Publicystyka Fizykon.org |
|
Komentarze, felietony - archiwum |
|
O molestowaniu i nie tylkoNiedawno przeczytałem interesujący artykuł o molestowaniu seksualnym w pracy „czy to już molestowanie” http://partnerstwo.onet.pl/1508922,4839,1,artykul.html . Prowadzony w formie rozmowy pomiędzy Katarzyną Miller, Wojciechem Eichelbergerem i Tatianą Cichocką tekst zwraca głównie uwagę na fakt, że kobiety w Polsce boją się przyznawać do molestowania w pracy, nie skarżą swoich ciemiężycieli, a światowe tendencje prowadzą do coraz częstszego pozywania osób takich zachowań się dopuszczających. Jednocześnie jednak widać z owej rozmowy, że zaczyna być dostrzegany inny aspekt sprawy – każdy przypadek wystąpienia z oskarżeniem o molestowanie mocno wpływa na stosunki w pracy. Ponieważ pomiędzy całkiem niewinnym flirtem, a molestowaniem granica jest płynna, to – wraz upowszechnienie się procesów o molestowanie – grozi nam całkowita zmiana stylu traktowania się w pracy przez osoby różnej płci. Może najpierw naświetlę jak to jest dzisiaj (przynajmniej w znanych mi biurach) – ludzie, spotykając się w pracy przy różnych okazjach, wymieniają komplementy, żartują, przekomarzają się, dogadują sobie. W zdecydowanej większości przypadków wszyscy wiedzą, że to są żarty i traktują odzywki – nawet zahaczające o sferę intymną – w pobłażliwy sposób. Niestety – faktycznie, co jakiś czas trafia się cham, który przekracza ową nieuchwytną granicę i próbuje owe żarty wykorzystywać do celów robienia innym przykrości, zdobycia, utrwalenia dominacji itp. Bo faktycznie – niektóre odzywki, zachowania są zdecydowanie nie do zaakceptowania. Jednak tu warto postawić pytanie, czy naprawdę warto przenosić te problemy na grunt prawny, czy warto bić się o sądowo gwarantowane formy zadośćuczynienia?... Chciałbym podać przykład z życia. Pochodzi on ze Stanów Zjednoczonych – znajoma osoba opowiadała mi, że spotkała się z ciekawym wyznaniem jednego z amerykańskich menedżerów. Wspomniany dyrektor (czy kierownik – nie pamiętam jakie było jego stanowisko) chciał mieć osobę do pomocy w sekretariacie. Oczywiście – zgodnie z amerykańskimi przepisami o dyskryminacji – nie mógł w ogłoszeniu podać płci kandydata na to stanowisko. Ostatecznie trafiła się kobieta – więc sekretarka, nie sekretarz. Ponoć nawet sympatyczna. Problem w tym, że ów menedżer, będący pod silnym naciskiem groźby procesów o molestowanie seksualne, wcale się nie cieszy z obecności osoby płci przeciwnej w swoim pobliżu. Na korytarzu zachowuje poważną stanowczą minę, podczas jazdy windą ze swoją sekretarką wbija wzrok w podłogę i naprawdę bardzo żałuje, że nie ma na tym stanowisku mężczyzny. Bo choć nie jest gejem, to groźba wytoczenia procesu o drobne uchybienie w zachowaniu, pod kątem odbioru jako forma molestowania, jest na tyle przykra i zniechęcająca, że wspomniany menedżer czuje się jakby stąpał po rozżarzonych węglach. Z facetem, to przynajmniej mógłby czasem wymienić dowcip (może i słony), mógłby zachowywać się normalnie. Cóż, w Ameryce mają to od dawna. W Polsce dopiero się zaczyna. Ale ponieważ przysłowiowe „mleko zostało już rozlane”, to przypuszczam, że problem będzie narastał. Na początku faktycznie przed sąd trafią najbardziej wyraziste sprawy o realne molestowanie. Później, gdy okaże się, że mechanizm działa, zaczną się procesy mniej oczywiste – niekiedy specjalnie sprowokowane, powiązane np. z zemstą za zwolnienie, czy inny (być może zasłużony) despekt. Gdy powszechne staną się sprawy sądowe z tego powodu (a przecież do sądów w takich sprawach często idą ludzie nie tyle najbardziej poszkodowani, co najbardziej skłonni do zemsty i pieniactwa), na nasze miejsca pracy spadnie rozlana chmura lęku i sztywności. Skończą się żarty, skończą się flirty - wszak mogą być „różnie” odebrane. Dalszym efektem upowszechnienia sądowych metod walki z molestowaniem będzie postępująca separacja płciowa w biurach i zakładach pracy. Bo zachowania „trochę seksualne” są wpisane w naszą naturę, więc często pojawiają się przypadkowo. Ot, ktoś błądził wzrokiem i „zabłądził” w dekolt koleżanki. Ta koleżanka (odrębne pytanie, dlaczego ubiera się z takim dekoltem) może czuć się „zmolestowana”, bo „znowu ten cham nie umie wzroku utrzymać na wodzy”. Komuś coś się tam powie nieco głupio – faktycznie tym razem żart wyszedł idiotycznie. Ale skoro „się prawujemy” i procesujemy, to kto wie, czy z tego nie wyniknie sprawa w sądzie. Po iluś takich przypadkach prawie żaden facet w biurze nie pozwoli sobie na tak swobodną i „seksistowską” wypowiedź względem koleżanki, że „ładnie dziś wygląda”. Na wszelki wypadek poprzestanie na sztywnym „Dzień dobry” i przechodząc korytarzem ledwo przeleci wzrokiem po jej sylwetce (żeby sobie nie pomyślała, że zaczepił wzrok na pupie, albo biuście), a potem popędzi do swojego pokoju, gdzie na szczęście ma obok samych facetów (faktycznie to wcześnie się u szefa o to wystarał, żeby mu „miny” w postaci koleżanki do pokoju nie wprowadzał). Zmieni się życie, zmieni się praca. Będziemy mieli pod pewnym względem epokę wiktoriańską w nowym wydaniu. A mimo to prawdziwe molestowanie wcale nie zniknie. Bo atmosfera strachu przed oskarżeniem o molestowanie nie zadziała zbytnio na największych chamów i drani (czy też wyuzdane intrygantki). Zmiany obejmą przede wszystkim tych, którzy są skłonni do reagowania na sugestie otoczenia – czyli normalnych, spokojnych ludzi, którzy nie chcą stosunków pracy układać na sztywno, którzy w słowach, żartach posłużą się jakimiś tam formami drobnej prowokacji, otarcia się o granicę intymności. Na tym właśnie owe żarty polegają, że przez jakiś czas zbliżamy się do obszaru tabu, a gdy już „zaatakowany” zaczyna się z lekka obawiać, denerwować wtedy okazuje się, że to przecież gra, że się tu wpuszczamy w maliny. I potem wszystko wraca do normy, a my się uśmiechamy do siebie wewnętrznie – no tak, ale się dałem(am) podpuścić... Do tego jednak, aby taka żartobliwa atmosfera funkcjonowała potrzebne jest zaufanie – z jednej strony, że faktycznie owa subtelna granica przekroczona nie zostanie (aby nikt nie czuł się naprawdę zaatakowany), a z drugiej, że nie zostania poczytana jako prawdziwy atak, próba skrzywdzenia drugiej osoby. Dziś, mimo że mamy absolutny zakaz (i wciąż nowe sprawy sądowe), o kradzież, czy morderstwo, ciągle nie brakuje przestępców, łamiących te najsurowsze normy. Więc bez względu na, nieuniknione po latach nagonki na „molestujących”, usztywnienie atmosfery w miejscach pracy, zwolennicy potrzeby zaostrzania represji będą mieli argumenty i przykłady na poparcie swoich tez. Problem w tym, że bilans zysków i strat (bo faktycznie – świat nie jest czarno – biały, a więc będą i zyski, i straty) wcale nie będzie korzystny. Będzie nam smutniej, będzie nam sztywniej, samotniej. Będziemy się bardziej siebie obawiali, będziemy musieli ważyć każde słowo, gest spojrzenie. I po wielu godzinach męczarni towarzyskiej w swoich miejscach pracy, odpoczywać będziemy psychicznie wyłącznie poza nią. Będzie nam się gorzej żyło i pracowało, bo do zmęczenia fizycznego wykonywanymi obowiązkami, dojdzie przymus stałej silnej autokontroli, związanej z możliwym odczytaniem jakiegoś zachowania jako molestowanie. Będzie nam ciężej, będzie samotniej... Kto na tym zyska? – Głównie prawnicy, którzy dzięki ludzkim nieszczęściom zarobią na swoje kancelarie. Pewnie jeszcze „zyskają” chorobliwi pieniacze i intryganci, którzy znajdą kolejny pomysł na destrukcyjne wpływanie na psychikę innych. I – bądźmy uczciwi – zyskają też częściowo osoby molestowane, bo pewnie ogólna atmosfera zwrócenia uwagi na problem jakąś cześć molestujących przepłoszy. Tylko jakim kosztem... To czego nam trzeba naprawdę, to nie rozbudowa prawa aby agresywnie regulowało ludzkie relacje w pracy, a zmiany obyczajów. Chodzi tu o większe poczucie godności ludzi, o większą solidarność tych, którzy są słabsi. To my wszyscy, widząc jak ktoś z naszych kolegów jest gnębiony, poniżany (także seksualnie), powinniśmy śmiało wyrażać dezaprobatę. Taki nacisk grupy skutkuje w zdecydowanej większości przypadków. A kroki prawne można zostawić jako formę absolutnie ostateczną – gdy osoba molestująca jest tak niereformowalna, że inaczej się nie da. Niestety, Polska raczej nie należy do krajów o wysokiej kulturze pracy. Słyszy się dość często o zachowaniach bardzo nie fair wobec kolegów, wciąż wiele jest miejsc gdzie dominuje swoisty feudalizm – silna dominacja wyżej postawionych nad tymi niżej w hierarchii. Ale warto chyba widzieć, że jest alternatywa, że są kraje (chyba niezłym przykładem jest Skandynawia), w których nie do pomyślenia jest wykorzystywanie zajmowanego stanowiska do gnębienia słabszych. I na pewno warto jest dążyć do tych standardów zachowań – tak na płaszczyźnie ogólnej, jak i związanej ze sferą intymną. Warszawa Michał Dyszyński 10.10.2008
|