZTUKI. I takim wytwórniom chwała! Bo ostatecznie mogli by wydawać wyłącznie muzyczkę prościutką, ale kasową, czyli muzykę, na której się najwięcej zarabia. Dlatego uważam, że za naprawdę dobrą płytę jazzową, czy klasyczną (szczególnie gdy jest zaangażowana duża orkiestra) uczciwie jest zapłacić więcej (nawet te kilkadziesiąt złotych!). A tej marnej - i tak lepiej nie słuchać, więc po co kupować płyty?...

 

Regiony DVD, czyli o swobodzie wyduszania pieniędzy z klientów

To, że wytwórnie płytowe mają "gdzieś" zasady uczciwości i lojalności wobec klientów wychodzi w sposób dość oczywisty za sprawą wprowadzenia regionów DVD. Dla niezorientowanych - jest to specjalna blokada płyt DVD-video, która powoduje, że możliwe jest odtwarzanie płyt tylko na sprzęcie przeznaczonym dla określonego regionu świata - np. płyta zakupiona w USA z dużym prawdopodobieństwem nie da się normalnie odtworzyć w Europie, zaś płyta z Europy, nie będzie widziana prawidłowo przez większość czytników zakupionych w Ameryce Północnej, lub w Japonii. Chodzi o to, aby dało się płyty w jednych krajach sprzedawać drożej (i w innym czasie) niż w innych Dzięki temu, jeżeli gdzieś jest większa konkurencja i trzeba tam sprzedawać płyty taniej, to nie będzie to wpływać na rynki droższe.

Dla nas - klientów - efektem ostatecznym jest sytuacja, w której np. klient Europejczyk, legalny nabywca płyty DVD zakupionej podczas wycieczki do Nowego Jorku, czy Singapuru przekonuje się, że może ją sobie użyć jako podstawkę pod kufel z piwem, bo odtworzyć się jej normalnie w jego odtwarzaczu nie da. Wytwórnia zabroniła i już...
Ciekawe, że np. podobne praktyki regionizacyjne ze sprzedażą konsol Nintendo w Europie doczekały się restrykcji unijnych dla tej firmy. Jednak firmy płytowe mają silniejsze poparcie polityczne (i pieniądze), więc jak do tej pory owe antykonkurencyjne zasady wobec nich nie działają, bo nikt nie nakłada za nie restrykcji (sprawiedliwość najwyraźniej jest dla "równiejszych").

Ale przy okazji wprowadzenia regionów DVD pojawia się dość interesujące jest pytanie:

czy ten pomysł z regionami zyskom ze sprzedaży płyt DVD ostatecznie więcej wytwórniom pomógł, czy zaszkodził?

Bo jego istnienie zaowocowało paroma negatywnymi z punktu widzenia wytwórni efektami:

  1. rozwinęło się hakerstwo - dzisiaj właściwie prawie do każdego napędu oferowane są sposoby złamania zabezpieczenia. A wraz z rozwojem w miarę niewinnego hakerstwa "regionalnego", wzrasta też jego znacznie bardziej niebezpieczna wersja - kopiowanie samego materiału umieszczonego na płycie. Poza tym, człowiek który przeszuka wszystkie możliwe źródła związane z łamaniem zabezpieczenia, mimowolnie dowie się również o tym gdzie można zdobyć "tanie" źródła nagrań, lub sposoby ich tworzenia.

  2. sprzedaż płyt jest mniejsza o te egzemplarze, które mogłyby być kupione jako prezent do wysłania za granicę. Ja osobiście ostatnio chyba więcej płyt (co prawda CD, ale zasada jest podobna) kupiłem jako prezent, niż samemu sobie. A z tego co wiem, dużo ludzi traktuje płytę jako standardowy pomysł prezentowy. A więc wytwórnie płytowe strzelają gol do własnej bramki, bo nikt nie wyśle płyty kumplowi za oceanem, jeśli ten nie może jej u siebie odtworzyć...

  3. wolniej rozwija się rynek DVD. Gdyby owo prezentowe kupowanie nie miało ograniczeń, wiele osób dokupiłoby sobie odtwarzacz do przypadkowo dostanej płyty, a potem kupiło płyty następne. Sprzedaż by szybciej rosła. W końcu nie każdy ma jeszcze odtwarzacz, a sporo prezentodawców tak założy.

  4. ludzie w ogóle nie kupują płyt na wyjazdach do obcego kraju (także dla siebie), w którym obowiązuje inny region. A to też nie jest bagatelna sprawa, bo "łatwiej" wydaje się pieniądze na wakacjach i wyjazdach, niż w okolicach domu. A przecież przywiezienie z wycieczki do Stanów najnowszego przeboju DVD byłoby atrakcją do pokazania znajomym. Później u siebie można już jej nie chcieć kupić.

  5. zwiększa się niechęć do firm płytowych. Niby to nieważne, ale w debacie o uczciwości związanej z kopiowaniem nagrań dość często jest to decydujący argument: "jak oni są tacy wredni, to ja sobie skopiuję...". Ta w sumie nielojalność wytwórni płytowych względem klientów owocuje podobną nielojalnością tych ostatnich. W sprawach uczciwości wiele rzeczy człowiek "waży" i często by może chciał tak "po Bożemu", choć go kusi. A tu taki argument...

  6. przejście pomiędzy tym co złe, a zabronione robi się płynne - bo wytwórnie blokują odtwarzanie poza wymyślonym przez nich regionem, ale przeciwstawienie się temu nie jest złe, nieetyczne. Jednak z takiej pozycji - "zabronione ale etyczne, więc można to robić" - znacznie bliżej jest już do pozycji - "zabronione i mało mnie obchodzi: dlaczego? - robię tak, bo jest mi to wygodne"

  7. wytwórnie muszą skomplikować swój system dystrybucji. Trzeba płyty robić w wielu wersjach,, osobno oznaczać, dystrybuować. Nie da się wytłoczonych płyt, które "nie poszły" w regionie 1 po prostu przerzucić do regionu 2 itd... Znów wzrost kosztów.

Poza tym skuteczność owych regionów jest mocno dyskusyjna - ci co chcą takie kupione za granicą płyty odtwarzać, mogą to zrobić bardzo łatwo na kilka sposobów - albo kupując drugi odtwarzacz - ich ceny są ostatnio bardzo zachęcające do zakupu (można przecież nawet taniej kupić sam odtwarzacz, niż drogą, kolekcjonerską wersję filmu na DVD), albo wyszukując metodę na zmuszenie ich odtwarzacza do posłuszeństwa z niesfornym nagraniem (trochę to kłopotliwe, ale możliwe do zrealizowania, bo w Internecie jest sporo opisów jak to zrobić). Pozostali i tak nie kupują płyt za granicą, a już na pewno nie dostaną ich w prezencie, w związku z tym regiony dla nich i tak  nie mają znaczenia. Wydaje mi się, że znacznie ważniejszym elementem hamującym przed kupnem płyty z innego obszaru świata jest sama sieć dystrybucji, która na danym terenie oferuje określone tytuły, przeprowadza ich regionalizację, czuwa nad systemem sprzedaży.

Argument, który kiedyś jeszcze był podnoszony, że: gdy w jednym regionie film jest jeszcze w kinach, a w drugim już na płytach, to te dwie metody sprzedaży będą ze sobą kolidować - też jest właściwie nieaktualny, bo większość znanych mi filmów (przynajmniej w Polsce) pojawia się w kinach w parę tygodni po ich premierze w USA - wtedy i tak nie ma ich na płytach.

Dziwię się tylko jednemu - dlaczego nie słychać o żadnej firmie płytowej, która dobrowolnie zrezygnowała z tej formy utrudnienia odtwarzania i uczyniła to swoim sloganem reklamowych - np. w stylu: "DVD - REGION 0 ONLY " (region 0 może być odtwarzany wszędzie), lub "Tę płytę bez obawy o możliwość odtwarzania możesz posłać każdemu na świecie", mogą być niezłym bodźcem do zakupu.

I na koniec o kwestii etycznej związanej z regionami DVD: 
łamanie kodu regionalnego nie jest żadną nieuczciwością czy przestępstwem 
- raczej należałoby uznać to za prawidłowe działanie klienta wobec praktyk monopolistycznych firm (jakoś organizacje państwowe są póki co za słabe, aby to zrealizować). Bo jeśli klient legalnie coś kupuje, to ma prawo do prawidłowego użytku danego towaru. I nikt nie może zostać w żaden sposób oskarżony, czy też nie musi czuć się nieuczciwym, jeśli postępuje wbrew wygórowanym ambicjom szarogęszenia się wytwórni filmowych. Z resztą większość odtwarzaczy ma wbudowaną możliwość kilkurazowej zmiany regionu (ale po kilku takich operacjach region zostaje zablokowany na stałe). Ciekawe, że to ostatnia funkcja może być dodatkowym istotnym elementem rozwoju hakerstwa, bo jeśli komuś zablokował się przypadkowo niewłaściwy region, to jedynym sposobem jest wyszukanie właśnie hakera. A wraz z hakerem do łamania regionu pojawią się nowe możliwości łamania zabezpieczeń płytowych.

PS.
Mimo mojej niezbyt wysokiej opinii o etyce koncernów płytowych, osobiście zdecydowanie unikam posiadania utworów muzycznych do których nie mam praw autorskich, choć przyznam, że z braku możliwości dostępu do kilku utworów parę razy skorzystałem z dobrodziejstwa internetowych mp3-jek - niestety, nie udało mi się odnaleźć pewnych wykonań w polskich sklepach płytowych, a w Sieci - owszem - znalazły się...

PS.2
Przy okazji wprowadzania elektronicznych zabezpieczeń do płyt audio wyczytałem kiedyś dość emocjonalnie napisaną argumentację wytwórni płytowych, które oskarżają nieuczciwych klientów (kopiujących płyty) o drastyczny spadek dochodów ze sprzedaży muzyki.
Nie wiem jak to jest z innymi ludźmi, ale mój przykład jest tu chyba też pewnym głosem. Otóż nie kopiuję pirackiej muzyki z Internetu (przynajmniej nie zdarzyło mi się to od dziesiątków miesięcy). Jednak również prawie przestałem kupować płyty (wyjątkiem jest kilka egzemplarzy kupionych w supermarkecie "na wagę"). Słucham muzyki z radia, telewizji, z płyt wcześniej kupionych.
Co jest tego przyczyną? - z jednej strony zapewne moja gorsza kondycja finansowa. Jednak na pewno nie tylko to. Bo był to też i świadomy wybór - podsumowałem sobie koszty zakupu już posiadanej kolekcji płytowej, dodałem fakt, że za dobrą płytę muszę wydać 50 zł, a na dodatek zorientowałem się, że sporo dotychczas kupionych płyt zostało przesłuchanych najwyżej raz (niektóre wcale...). I powiedziałem sobie "dość"! - nie będę wydawał fortuny za coś, co mi zalega półki, czego właściwie mieć nie muszę i z czego korzystam w tak niewielkim stopniu. Po złożeniu tego postanowienia, nawet nie zaglądam do sklepów płytowych, żeby mnie "nie skusiło". Jeśli już coś czasem kupię, to musi być wyjątkowa sposobność.

Bo gdy za płytę, kosztującą w produkcji ok. 1 zł, mam wydać 50 zł, a jeszcze do tego będę miał bardzo ograniczone prawa do jej wykorzystania (bo np. gdybym był fryzjerem, to teoretycznie nie mogę jej wykorzystać do odtworzenia do słuchania przy obsłudze klientów - bo jest to odtwarzanie "publiczne"), to jak za taki "towar" to bardzo drogo! Tak więc płytę za 50 zł mogę kupić raz, dwa razy do roku - jako objaw luksusu - coś w stylu wyjazdu na wakacje, czy wyjście do restauracji z okazji rocznicy ślubu. Powyższe ceny byłyby może usprawiedliwione w przypadku krótkich serii, gdy muzyk sprzedaje np. 2000 egzemplarzy autorskich - wtedy są to przecież "białe kruki" i można by mówić nawet o cenie 80 - 100 zł. Jednak nie przy masówce. Aktualny poziom cen (szczególnie zważywszy wielkość ich sprzedaży) to muzyka dla bogaczy. I tylko bogacze będą taką muzykę często kupować. A bogaczy jest ostatnio coraz mniej.
Sytuację nabywcy pogarsza dodatkowo fakt, że owe 50 zł trzeba wydać od razu (nikt przecież nie sprzedaje płyt na raty). Gdyby można było utwór przed chwilą usłyszany w radiu szybko zamówić (np. za dolara i dostać za godzinę mailem, czy jakoś...) to zapewne wiele osób zdecydowałoby się taki drobny wydatek. Jednak gdy za te same na raz wyłożone 50 zł można z drugiej strony kupić: mikser, albo wiertarkę, kurtkę, dobrą koszulę, drogą książkę, czy można się wyżywić przez tydzień (skromnie, bo skromnie, ale jednak..) - to raczej niewiele standardowo zarabiających osób się zdecyduje na taki luksus. Szczególnie, że piractwo jest tak powszechne.

Fizykon.org - strona główna   | O witrynie |O autorze witryny | kontakt z autorem |