Fizykon.org - strona główna   | O witrynie |O autorze witryny | kontakt z autorem |

Publicystyka Fizykon.org

Komentarze, felietony - archiwum
Polityka, obyczaje | Etyka, filozofia | Biznes, prawo | Edukacja | Gospodarka | Media | Inne | Nauka, technika, informatyka

Bić, czy nie bić dzieci?...

Ostatnio wiele mediów zajmuje się sprawą projektowanej ustawy zakazującej bicia dzieci. Postanowiłem na swojej witrynie wtrącić "trzy grosze" do sprawy.

Co to znaczy "bić"?

Gdy czytamy teksty w mediach zadziwiające jest to, że jesteśmy manipulowani słowami w sposób zakamuflowany. W przypadku "bicia" dzieci jest to szczególnie wyraźne. Bo używając słowa "bić" opisujemy często bardzo różne sprawy:

mówimy tak o "bijących się" chuliganach.
mówimy o facetach - tyranach katujących żony, dzieci, konkubiny,
można tak powiedzieć o osobie, który "uderzyła" swojego kumpla w plecy, w tradycyjnym geście przywitania.
mówimy też o upominającym klapsie dla brzdąca, który - mimo kilku ostrzeżeń i zakazów - wciąż uparcie ciągnie za sznur elektryczny czajnika, w którym właśnie zagotował się wrzątek.

Będę się upierał, że są ZNACZĄCO RÓŻNE SPRAWY. Użycie tego samego słowa "bić" wywołuje w odbiorcach utożsamienie sytuacji o diametralnie różnych znaczeniu w kategoriach: zagrożenie zdrowia i życia, krzywda, odraza moralna.

Niestety, mentalność wielu ludzi (i w tym wielu dziennikarzy) jest dość mało subtelna - widzą świat skrajnie, albo całkiem na czarno, albo całkiem na biało. Tymczasem w każdym postępowaniu, w stosowaniu każdej zasady jest jakieś optimum - za dużo jest źle, ale za mało często robi się nie dobrze. Gdyby specjalista od bezpieczeństwa ruchu drogowego zażądał ustawowego ograniczenia prędkości w terenie zabudowanym do 5 km/h, to pewnie śmiertelnych wypadków byłoby mniej. Ale ujawniłyby się inne szkodliwe aspekty tego posunięcia. Podobnie, gdyby teraz, na fali pedofilskiego strachu, ktoś nakazał dotykać dzieci (własne i inne) wyłącznie przez grubą rękawicę (znajomy wspominał mi - choć nie wiem, czy opierał się na sprawdzonych źródłach - że w Szwecji jakaś polska rodzina został oskarżona o pedofilię, bo ojciec mył swoje dziecko gołą ręką, a nie gąbką...), to też pewnie spora grupa ludzi uznałaby to za właściwe "zabezpieczenie". Tylko przypuszczam, że za parę lat wyrosłoby nam pokolenie z zaburzeniami psychicznymi, pokolenie pozbawione w dzieciństwie naturalnego, ewolucyjnie ukształtowanego (i wcale nie perwersyjnego) kontaktu cielesnego z innymi ludźmi.

Gdyby dziennikarze trzymali inną stronę niż zwolenników ustawy, pewnie używali by określenia "karać cieleśnie". Wtedy wydźwięk dyskusji byłby inny. Tylko którzy dziennikarze o to dbają?... W końcu gdyby byli zbyt rzetelni w swoich tekstach, to pewnie nie byłoby to tak prowokacyjne,  a w konsekwencji medianie chodliwe.

Fałszywe argumenty i górnolotne ideały

Zwolennicy ustawy o absolutnym zakazie bicia dzieci powołują się na argument, że przecież dorosłych się nie bije. Więc dzieci też nie trzeba bić. Tymczasem to przecież nieprawda. Bo...
W sytuacjach zagrożenia życia, zdrowia, czy innych wartości (materialnych) policjant bierze pałkę gumową i wali chuligana "po plerach" (albo gdzie popadnie). Wali, bo zwykła perswazja nie poskutkowała. A więc jednak dorosłych się bije, jeśli nie ma innego wyjścia.

W przypadku niektórych sytuacji rolę policjanta pełni rodzic. Inaczej mówiąc, ze smarkaczem, który bawi się zapałkami, uporczywie kręci gałkami kuchenki gazowej, czy pcha paluchy do kontaktu sytuacja jest ANALOGICZNA jak z chuliganem (jeden i drugi może spowodować poważne szkody materialne i zagrożenie życia).

Inny argument jest wysoce "ideologiczny" sprowadza się on zwykle do stwierdzenia, że (tu będzie cytat z http://www.sciaga.pl/tekst/65470-66...) "Każda przemoc jest szkodliwa, nawet jeśli doraźnie przynosi pożądany skutek.". Niestety owo górnolotne zdanie świadczy po prostu o myśleniu życzeniowym i nie braniu pod uwagę realiów. Bo, niestety, tak to już jest na naszym wrednym świecie, że prędzej czy później prawie wszystkie górnolotne ideały muszą być poddane próbie konfliktu z...
...innymi równie górnolotnymi ideałami (np. potrzebą ochrony zdrowia, życia innych osób, ważnych wartości). I nic tutaj nie da chowanie głowy w piasek. Mi się przemoc też bardzo nie podoba. Nie pochwalam bicia dzieci - nawet tylko klapsami, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, są sytuacje szczególne! Gdy terrorysta biegnie do zapalnika bomby podłożonej pod szpitalem pełnym chorych, nikt rozsądny nie będzie rozdzielał włosa na czworo, czy czasem posłanie mu kulki w głowę nie będzie "przemocą". Powiemy - owszem - taki strzał do terrorysty przemocą będzie. Ale po drugiej stronie szali mamy coś znacznie gorszego. Czyli przemoc będzie UZASADNIONA.

W wychowaniu małych dzieci, które jeszcze nie mają świadomości konsekwencji własnych działań, ten problem jest wyjątkowo wyraźny. Często mamy po drugiej stronie szali życie albo zdrowie. I często trzeba zareagować szybko, bądź naprawdę skutecznie zabezpieczyć się przed wyjątkowo niebezpiecznym działaniem.

Kiedy należy (!!!) uderzyć dziecko?

Osobiście uważam, że są sytuacje, w których zdecydowanie należy dziecko uderzyć. I niemal zawsze sprowadzają się one do przypadków, gdy:

istnieje poważne zagrożenie związane z zachowaniem dziecka
wszystkie inne metody perswazji zawodzą.

Przykłady z "życia w niejednej typowej rodzinie":

starsze dziecko bije notorycznie, w sposób zagrażający zdrowiu, swojego słabszego braciszka, czy siostrzyczkę (sytuacja często spotykana), a żadne tłumaczenia nie skutkują.
dziecko notorycznie naraża swoje zdrowie i życie (np. wchodzi na parapet okna na 6 piętrze bloku, bawi się kuchenką gazową, gryzie kabel elektryczny podłączony do kontaktu), a znowu wszelkie inne zakazy nie podziałały.
szczególne przypadki histerii - niekiedy krótki kontrolowany ból, wywołany klapsem, czy inną podobną przyczyną pozwala na wyrwanie człowieka (nie tylko dziecka) z histerii, która potrafi trwać godzinami, a której nie potrafimy przerwać normalnymi metodami. Wtedy taki klaps może chroni nie radzącą sobie z emocjami młodą osobę, przed zaburzeniami psychicznymi.
znalazło by się jeszcze parę, ale tu nie chodzi o kompletną listę...

Jednak - tu znowu ważne zastrzeżenie - klaps jako metoda wychowawcza należałoby traktować jako ostateczność wynikającą z braku możliwości zakomunikowania ważnej rzeczy inaczej. Oznacza to m.in., że o ile może być usprawiedliwiony w odniesieniu do brzdąca 2 letniego, który słów często po prostu nie rozumie, ale trudno sobie go wyobrazić wobec 10 letniej pannicy. Bo jeśli dziecko już normalnie komunikuje się z rodzicami, to każdy przypadek użycia kary cielesnej jest wskazaniem na wielką porażkę wychowawczą rodzica.

Przypadek ze Szwecji - odebranie praw rodzicielskich za klapsa

Bardzo ciekawy przypadek opisywały media w związku z prawodawstwem szwedzkim. Jak podaje gazeta polskie małżeństwo emigrantów walczy w tej chwili o nieodebranie im dzieci właśnie z powodu klapsów. Oczywiście sam nie znam tego przypadku, więc nie wiem na ile ów klaps był "niewinny" (redaktor wspomina o siniakach na ciele dziecka), jednak bez względu na racje warto zwrócić uwagę, że są kraje, gdzie klaps jest traktowany jako coś poważnego:
"W całej Skandynawii bicie dzieci jest zakazane i traktowane jak przestępstwo. Nie toleruje się nawet klapsów. Nam się wydaje , że klepnięcie w pupę jest niewinne, a w Szwecji za to staje się przed sądem.".

Kto ma rację?...

 

Jak reagować w przypadku niebezpiecznych zachowań dzieci?

Teraz będzie prywatna opinia autora tego teksu. Uważam, że wyróżnianie klapsa jako jakiejś szczególnie nagannej formy karania dzieci jest niewłaściwe. Jestem za tym, żeby - szczególnie w pierwszym okresie życia (do okresu przedszkolnego włącznie) klaps był dopuszczalny jako metoda wychowawca (oczywiście w postaci delikatnej, a nie ocierającej się o uszkodzenie ciała).

Oczywiście chodzi o sytuacje standardowo znane z życia, a nie znęcanie się. I przyznaję też, że klaps - nawet w opisywanych wyżej przypadkach szczególnych - jest ostatecznością. Jednak problem ogólny zostaje - jak reagować w przypadku gdy głupi (taka jest prawda - dzieci, zanim zmądrzeją, są jeszcze głupie), a do tego krnąbrny (cóż, taka jego natura) smarkacz upiera się przy działaniach zagrażających zdrowi i życiu własnemu, czy innych ludzi?
Rozumienie słów i pojęć na wystarczającym poziomie pojawia się u dzieci dopiero od pewnego wieku. Wcześniej jednak też już trzeba takie dzieci chronić przed ich destrukcyjnymi zachowaniami, pomysłami. Nie możemy zrejterować przed problemem wybiegania 2 latka pod pędzące samochody, czy pakowania palców do urządzeń elektrycznych pod napięciem. A przecież często zwykłe "nie wolno!" okaże się zbyt abstrakcyjne dla młodego śmiałka, pragnącego wypróbować granice jakie stawia mu świat.

Tylko jak - lepiej niż chwilową agresją cielesna wytłumaczyć POWAŻNY ASPEKT PEWNYCH NIEBEZPIECZEŃSTW?!!! Jak to zrobić, jeśli młody człowiek - trochę z przekory, trochę dla wypróbowania świata, trochę dla pokazania samemu sobie jaki to jest mocny - ignoruje tak dla zasady bardzo ważne zagrożenie siebie, czy innych? Policjant w takiej sytuacji ma "prawo" zareagować uderzeniem chuligana, czy innego rozrabiakę. A rodzic co? - Ma wzywać policję do poskromienia 3-latka?...

Są inne metody niż klaps. To fakt. Ale czy na pewno lepsze?...
- Faktem jest przecież, w obliczu zagrożenia trzeba to niebezpieczeństw maluchowi UŚWIADOMIĆ. To już będzie stres - że czegoś nie wolno, choć by się chciało. Wystarczy spojrzeć jak histerycznie nieraz małe dziecko reaguje na odmowę kupienia mu zabawki. A tutaj nie chodzi o zabawkę, ale często chodzi o uświadomienie zagrożenia życia. Co można zrobić? - powiedzieć, że "będzie dobrze (bo stresujemy), ale jednak nie właź na ten parapet na 7 piętrze?...". A my wiemy, że NIE BĘDZIE DOBRZE! Ja dziecko spadnie z 7 piętra, to się zapewne zabije. Czyli jednak... musimy owo dziecko postraszyć! Tak - postraszyć - czyli wywołać strach (!) przed zagrożeniem. Wywołać NATURALNE odczucie, chroniące jednostkę przed niebezpieczeństwem. A postraszenie to też forma przemocy! Czasem poważnej przemocy wobec uczuć dziecka, które bardzo chciałoby, aby wszystko było po jego myśli, aby nie było ograniczeń.

Ale niestety - taki jest świat. I mamy do wyboru - uświadomimy, że w takiej sytuacji grozi realne niebezpieczeństwo (nawet jeśli jeszcze nie rozwinięty umysł dziecka w ogóle chce zamknąć się przed rozumieniem czegokolwiek, co nie jest mu akurat wygodne), a wtedy mamy szansę zmiany postawy dziecka, albo zachowamy się poprawnie "politycznie", będziemy cierpliwie tłumaczyć, tłumaczyć, tłumaczyć, a potem (np. gdy na chwilę wyjdziemy odebrać telefon, czy wyrwać niebezpieczny przedmiot z ręki drugiego dziecka) smarkacz wespnie się na barierkę balkonu i wypadnie z 6 piętra bloku na bruk...

Są sytuacje realnie niebezpieczne. Wbrew wszystkim chęciom,  górnolotnym ideom i ich głosicielom, są sytuacje, w których rodzic na chwilę staje się policjantem - wymierza realną karę - np. broniąc słabszych, czy uniemożliwiając niebezpieczny czyn. I to jest po prostu fakt, w tym niezbyt przyjemnym świecie.

Klapsy dają maluchom małpy, kary cielesne stosują wobec młodych osobników słonie. Właściwie wszystkie zwierzęta opiekujące się potomstwem stosują jakąś formę przywołania do porządku zbyt rozbrykane młode. Ktoś powie, że człowiek jest istotą innego rodzaju, może tłumaczyć. Ale zanim tłumaczenie będzie zrozumiałe (niektórych do końca życia nie udaje się pewnych rzeczy wytłumaczyć), trzeba będzie rozwiązać wiele trudnych sytuacji.

Bo ja zareagować w sytuacji gdy...

starszy 3 latek wali twardą zabawkę swoją 2-letnią siostrzyczkę po głowie, a żadne perswazje nie skutkują, bo malec po prostu nie rozumie, nie reaguje, nie chce zmienić swojego postępowania?...
dziecko uparcie odkręca kurek gazu w kuchence, a na upomnienia jest "głuche"?...
dziecko ucieka notorycznie po wyjściu na spacer, próbując przebiec przez ruchliwą ulicę?...
dziecko upiera się, aby "zwiedzać" wyjątkowo niebezpieczne miejsca - podchodzi do groźnego psa sąsiada, wchodzi na cienki lód, spaceruje po gzymsach itp.
malec upiera się próbować smaku wszystkich dostępnych płynów i substancji.

W podobnych sytuacjach możemy czuwać nad dzieckiem, łapać je i zabierać niebezpieczne rzeczy. Ale jak nam w końcu przyjdzie pójść do toalety?...
Przecież przywiązywać też nie wolno. To tez przemoc! Co robić?!... Kto ma jakąś radę?...

Przemoc jest wpisana w nasze życie. Niestety. Prędzej czy później każdy się o tym przekona. Dziecko też - bo nawet jeśli tata nigdy nie da mu klapsa, to później - w przedszkolu, czy szkole kolega (który był właśnie chowany bezstresowo i ma "gdzieś" wszelkie zakazy i zasady) da naszemu dziecku okazję poczuć co to ból, siniak, a może nawet uszkodzone oko, czy złamana ręka. Bólu przemocy NIE DA SIĘ UNIKNĄĆ. Bo taki jest świat. I nie pomogą płacze, krzyki, marsze protestacyjne. Nie pomogą transparenty "przeciwko przemocy". Możemy co najwyżej starać się ową przemoc ograniczać, stosować rozsądnie, tak aby w ostatecznym rozrachunku przemocy ubywało, a nie przybywało. A żeby to zrobić, trzeba właśnie...
... poskromić przemocą tych, którzy najbardziej zasady pokoju lekceważą...

Przemoc bez klapsa - czy czasem nie gorsza?...

Teraz w czujmy się w sytuację rodzica, który po uchwaleniu ustawy absolutnie zakazującej kar cielesnych chciałby odwieść dziecko od wchodzenia na barierkę balkonu. Uderzyć nie może (choć gdyby dał szybko klapsa, malec by się rozpłakał, ale by dotarło do niego, że tata NAPRAWDĘ NIE ŻARTUJE i sprawa JEST POWAŻNA), więc musi coś wymyślić, żeby ten sam efekt (strachu chroniącego przed wypadnięciem z balkonu) osiągnąć innymi środkami. Cóż by to mogło być?

- Normalnie babcie stosują w takich sytuacjach jakieś przerażające opowieści - o czarownicach, o diabłach i innych potworach. Później z kolei pedagodzy krytykują, jakie to szkody w psychice spowodowały owe opowieści. Tylko nie widzą jednego - te opowieści do straszenia miały na celu właśnie UNIKNIĘCIE KAR CIELESNYCH. Bo jak inaczej uświadomić malcowi zagrożenie?... I wracając do naszego przypadku z rodzicem - ponieważ stracić dziecka (z racji niedopilnowania) nie mogę, będę w takiej sytuacji musiał użyć podobnych środków - opowiem więc może o straszliwym smoku, co czyha na balkonie, może przerażająco wrzasnę, może jeszcze coś - na wszelki wypadek żeby było wystarczająco straszne i odstręczające. Czy efekt psychiczny dla dziecka będzie lepszy niż klaps?
- Mam wątpliwości. A właściwie to jestem pewien, że w większości przypadków pozostawi to większe negatywne ślady w psychice (może przez następnych parę lat w ogóle będzie dzieciak bał się wychodzić na balkon, w później może będzie bał się w ogóle barierek). Ale przecież w tej sytuacji coś muszę zrobić!

Bicie, którego bronić nie mam zamiaru

Gdy już napisałem tyle w obronie bicia dzieci, to jeszcze wyjaśnię. Absolutnie nie jestem zwolennikiem traktowania klapsów i innych kar cielesnych jako standardowej metody wychowawczej! Absolutnie i powtarzam to z uporem!!!

Są absolutnie naganne wredne zachowania rodziców, które potępiam jako objaw zwyrodnialstwa. Są to w szczególności:

bicie, bo tatuś/mamusia "się zdenerwował/a"
bicie "profilaktyczne"
bicie, bez próby wcześniejszego wytłumaczenia i wtedy, gdy dziecko reaguje na normalne polecenie
bicie bez wypróbowania innych metod przeciwdziałania zagrożeniom.
itp.

Nie zamierzam bronić tyranów (tyranek) domowych, nie zamierzam usprawiedliwiać zwyrodnialstwa. Trudno też usprawiedliwić bicie kogokolwiek w sytuacji innej, niż zagrożenie życia/zdrowia/mienia.

 Jednak są to różne sprawy - uderzenie, kontrolowane i wywołane autentyczną troską o dobro dziecko, w sytuacji gdy nie skutkują inne metody. Czym innym jest klaps w pupę nie rozumiejącego hierarchii spraw 3 latka, niż znęcanie się nad 10 letnim normalnie rozwiniętym dzieckiem.

System prawny, czy obyczaje?...

Problem z ową ustawą o biciu dzieci jest przykładem pewnego podejścia, które od jakiegoś czasu występuje w wielu obszarach naszego życia. Pytanie jest: na ile prawo powinno wkraczać z zakazami i nakazami w kolejne dziedziny życia. A może próbować działać tu inaczej - za pomocą uświadamiania, promowania dobrych obyczajów?...

Bo zdaję sobie sprawę, że problem tyranii domowej (którego wyrazem jest m.in. katowanie dzieci) -  istnieje. Są patologiczne rodziny, gdzie tata tłucze dzieci, bo się upił, albo zdenerwował, a matka odreagowuje klapsami własne trudne dni, czy niepowodzenia. I na pewno trzeba coś z tym zrobić. Tylko czy ustawa jest tu dobrym rozwiązaniem?...
W końcu ci co najbardziej powinni się zmienić zwykle w ogóle z prawem mają na bakier i fakt uchwalenia jakiegoś kolejnego paragrafu nie wpłynie znacząco na ich postępowanie. Oczywiście część rodziców "normalnych" może dzięki ustawowemu zakazowi zmodyfikuje swoje metody wychowawcze. Czy na lepsze?
- Trudno powiedzieć, bo choć może klapsów będzie ogólnie mniej, to (natura nie znosi próżni) mogą rozwinąć się inne formy nacisku, a w szczególności przemoc psychiczna - coraz bardziej skuteczna, coraz bardziej wyrafinowana.

Przyznam sam, że ze swoim ponad 40 letnim doświadczeniem życiowym wiem, że byłbym w stanie samym naciskiem psychicznym bardzo silnie wpłynąć na dziecko. Tak, że przekraczałoby to wielokrotnie konsekwencje klapsa. I nikt nie mógłby mi nic zarzucić. W wielu sytuacjach wystarczy tylko wyjątkowo twardy, okrutny głos, wielokrotnie powtarzane zdania o odrzuceniu, niechęci, potępieniu. Czasem krzyk, a czasem wręcz przeciwnie - cedzone przez zęby straszne raniące zdania. Mógłbym tak działać, mógłbym być skuteczny takimi metodami. Choć nigdy tego nie robię. Ale wiem też, że gdybym jednak chciał jest stosować, to dziecko byłoby tu niemal bezbronne.
Z drugiej strony - gdyby na drugiej szali było życie, zdrowie wiele osób, gdybym z jakichś powodów MUSIAŁ zapobiec szczególnie niebezpiecznemu zachowaniu, to moim obowiązkiem byłoby użycia takich środków, jakie byłyby skuteczne - nawet drastycznych.

 W tej sytuacji klaps w pupę malca - byłby naprawdę najdelikatniejszą formą przemocy.

Michał Dyszyński
Warszawa 18 lipca 2008
Aktualizacja 3 września 2008
Aktualizacja 2 grudnia 2008
Aktualizacja 29 grudnia 2011