Fizykon.org - strona główna   | O witrynie |O autorze witryny | kontakt z autorem |

Publicystyka Fizykon.org

Komentarze, felietony - archiwum
Polityka, obyczaje | Etyka, filozofia | Biznes, prawo | Edukacja | Gospodarka | Media | Inne | Nauka, technika, informatyka

 

Głos w obronie paranoików

Ostatnio w mediach pojawiły się informacje o ciekawych badaniach dotyczących zaufania społeczeństw w różnych krajach. Wynika z nich, że Polacy są wyjątkowo nieufnym narodem – tylko 12% procent osób wierzy komukolwiek poza własną rodziną (patrz „Gazeta” 17 września 2008 „Reklama ze zmyłką”). Z porównania z innymi nacjami wynika, że dzierżymy prymat w kategorii najbardziej nieufnego społeczeństwa.

Ciekawy był komentarz do tego wyniku badań – jak napisano w ww. dzienniku – „psycholog biznesu Jacek Santorski” uznał, że przyczyna owej nieufności tkwi w tym, iż jesteśmy narodem „paranoicznym”. Nie wiem jak autor owego określenia rozumie „paranoiczność” i skąd mu taki przymiotnik w tym kontekście przyszedł do głowy, gdyż wg mnie Polacy są po prostu rozsądni!

Tak – ROZSĄDNI – bo zwyczajnie wyciągający wnioski z doświadczeń. I rozumiem też, że dużej części polityków, czy innych speców od wciskania ciemnoty ów rozsądek się nie podoba, bo dzięki niemu niektóre cele biznesowe osiąga się trudniej. Rozumiem ich, wszak w ich interesie jest, aby społeczeństwo było naiwne, aby za dobrą monetę przyjmowało wszystko co specjalista od marketingu (konsumpcyjnego, czy politycznego) ogłosi. Takim społeczeństwem łatwiej się zarządza, łatwiej się na nim zarabia. A tu mamy nieufność i wynikająca z niej wysoka tzw. „inteligencja zakupowa” (najwyższa w Europie).

Tu warto określić termin „inteligencja zakupowa”. Z grubsza opisuje on umiejętność klientów pozwalającą im na wyzwolenie się od marketingu wmuszającego zakup produktów niekoniecznie potrzebnych i niekoniecznie w dobrej cenie. Zakupowy „inteligent” nie wierzy zbytnio w napisy „promocja”, „tanio” itp.; a po prostu sprawdza, czy cena rzeczywiście jest atrakcyjna. To branży handlowej i reklamowej nie w smak, bo nie tak łatwo będzie sprzedać towar dzięki namolnemu powtarzaniu „kup”, „załap się”, „odkryj” itp. A tu ludzie (w Polsce) nie są jednak frajerami i nie kupują – ani zbyt drogich, choć silnie reklamowanych towarów, ani nie też „kupują” samego przekazu reklamowego. I ja polską nieufność postrzegam jako zaletę, a nie paranoję. Jest to rozsądna postawa, będąca wynikiem doświadczeń zebranych po latach życia w określonej rzeczywistości. Po latach w których:

Obietnice składane przez polityków w większości pozostają bez pokrycia
Rzadko która cena z reklamy pokrywa się z kwotą, którą faktycznie trzeba zapłacić za zachwalany towar, czy usługę
Procent pracodawców nie płacących pensji swoim pracownikom jeszcze 2-3 lata temu sięgał okolic 50% (w większości mimo dobrej kondycji owych firm).
Kredyt w stylu „masz dowód więc go weź” okazywał się zwykle lichwiarską pętlą na finansową szyję
Telefony za złotówki i sms-y za grosze w rzeczywistości okazały się znacznie bardziej kosztowne
Drogie lekarstwo zapisane przez lekarza – w końcu osoby pod względem zaufania wyjątkowej – jakże często okazuje się potrzebne nie tyle dla walki z chorobą, a raczej dla podreperowania finansów firmy farmaceutycznej sponsorującej autora recepty.
Procent od kredytu, czy lokaty, deklarowany w wielu reklamach, okazuje się pojęciem wyraźnie różnym od tego przyjętego w podręcznikach ekonomii - jednak "dziwnym trafem" odstępstwo polega na tym, że zawsze wydaje się korzystniejszy, niż to ma miejsce w rzeczywistości. Stosowane są różne metody oszukiwania naiwnych - podawanie oprocentowania nie w stosunku rocznym, a np. półtorarocznym, albo taki korzystny kredyt obowiązuje tylko w jednym miesiącu.
Policja zamiast pomagać ofiarom przestępstw w wielu sytuacjach bardziej dba o ich sprawców (jak to jest np. w sprawie Olewnika, czy innych głośnych aferach)
W prasie padają konkretne kwoty jakie w naszym Sejmie trzeba zapłacić za kupienie ustawy korzystnej dla określonego lobby
Ludzie przedstawiani jako autorytety okazują się agentami służb specjalnych, oszustami, a niekiedy wręcz przestępcami. I dotyczy to nawet osób duchownych.
Nieopatrzne zadzwonienie na telefon wyświetlany w telewizji może zrujnować finansowo całkiem nieźle sytuowaną rodzinę, a oddanie głosu na ulubionego w programu piosenkarza jest zwykłym wyciąganiem pieniędzy od naiwnych
Ogólnie – zdecydowana większość obietnic składanych nam przez polityków, instytucje finansowe, firmy okazuje się być bez pokrycia, okazuje się czymś zupełnie innym niż w dobrej wierze moglibyśmy oczekiwać.

Jak tu nie być nieufnym? Po doznaniu tylu oszustw i zakłamaniu mediów na co dzień, chyba tylko absolutnie patologiczny optymista wierzy kolejnym zapewnieniom i apelom. I prawdę mówiąc przypuszczam nawet, że ów wspomniany psycholog biznesu nazywający polską nieufność paranoją, sam nie wierzy nawet w połowę tego, co usłyszy i zobaczy w polskich radiu, telewizji, prasie – np. nie spodziewam się, że bierze za dobrą monetę deklarację lotu samolotem za złotówkę, czy też, w to, że firma oferująca szybkie kredyty na wysoki procent myśli przede wszystkim nie o zarobieniu pieniędzy, a o tym jak tu swoim klientom „pomóc”.

Z resztą – nie zamierzam tu jakoś szczególnie fachowców od marketingu oskarżać – to nie do końca ich wina - taki jest "ich" świat. Przecież wystarczy wziąć pierwszy lepszy podręcznik dla tej branży, aby stwierdzić, że nikt nie oczekuje od reklamy przekazania prawdy, czy ogólnej uczciwości przekazu. W podręcznikach marketingu opisane są techniki manipulacji, wpływania na emocje i wiele innych strategii, których wspólną właściwością jest takie zdezorientowanie klienta, aby wydał więcej pieniędzy na coś, co niekoniecznie jest mu potrzebne. Szeroko reklamowane są kursy "manipulacji", w których nikt nawet nie próbuje udawać, że chodzi o coś więcej niż kasa i że rzeczywiste dobro klienta leży komukolwiek na sercu. Skoro tak, to co się dziwić?...

Ufać biznesowi?...

Pierwszym w kolejce do bezwarunkowego zaufania jest zwykle biznes. To byłby raj dla sprzedawców, gdyby udało im się łatwo i po wysokich cenach wcisnąć towary zalegające półki i magazyny.

Ale do tego jeszcze „przydałoby się” jeszcze jedno – szacunek, a nie etykieta kłamcy. Żeby tak ludziska uwierzyli, że ów wielki biznes taki zapracowany, kryształowy i uczciwy. Że „cud” powstania gigantycznych fortun z niczego jaki w Polsce nastąpił po 1989 roku to faktycznie efekt niespotykanego geniuszu, a nie korupcji. Że wysyp milionerów uwłaszczonych na słabo chronionym majątku państwowym, to nie wykorzystanie słabości młodego Państwa, ale niespotykane umiejętności menedżerskie. Oczywiście nie zamierzam tu uogólniać, bo przecież spora grupa ludzi rzeczywiście dorobiła się dzięki autentycznej pracowitości, samozaparciu, wysiłkowi, ale jednocześnie nawet dziecko mogło zorientować się jak to wtedy wiele fortun „się robiło”. Nie trzeba wielkiej inteligencji, aby skojarzyć fakt przeróżnych znajomości i koneksji z rzeczywistością przechodzenia ogromnych majątków – firm, ziemi, dóbr intelektualnych – w ręce ludzi, którzy jeszcze przed chwilą nie mieli nic (albo prawie nic), nie legitymują się przy tym żadnymi szczególnym przymiotami  wykształcenia, doświadczenia, a za to wiadomo, że mają "powiązania". I naprawdę – co by tu nie agitować za wieloma nobliwymi milionerami, to ludzie nie są tacy głupi i nie dadzą się łatwo nabrać na opowieści o biznesowych cudach.

Kiedy zaufanie?

Może kiedyś w Polsce przyjdzie czas na zaufanie. Może kiedyś. Ale zaufanie nie jest czymś automatycznym, albo danym raz na zawsze, bo ktoś tak by chciał. Zaufanie można zyskać, można stracić. Stracić np. wskutek składania obietnic bez pokrycia. A żeby zaufanie znowu się pojawiło najpierw musi się DUŻO zmienić w zależności pomiędzy słowami, obietnicami a rzeczywistością jaka z przyjęcia owych słów powstaje. Na to muszą zapracować firmy, politycy, media. Bo jak na razie pracowali oni głównie na utratę owego zaufania.

Ja jestem pestymistą - tzn. uważam, że kłamstwo w naszym życiu społecznym i biznesowym jeszcze nie osiągnęło szczytu. Myślę, że reklamy będą się coraz bardziej wyciąganiu znaczenia słów w obszary daleki od pierwowzoru. Zabawa ze słowami będzie trwała, dopóki sprzeciw wobec oszustów nie stanie się naprawdę przemożny. I nie wiem nawet czy to kiedykolwiek nastąpi, bo duża grupa ludzi lubi być oszukiwana. Jest wiele osób, które otwarcie deklarują, "nie mów mi przykrej prawdy, jeśli już masz mi prawdą zrobić przykrość, to kłam". To oczywiście niedojrzałość. Ale może nie każdego stać na bycie dojrzałym...

Zaufanie w sensie ogólniejszym przyjdzie, gdy prawie każda pensja wynegocjowana przez pracownika z pracodawcą zostanie mu, co do grosza, w ustalonej wysokości, wypłacona; gdy towar za złotówkę, sto, czy tysiąc złotych okaże się faktycznie towarem dostępnym w zadeklarowanej cenie i nie będzie miał jakiejś „nadprogramowej” wady, albo warunku. Może kiedyś nawet zaczniemy wierzyć w reklamy. To też jest możliwe, ale najpierw musiałoby się WIELOKROTNIE I BEZ WYJĄTKÓW OKAZAĆ, że zakupione w skutek ich zachęty towary okażą się warte zapłaconej ceny i zgodne z przekazywanymi informacjami. Wcześniej... wiara i zaufanie do mediów i firm byłaby lekkomyślnością.

Myślę, że wysoka nieufność Polaków wynika z jeszcze jednej okoliczności – po prostu z biedy. Jeśli Francuz czy Niemiec straci kilkanaście euro w swoich zakupach, bo bez sprawdzania sięgnie po towar, to nie zrujnuje sobie tym budżetu. W końcu tam zarobek liczy się w tysiącach euro. Tymczasem przeciętny Polak, który po opłaceniu kosztów stałych ma często ledwie sto – dwieście euro na życie dla rodziny przez cały miesiąc, nie może sobie pozwolić na nieostrożność. Jeśli to zrobi, to jest duża szansa, na przymusową głodówkę pod koniec miesiąca. Polaka po prostu nie stać na naiwną wiarę w zapewnienia cwaniaków od marketingu.

Sam jestem owym „paranoikiem” (wg określenia Pana Santorskiego). Nie ufam politykom, reklamom, opiniom telewizyjnych „ekspertów”. Z resztą, może ta postawa jest wynikiem nie tylko doświadczenia ostatnich lat. Na pewno nieufności uczyłem się już w czasach komunizmu – gdy kłamstwo w polityce i mediach było „standardem” tak powszechnie znanym, że na śmieszność narażał się ten, kto im ufał. Ale chyba bardziej winę za mój aktualny stan nieufności do mediów ponosi to wszystko co przyniosła nam wolna Polska – ten walący się na mnie strumień manipulacji – od telefonów za złotówkę (tak naprawdę okupionych wieloletnim „cyrografem”), „tanich” (choć w istocie jednych z najdroższych w Europie) rozmów telefonicznych, poprzez „łatwe” (tylko później w spłacaniu zadziwiająco drogie) kredyty, promocje (w cenach wyższych, niż normalne), obiecane (nie wybudowane) drogi, tanie mieszkania, uczciwość polityków...
Niniejszym głoszę więc pochwałę roztropnej nieufności, mimo, że jest nazywana przez co niektórych „paranoją”.

Michał Dyszyński
Warszawa 20 września 2008