Zik

Mam na imię Zik. Jestem komentatorem.

No tak... pewnie nie wiecie co to w ogóle znaczy być komentatorem. Bo przecież nie służycie w armii Federacji. Fakt bycia komentatorem jest w tej historii o tyle ważny, że z jego powodu stało się ze mną, to co się stało. Poza tym wykonywanie pracy komentatora przez wiele godzin na dobę wykształca pewne nawyki, staje się drugim „ja” każdego. W szczególności dotyczy to sposobu wypowiadania się. Póki co - obiecuję, że będę starał się opisać tę historię w sposób jak najbardziej normalny, czyli zapewne w dużym stopniu odmienny od tego czego mnie uczono. To powinno pomóc większości w zrozumieniu wszystkiego co chcę tu przekazać.

Ale wracając do mojej osoby. Tak naprawdę, to nie nazywam się Zik, tylko Adam Staszewski. Jednak wszyscy komentatorzy, zaraz na pierwszych etapach edukacji, dostają krótkie, proste w wymowie, jednosylabowe imiona.

Przyznam, że dalsze słowa przychodzą mi z pewnym trudem, myślę nawet, że mam założone jakieś blokady mentalne, które utrudniają mi mówienie o tych sprawach. Ale to nic, wezmę się w garść – wyjaśnię na czym polega zawód komentatora. I zdradzę jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic wojskowych.  Powiedziałem sobie „tak trzeba”, choć nie raz jeszcze będę się sam przekonywał, wmawiając sobie, że mój stary strach odszedł. Bo na pewno tak jest częściowo... i dziś (prawie) nie boję się - gróźb federacji, generałów, sądów wojskowych, czy czego tam jeszcze. A wszystko dzięki temu, że w mojej aktualnej sytuacji jest już chyba wszystko jedno, czy ktoś się o tym dowie, czy nie; właściwie nawet chciałbym, aby ktoś się o tym dowiedział, chciałbym komuś opowiedzieć wszystko co mnie spotkało – dokładnie tak jak to się zdarzyło...

Pomysł zatrudnienia komentatorów powstał w toku doświadczeń nabytych w kosmicznych walkach. Od dawna wiadomo, że do strzelania z dział antymaterii najlepiej nadają się roboty – w ułamku sekundy obliczają odpowiednie trajektorie, są idealnie posłuszne, przewidywalne. Toteż, po krótkim okresie wykorzystania w walce "chłopców z joystickami", w ogóle zaprzestano wysyłania ludzi na pole walki. Jednak gdy dwanaście lat temu banici uzbrojeni jedynie w dość stare Xt-36 w bitwie pod beta Łabędzia pokonali najnowocześniejsza flotę Federacji, ktoś musiał wyciągnąć wnioski. A analiza komputerowa wykazała rzecz prostą – tamci mieli lepsze zarządzaniem polem walki. Dlaczego? – bo więcej rozumieli z tego co się dzieje. Podczas gdy nasi generałowie gubili się w setkach wizualizacji komputerowych, przysyłanych z resztą z opóźnieniem, banici reagowali szybko i adekwatnie. I choć mieli do dyspozycji więcej statków pilotowanych przez ludzi, niż bojowych superrobotów, choć ich maszyny były znacznie mniej sprawne, to synchronizacja całości była znacznie lepsza. Nasze roboty były świetne w precyzyjnym przegrupowywaniu się, w waleniu antymaterią, nawet błyskawicznych zwrotach i unikach. Jednak te same roboty rozumieją wszystko wyłącznie na swój cybernetyczny sposób, i przez to nie są w stanie przekazać tych wiadomości dowództwu na sposób dostosowany do ludzkiego umysłu, czyli tak żeby generałowie nie pogubili się w tysiącach nieważnych, technicznych szczegółów. Bo żeby coś dobrze zrozumiał człowiek (wbrew powszechnej opinii generałowie federacji są jednak ludźmi, a nie pozbawionymi uczuć biorobotami...), dobrze jest, aby było mu to podane na ludzki sposób. A jak do tej pory żaden program komputerowy nie doścignął człowieka w tym zadaniu – w zadaniu bycia człowiekiem.

Ostatecznie, wyszkolono nas – komentatorów. Najpierw nakarmiono wszystkich kandydatów do tej funkcji dość bogatą, lecz raczej powierzchowną wiedzą - prawie na każdy temat. Potem były te miesiące ćwiczeń sprawnego określania wszystkiego co się widzi i czuje – precyzyjnie, szybko, ale jednak po ludzku. I ostatecznie ćwiczenia targetowe, czyli osobiste poznawanie generałów (dla nas „protów” – od słowa protektor), którym mieliśmy służyć. To zapoznawanie z protami miało spowodować, że nasze sformułowania były idealnie jasne i zrozumiałe dla określonej osoby. Tak więc ja znam generała Wai w pewnych sprawach lepiej niż samego siebie (nie jest to takie trudne, bo od strony psychicznej nie jest to osobowość skomplikowana...) – wiem o czym pomyśli (często zanim sobie pomyśli), umiem udać wobec niego durnia (co najczęściej muszę z resztą robić, bo jest to facet w takim samym stopniu drażliwy i ambitny, co złośliwy), umiem też spowodować, że moje sugestie uzna za własny pomysł i będzie go bronił do upadłego (trzeba tylko odpowiednio zasugerować, że to on sam na ten pomysł wpadł). Klucz do psychiki prota jest prosty – ambicja i wygórowane ego. Te cechy zaprowadziły prota na szczyty kariery i jednocześnie te same cechy powodują, że dla mnie generał Wai jest jedynie karykaturą człowieka w głębszym sensie tego słowa. Choć póki co, to ja jestem dla niego wyłącznie narzędziem, a on wielkim szefem. Ja jestem tylko jego oczami na polu walki, ja przeprowadzam wstępne analizy i oczywiście ja zginę przy pierwszej możliwej okazji. Będzie to zapewne kłopot dla generała, bo wykształcenie dobrego komentatora kosztuje dużo czasu i wysiłku. Jednak nie sądzę, aby z powodu mojej śmierci specjalnie zabolało go serce (wśród komentatorzy panuje opinia, że kamienie w piersiach naszych protów bolą tylko wtedy, gdy ich właściciele zbyt dużo wypiją alkoholu, lub gdy cokolwiek zagrozi ich ambicji, jednak raczej nie z powodu śmierci żywego człowieka). Choć być może... kto wie... - człowiek się przyzwyczaja, a Wai przyzwyczaił się do mnie - trochę do brzmienia głosu, trochę do sposobu wysławiania się i może to przyzwyczajenie jest jaką szczątkową formą uczuć ludzkich?...

„Wynalazek” komentatorów okazał się strzałem w dziesiątkę – teraz generałowie dysponowali nie tylko analizami komputerowymi, ale także wysokiej klasy ludzkimi opiniami na temat zdarzeń na polu walki – przychodziły one równocześnie z masą standardowych danych z rejestratorów i analizatorów, i doskonale je uzupełniały.

Siła koncepcji komentatorów ujawniła się szczególnie podczas tłumienia buntu Paulsona. Gdy w toku rozstrzygającej bitwy nagle stało się jasne, że Federacja przegrywa, ktoś wpadł na genialny pomysł – zastosować zakłócenie totalne. Wiadomo, że ilość komunikacyjnych kanałów teleportacyjnych jest ograniczona wielkością dostępnej przestrzeni (prawo jakiegoś Freita, czy Freira... – nie pamiętam), dlatego można w sposób prawie idealny zablokować komunikację. Od tego momentu właściwie nikt nie mógł się z nikim skomunikować, bo rzeczywista szybkość wymiany informacji siadła do kilkunastu bitów na sekundę – z resztą też z trudem „wydartych” przestrzeni dzięki zaawansowanym technikom redukcji zakłóceń. O wizualizacjach przesyłanych w czasie rzeczywistym w ogóle nie mogło być mowy; z resztą wszystkie metody przekazu danych były dostosowane do znacznie pojemniejszych kanałów przesyłu. Dlatego w zasadzie jedynym kanałem komunikacji pole walki – generalicja, stały się właśnie określenia komentatorów zamieniane na tekst zapisany w kodach ASCII. Jednak to wystarczyło do uzyskania przewagi – w końcu lepsza jest jakakolwiek komunikacja niż żadna, a nasi generałowie (w odróżnieniu od ich przeciwników) mogli podejmować jako tako adekwatne decyzje.

Ostatecznie więc my – komentatorzy staliśmy się trwałym, wręcz niezbędnym elementem współczesnej machiny wojennej (przynajmniej po stronie Federacji). Jesteśmy też elementem ściśle tajnym, bo choć krążą tu i ówdzie pogłoski o doskonałym programie komputerowym wspomagającym decyzje na polu walki, to do tej pory przeciwnicy raczej nie wiedzą jaka jest rzeczywista przyczyna nagłego zwiększenia potęgi militarnej Federacji. A korzyść z zaangażowania komentatorów jest podwójna – w rzeczywistości jesteśmy nie tylko dodatkowymi oczami, ale także mózgami generałów. Teraz oni nie muszą już trudzić się rozszyfrowywaniem danych w formie liczb, czy obrazów – dostają gotowe oceny i często gotowe wnioski (...złośliwa plotka głosi, że wreszcie w decyzjach strategicznych i taktycznych zaczęli uczestniczyć ludzie wykształceni i inteligentni, a nie tylko ambitni i protegowani...). Fakt jest faktem - Federacja ostatnio odnosi bardzo spektakularne sukcesy. Do naszej ostatniej wyprawy...

Tu wchodzimy w główną akcję mojej historii. Powodem wyprawy do K66 były dziwne zniknięcia i pojawienia się wrogich statków tuż pod nosem krążowników Federacji. Niby niewiele napsuły, a jednak irytujące jest, gdy masz kogoś na celowniku, a ten... znika. Fachowcy od teleportacji przebadali wszystkie ślady zafalowań grawitacyjnych i nic - albo tamci wpadli na jakiś nowy sposób podróży w przestrzeni, albo potrafią podróżować w 5 wymiarze, albo jeszcze coś innego. Jednak powoli zbierane ślady tych dziwnych zniknięć naprowadziły śledczych Federacji na ślad anomalii właśnie w okolicach K66. Niedługo też odkryto tam dziwny, wrogi obiekt. Ponieważ sprawa była poważna, postanowiono wysłać pancernik. Dowodził nim, oczywiście, mój prot – generał Wai.

Atak zaczął się standardowo - eskadra robotów bojowych wywaliła z tysiąc ton antymaterii w kierunku wrogiego obszaru. I nic! Ani błysków anihilacji, ani żadnych śladów. A także - żadnego oporu. Roboty wróciły z pustymi ładowniami, ale bez widocznych efektów działań w tym dziwnym obiekcie. Wtedy wysłano dodatkowo nas - komentatorów – Daga, Rota i mnie.

Mówię jak było: zbliżamy się do tego obszaru, roboty walą antymaterią jak szalone. Mój statek oczywiście milczy, bo jego podstawowym wyposażeniem jest aparatura diagnostyczna, a żadne działania bojowe nie powinny zakłócać funkcjonowania jej przyrządów. Siedzę więc przed tymi ekranami, wczuwam się zainstalowane mi czujniki i... nic nie rozumiem. Ale gadam (taka moja rola): że strugi antymaterii lecą, że brak efektów, że to może fantom, ale że czujniki wyraźnie pokazują na materię. Byliśmy już całkiem blisko, gdy nagle...

No właśnie, do dziś nie wiem co to było. W ułamku sekundy roboty znikły! Ot tak - były, i nie ma – ja w chińskim cyrku. A potem znikło WSZYSTKO!!!

Tak, naprawdę! - wszystko znikło! – nie tylko ten pieprzony obiekt, nie tylko roboty, nie tylko z dala świecący K66. Znikły gwiazdy!! Znikło niebo!!! A komputer zwariował – gdzieś wykrył, że jesteśmy w pobliżu czarnej dziury – rzeczywiście odniosłem wrażenie, że coś jest inaczej – jakby takie uczucie wewnętrznego ściskania. Silniki statku poszły na 100 procent mocy, dodatkowo komputer odpalił te nędzne namiastki fotonów bojowych jakie miał do dyspozycji - wszystko żeby wyrwać się z przyciągania czarnej dziury. Nie wiem, czy mu się udało, czy stało się jeszcze coś innego, bo nagle iluminatory stały się błękitne i zasilanie siadło zupełnie.

I wtedy nagle... – tego nigdy nie zapomnę! - to nieprawdopodobne przeciążenie! W żadnym symulatorze nie robią takich przeciążeń, wydawało mi się, że coś mnie rozrywa na strzępy. Straciłem przytomność.

Ocknąłem się w dobrze znanej kabinie mojego stateczku. Na ekranie komputera migał monotonnie napis Error! – utrata łączności z PROT. Error! – uszkodzenie systemu operacyjnego! – i tak na zmianę – raz jeden, raz drugi napis. Tylko robot próbujący naprawić moje funkcje życiowe działał bez zakłóceń – za pół godziny mogłem już chodzić po kabinie.

No właśnie - „chodzić po kabinie” prawie każdy gdzieś tam sobie chodzi, ale jeśli odcisk twojego buta odbije się na tym samym obszarze podłogi po raz stutysięczny, to zrozumiecie co to znaczy „chodzić”. Więzienia dla przestępców to nic – tylko ja wiem na czym polega prawdziwe więzienie. Czy ktokolwiek z was spędził sam  w jednym pomieszczeniu bez przerwy wiele miesięcy? Wiem, powiecie że piloci transportowców też miesiącami siedzą w swojej kabinie. Ale to jest inaczej – mają komunikację z bazą, mają zadanie do wykonania. Kryminaliści w pudle mają chociaż spacery na świeżym powietrzu. Moim jedynym spacerem jest rufa stateczku oddalona o 12 metrów od jego przedniej szyby. Potem celem spaceru staje się dziób – 12 metrów w drugą stronę. Więc spaceruję: tam i z powrotem..., rufa – przód, rufa – przód, rufa...

Jednak nie to jest wcale najgorsze w mojej sytuacji. Najgorsze jest za oknem. A właściwie „jest” powinno być ujęte w cudzysłów, bo to jest złe słowo. Za oknem NIE MA NIC! – ZUPEŁNIE nic! Nie tylko nie widać statków, ludzi, czy pancernika. Tu nie widać także nieba, nie widać gwiazd, nie widać żadnego światła – niczego!!! Przyrządy też nic nie wskazują. Naprawiłem w końcu ten cholerny komputer pokładowy (stara metoda: Press Reset to continue...) Próbowałem włączyć mierniki gradientu pola grawitacyjnego – zadziałały – pokazują zero; grawitacja – zero, gęstość materii – zero, wykrytych obiektów – zero, źródeł promieniowania – zero. Za szybą obserwacyjną jest tylko czerń. Idealna czerń! Komputer nic nie wie - ani o mojej pozycji, ani o prędkości, ani o otoczeniu. Nie wiem ile czasu byłem nieprzytomny, nie wiem jaką drogą przebyłem, nie wiem z jaką prędkością, nie wiem czy mnie teleportowano, czy uwięziono. Komputer też miał awarię i jakoś tam utrzymuje w kabinie warunki pozwalające mi żyć. Nic jednak nie wie o położeniu i sytuacji statku.

Byliście kiedyś w piekle?! – głupio się pytam. Wiem, że nie. Ale to chyba jest jakaś forma piekła. Całkowity brak odniesienia do czegokolwiek – nic nie widać za oknem iluminatora, nic się nie zmienia. Jest stabilna, niezmienna pustka. Próbowałem nawiązać łączność na kanale teleportacyjnym – komputer wyświetla ciągle informacje o braku możliwości nawiązania połączenia z powodu niedostatecznej ilości danych o położeniu. Uruchomiłem radar – wszystko na nic – brakuje jakichkolwiek odbić sygnału. Wniosek jest zawsze taki sam - wokół nie ma nic. Zupełnie nic! Normalnie są jakieś gwiazdy, jakieś punkty orientacyjne – a tu ani jednego światełka – tylko czerń najczarniejsza z czarnych.

Właściwie to nie wiem, czy znajduję się w ładowni jakiegoś transportowca, czy może nawet w pobliżu Ziemi, a idealne osłony pochłaniają wszystko. Antygrawitacja w kabinie jest normalnie nie do odróżnienia od prawdziwej ziemskiej, czy marsjańskiej. Może jestem w brzuchu jakiegoś gigantycznego kosmicznego potwora?!

Albo nawet... Właściwie, to chyba nie chcę o tym myśleć.

Ale... Może... to chyba jest jednak niemożliwe...
 - A jeśli zostałem wyrwany z mojego WSZECHŚWIATA?!!!

Może jest w innym, całkowicie pustym Wszechświecie?!!!

...

Gdybym miał pistolet, do dawno rozwaliłbym sobie swój czerep. Wraz z mózgiem, który zamęcza mnie setkami zbędnych pytań i wątpliwości: czy stoję w miejscu, czy lecę z wielką prędkością? Może prawie z prędkością światła?

Nie przyjmuję do wiadomości, że jestem w innym wszechświecie. Co prawda za oknem nic się nie przesuwa – ale to też niczego nie dowodzi – może ktoś po prostu zamalował tę szybę idealnie czarną farbą? W każdym razie nie widać niczego co stanowiłoby punkt odniesienia.

Ale nie potrafię tego znieść! Takie absolutne zawieszenie w nicości. Normalnie zbliżasz się do jednej planety, oddalasz od innej, gdzieś tam w dali świeci gwiazda, czasem dwie - trzy w układzie wielokrotnym. Wiesz, że względem gwiazdy masz prędkość 4c21. Wiesz, że względem planety jest 4c18. Możesz przewidzieć ile czasu zajmie ci lot tu, albo tam. Ale w tej pustce nie ma ani „tu”, ani „tam” – dla mnie w każdej chwili jest tak samo – czerń za oknem i brak wskazań mierników. Próbowałem uruchomić silniki – komputer wypisał jakiś enigmatyczny error - coś o braku możliwości ustalenia danych do wprowadzenia trajektorii. Piekielna maszyna - bez koordynatów nawet nie potrafi uruchomić silników. Niby to logiczne - wszak każdy ruch musi mieć jakiś cel, musi odbyć się w jakimś kierunku. A jak kierunki nie odróżniają się od siebie?...

Niedawno próbowałem rozbić sobie głowę o dozownik pożywienia. Oczywiście, ten kretyn robot medyczny zaaplikował mi jakiś środek usypiająco – paraliżujący. Pospałem trochę, a gdy się zbudziłem, zacząłem wyć, jak jeden wilk z programu o ziemskiej faunie. Wyłem z godzinę, może z przerwami. A właściwie to nie wiem jak długo, bo czas przestał mnie interesować. Jak dostaję kompletnego świra, to komputer mnie usypia coś tam uwalniając z wszczepionych mi zasobników. Po jakimś czasie się budzę i wszystko zaczyna się od nowa. Wiem, że systemy podtrzymujące życie powinny zapewnić mi około „130 lat normalnego funkcjonowania”. Normalnego!!! Czy tu gdzie jestem jest cokolwiek normalne?!!! Czy ktokolwiek pomyślał, że ktoś chce móc się uśmiercić?!

Chciałem nie oddychać. Normalnie, zatrzymywałem powietrze z nadzieją, że się uduszę. Jak mi się robiło czarno przed oczami – nie wytrzymywałem i spazm oddechowy znowu łapał haust powietrza. Kiedyś w jakimś filmie widziałem jednego ninja, który potrafił się zabić połykając własny język. Próbowałem – i nic. Z resztą i tak komputer by mnie reanimował.

Postanowiłem, że coś będę robił. Nawet w tej pustce. Zacząłem przeprogramowywać komputer. Nie bardzo mi się to udaje, bo nie jestem adminem. O zgadnięciu hasła - zapomnij. Te tryliony kombinacji nie dają żadnej realnej szansy. Za to rejestrator działa cały czas. Nagrywam więc te wspomnienia. Pewnie nikt ich nigdy nie odczyta, ale ja przez następne 130 lat będę coś tu gadał do rejestratora. Nie mam nic innego do roboty, jak tylko nagrywać te wspomnienia. W końcu tego właśnie mnie uczono. Żebym gadał i opisywał co się dzieje. Komentował. Więc mówię: Tu się nic nie dzieje. Komentuję: Za oknem czerń i pustka. Nic się nie dzieje!... Za oknem NIC! - Nie !!! dzieje !!! się !!! NIC!!! Wiecie co to jest NIC!!! KOMPLETNE NIC!!!

Godzina 4.46 – kolejny raport: nic się nie dzieje. Za oknem czerń. Wskazania przyrządów – bez zmian.

Godzina 5.06, 59-ty dzień po zresetowaniu czasu komputera: nic się nie dzieje. Za oknem czarna pustka. Wskazania przyrządów – bez zmian.

Godzina 13.13, 60-ty dzień po zresetowaniu czasu komputera: nic się nie dzieje. Za oknem – bez zmian. Wskazania przyrządów – bez zmian.

Wydaje mi się, że jak patrzę w tę czerń, to mówi do mnie Dag. Naprawdę! Widzę jego twarz w tej przestrzeni. Opowiada mi o swojej dziewczynie. Wiem, opowiadał to już wiele razy. Ale teraz go wysłucham. Nie będę się już z nim kłócił. Jak chce sobie fruwać w tej czerni, to niech fruwa.

Godzina 5.06, 77-ty dzień po zresetowaniu czasu komputera: nic się nie dzieje. Za oknem czarna pustka. Wskazania przyrządów – bez zmian. Dag powiedział, że zaczął interesować się mężczyznami – seksualnie. Zaproponował mi randkę. Kretyn! Nigdy nie był pedziem. A teraz mu odbiło. Achaa... i jeszcze powiedział, że kupi mi ten drogi błękitny kamień z planety Fuszi. Wiecie - ten co kosztuje sześć tysięcy. Dag wlazł przez szybę do kabiny. Ale potem się rozpłynął – dziwny gość. Potem ktoś do mojej głowy nalał farby – czułem wyraźnie się rozlewa po czaszce. To była zielona farba. Nie znoszę tego uczucia farby w głowie.

Dzisiaj Dag powiedział, że pokłócił się z dziewczyną. Nazwała go przegadanym kretynem. Ale wiecie jak to jest - jak się jest komentatorem, to się gada. Powiedziałem mu, żeby się nie przejmował. Dziewczyny zawsze takie są – to im przeszkadza, albo tamto... A ta cizia Daga jest nawet niebrzydka. Tylko niepotrzebnie się kłócą. Wkurza mnie ten dym w kabinie – wyłazi nie wiadomo skąd. I ta farba w głowie, teraz jest taka różowa; i pulsuje.

Dagowi urósł na głowie taki dziwny bąbel. Powiedział mi, że to przez obcych. Na pewno gdzieś tu się kręcą. Pewnie go wykończą, a potem mnie! Ale się nie dam! Mam na nich swój tajemny plan. Ale nikomu nie powiem jaki!!!

Eureka!!! – odkryłem w komputerze wejście do tajnego rejestru. Czego tu nie ma... symulatory wyścigów na megacyklach, program do tworzenia artystycznych hologramów, muzyka i kącik erotyczny. Może jakoś przeżyję te 130 lat, na które standardowo projektują roboty medyczne. Nawet zacząłem spoglądać na zegarek. Co prawda wciąż wyświetla komunikat, że został zresetowany, ale dzięki temu wiem wygląda na to, że jestem już w tym piekle prawie 3 miesiące.

80 dzień po zresetowaniu komputera. Za oknem nic nie widać.
W komputerze odkryłem jeszcze bibliotekę filmów Garry Jackiem i tą elektroniczną cizią Marlettą. Normalnie nie oglądam filmów granych przez żywych aktorów, ale ten Garry coś w sobie ma.

No wiecie... Wtedy świrowałem. Z tym Dagiem i tak dalej... Odbiło mi. Jasne, że nie może latać sobie w kosmosie. Ale tak mi się zdawało. I jeszcze ta farba w głowie – głupoty. Robot medyczny też zarejestrował jakieś anomalie w moim mózgu. Mam raport.
Zgadzam się, byłem przez pewien czas wariatem. Ale czy to ja jestem wariatem, jeśli mam wrażenie farby w głowie, czy może facet, który wysyła na śmierć parę milionów osób z powodu jakichś tam podatków od patentów kosmicznych? Czy ten sadysta Wai, dręczący każdego w jego zasięgu jest normalny? To jest niesprawiedliwe – jeden facet wymyślił sobie, że jest Panem Bogiem, ale nikomu krzywdy nie robi. To można go zamknąć w zakładzie, nafaszerować jakimś chemicznym paskudztwem, zaaplikować elektrowstrząsy. Inny z kolei zabija dwanaście osób, okropnie, sadystycznie. Ale on jest normalny, nie wolno się tknąć jego mózgu, można co najwyżej zamknąć go w pokoiku z kratami i karmić przez 70 lat – aż do śmierci. A może ten co myśli, że jest Panem Bogiem, w pewnym sensie jest normalniejszy od mordercy – sadysty? Dlaczego by nie zaaplikować elektrowstrząsów mordercy – przynajmniej w ten jego obszar agresji? Może potem zacznie funkcjonować jak człowiek – przestanie zabijać, założy rodzinę, pójdzie do pracy. A Pan Bóg?... – cóż, w końcu ma kiedyś wrócić na Ziemię, więc nie mamy gwarancji kto nim jest...

81 dzień po zresetowaniu komputera. Za oknem nic nie widać.
A dzisiaj już wiem co będę robił. Sprawdzę gdzie jestem i jak szybko się poruszam. Nawet wymyśliłem częściowo jak.
Statek waży ze cztery tony, ja – siedemdziesiąt kilo. Zamierzam zrobić doświadczenie – po prostu przejdę z rufy statku na dziób. I teraz jeśli ten statek jest do czegoś przyczepiony (tzn. jeśli jestem w ładowni transportowca), to moje przejście nie spowoduje widocznego ruchu. Jednak jeśli lecę gdzieś w kosmosie, to powinien dać się zaobserwować drobny efekt przesunięcia statku.

82 dzień po zresetowaniu komputera. 20:27 Za oknem czerń bez zmian.
Udało się! Ten długi patykowaty wskaźnik postawiony pionowo na pulpicie przewrócił się! Ustawiałem go z pół godziny, bo najpierw przewracał się sam. Ale teraz przewrócił się z innego powodu – dlatego, że ja przebiegłem szybko  od dziobu do rufy statku, a potem w pędzie uderzyłem o ścianę. Biegnąc, czy uderzając silnie w ścianę przesuwam środek masy statku więc dół wskaźnika znalazł się w nieco innym miejscu niż góra. I musiał się przewrócić! A stąd wynika, że lecę gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Gdyby nie ta sztuczna grawitacja, to byłbym w stanie nieważkości. W każdym razie, to nie jest ładownia transportowca. Tylko dlaczego nie widać żadnych gwiazd? Odrzucam cały czas myśl, o tym, że to nie jest mój wszechświat. Czytałem, że według teorii Einsteina przestrzeń i czas są tworzone przez materię. Więc gdybym to tylko ja był z materii, a wszechświat był pusty, musiałby się całkowicie zmienić po moim przybyciu.

83 dzień po zresetowaniu komputera. 00:21 Za oknem czerń bez zmian.

Naprawiłem komputer w 90%. Co prawda dalej nie działają pewne moduły (chyba niektóre z nich są tajne, bo nie mogę się dostać do tych procedur), jednak wszystkie najważniejsze rejestratory „chodzą” jak złoto. Tylko odczyt prędkości nie działa, ciągle pojawia się napis: „niemożliwe ustalenie punktu odniesienia”. Jak się zastanowić to ma to sens. Normalnie komputer wybiera w przestrzeni jakiś najbliższy duży obiekt i względem niego oblicza wszystkie prędkości. Jak się leci w pobliżu lotniskowca, to prędkości obliczane są względem wieżyczki komunikacyjnej, jak się ląduje na planecie, to podaje prędkość względem środka planety lub jej powierzchni. A standardowo komputer podaje dwie prędkości – względem bazy, czyli pancernika generała Wai i względem najbliższej planety lub gwiazdy. Jednak gdy nie ma nic w pobliżu (tak jak jest teraz) to nie ma także prędkości.

Właściwie to mój statek jest także moim obiektem odniesienia. A nawet całym moim wszechświatem. To, że na zewnątrz nie ma nic, wcale nie musi mi przeszkadzać. Wystarczy sobie powiedzieć, że w środku jest WSZYSTKO, że zewnętrze się NIE LICZY. Nie ma nic poza tym statkiem i mną. W środku. Ja jestem wszechświatem, a właściwie jestem Panem Bogiem tego miniwszechświata – ja decyduję, czy jedyna myśląca tu istota zrobi to, czy tamto. Niczego innego nie ma, więc ja stanowię obiekt odniesienia wszystkiego.

102 dzień od zresetowania komputera godzina 12.42.
Czasem się zastanawiam, czy wszystko inne też nie jest tak względne – jak moja prędkość? A więc czy np. nie jest względnym też czas. Bo pomyślmy tak: jeżeli tu rzeczywiście nie ma nic poza statkiem i mną, i gdybym jeszcze został zahibernowany, a komputer został wyłączony, to sytuacja byłaby podobna jakby zatrzymać czas. Bo nie byłoby żadnego ruchu, żadnej zmiany i żadna chwila nie różniłaby się od innej chwili – sekunda nie różniłaby się od roku, a rok od tysiąclecia. Podobnie jest z przestrzenią – być może przeleciałem już względem Ziemi miliard kilometrów, ale dla mnie nie ma żadnej różnicy między tamtym i tym położeniem. Równie dobrze mogę przyjąć, że przebyłem drogę miliard miliardów kilometrów, jak też że nie przebyłem żadnej – to nic nie zmienia.
Upływ czasu możemy rozpoznać po tym, że jakieś zjawisko, które jest powtarzalne porównamy do innego zjawiska, uznanego za wzorzec. Gdy podczas siedzenia w poczekalni u lekarza stwierdzimy, że duża wskazówka zegara zatoczyła pełne koło, to powiemy, że siedzieliśmy już ponad godzinę. Wydaje nam się, że tak było "obiektywnie". Ale gdyby podczas tej godziny jakiś anioł, czy inna niezwykła siła, zrobiła wszechświatowi "przerwę" na dwie godziny i dopiero później puściła czas po staremu, to nikt nie mógłby tego zauważyć. Właściwie, to nawet nawet gdyby w w innej galaktyce wszystko toczyło sie 2 razy szybciej niż do tej pory, a w naszej poczekalni działo się normalnie, to i tak byśmy tego nie zauważyli.
Bo czas zyskuje swój sens tylko jako narzędzie porównywania zjawisk, które bezpośrednio obserwujemy.
I nie mamy żadnej gwarancji, że czas "gdzieś indziej", albo "u kogoś innego" zachowuje się tak samo. Możemy to domniemywać, zakładać, ale dowieść tego nie jest łatwo. A właściwie to nawet może się nie dać tego dowieść w szczególnie skomplikowanych przypadkach. Dlatego np. niektórzy fizycy mówią, że czas na poziomie cząstek elementarnych może być zupełnie innym czasem, niż ten znany z codziennego życia.

112 dzień 23:15
Za oknem nic się nie dzieje – pustka i czerń. Nic się nie pojawia, nic nie przesuwa, nic też nie jest stałe. Bo jaki jest sens mówić o stałości czegoś, co i tak nie ma szansy się zmieniać?

Udało mi się przejść wszystkie poziomy symulatora jazdy na megacyklach. Rewelacja! W ostatnim poziomie jechało się bez broni i trzeba było tak wymanewrować, że rakiety wystrzelone w twoim kierunku przez wrogie myśliwce niszczą ostatecznie własna bazę. Długo nad tym myślałem, jak ten poziom ukończyć, długo trwało zanim znalazłem trajektorię, która oszukuje rakiety – ale jest. Wiktoria!

Nie wiem jak się wyłącza grawitację w kabinie, ale przypuszczam, że gdybym ją wyłączył, schował pulpit sterowniczy a sufit upodobnił do podłogi, i ścian, to po jakimś czasie przestałbym w ogóle myśleć że istnieje góra i dół. Wystarczyłoby zakręcić się z zamkniętymi oczami wokół własnej osi i pozostałby tylko tył i przód statku. A jeśliby jeszcze ten tył i przód zrobić identycznym (zamknąć mnie w kuli – przecież taki kształt miały stare RT19), to absolutnie nie do odróżnienia byłby żaden z kierunków – właściwie pozostałbym tylko ja i ściana nie do sforsowania. Albo jeszcze lepiej – gdybym ubrał się w skafander i uciekł z tego statku w przestrzeń kosmiczną, to po jakimś czasie w ogóle nie byłoby żadnego kierunku! Wystarczyłoby, że statek odleciałby na tyle daleko, żeby się nie dał zobaczyć. Niech bym jeszcze w tym czasie zasnął i w czasie tego snu trochę się pokręcił w przestrzeni. Po zbudzeniu byłbym tylko ja, czarna nicość i absolutny braku kierunku...

113 dzień.
Za oknem tradycyjnie – czarna pustka.
Kiedy chodziłem do szkoły, bardzo chciałem zostać mistrzem gry w Goutballa. Godzinami mogłem obserwować rozgrywki. Potem zacząłem ćwiczyć chwytanie piłki goutowej, a nawet wykupiłem parę treningów w ośrodku satelitarnym Bigout. Jednak szybko zorientowałem się, że nie mam talentu. Brakuje mi szybkiej orientacji przestrzennej – żeby złapać gouta trzeba doskonale zgrać trajektorię lotu własnego z torem piłki. Ale ponieważ ona zaświeca się na dwie sekundy, raz na piętnaście sekund. Więc trzeba idealnie przewidywać kolejne jej pojawienie się. Jeśli dodać do tego trzy wymiary w jakich odbywa się rozgrywka, próżnię i brak grawitacji, to zadanie jest bardzo trudne. Tam błyskawicznie traci się poczucie kierunku. Pamiętam pierwszy trening – gout mignął koło pierwszej bazy – lecę w jego stronę, jednak szybko okazuje się, że zmierza do bazy 5. Więc kręcę rączką plecaka odrzutowego, aby zmienić trajektorię, a w tym czasie gout znowu znika – teraz pchnęło go do bazy 3. I tak ciągle - tylko latałem od jednej bazy do innej, a gout pojawiał się zawsze tam gdzie się go nie spodziewałem – w sumie nawet go nie dotknąłem. Na transmisjach z meczów wszystko wydaje się proste – zawodnicy latają jak małe robociki – kręcą pętle, odpychają się od baz, blokują – i zawsze wiedzą w którą stronę lecieć. Tymczasem w rzeczywistości – tam w przestrzeni kosmicznej wszystko jest inaczej. Nie wiadomo gdzie góra, gdzie dół, bazy wydają się wszystkie identyczne, po kilku zwrotach człowiek gubi się na tyle, że gdyby nie autopilot, to pewnie odpłynąłby na wiele kilometrów w pustkę międzyplanetarną. Słyszałem o jednym zawodniku, któremu odbiło – nie wiadomo jakim sposobem zablokował komputer i dał gazu... w kosmos. Zanim znaleźli wolnego robota, odleciał na tyle daleko, że z trudem go odszukali. Podobno do dzisiaj nie odzyskał równowagi psychicznej.

114 dzień, godzina 12.01
Za oknem nic się nie zdarzyło.
Ta myśl, że ja nie mam prędkości, znowu nie daje mi spokoju. Bo jak jestem na Ziemi i siedzę, to niby też nie mam prędkości, bo się nie poruszam. Ale w rzeczywistości mam prędkość – ona wynosi zero. A teraz... teraz ja naprawdę nie mam żadnej prędkości – ani zero, ani nie zero. Bo skoro moją prędkość można liczyć względem dowolnego obiektu - statku, planety czy gwiazdy, nawet, jak ktoś zechce, to wobec jednego wałęsającego się atomu i żadnego obiektu takiego nie ma, to nie ma też i prędkości. No, przepraszam – jest jedna prędkość – mnie, względem mnie (albo statku). I wynosi ona zero. Tylko, że to jakoś mnie nie przekonuje.

115 dzień, godzina 03.42 Za oknem czarna pustka.
Nie mogę zrozumieć jednego: przestrzeń wokoło istnieje (musi tam być bo ja razem ze statkiem w niej jestem). Skoro jest przestrzeń, to znaczy, że ja się mogę w niej poruszać, czyli muszę mieć jakąś prędkość. Ale z drugiej strony nie ma niczego co rejestrator uznawałby za przestrzeń – nie ma żadnego materialnego obiektu na stałe przyczepionego do tej przestrzeni, czyli nie można określić żadnej prędkości. A więc można by powiedzieć, że nie ma samej przestrzeni, bo jak można powiedzieć, że istnieje coś, co się nijak nie objawia?

Z tego co pamiętam, kiedyś taką przestrzeń, która miałaby być w ten sposób stała nazywano „eterem”. Później uznano, że eter nie istnieje, bo nie da się wykryć niczego, co by go identyfikowało, a światło i tak porusza się ze stałą prędkością względem dowolnego obiektu.

116 dzień, godzina 13.06 Za oknem czarna, bardzo czarna, cholernie ciemnoczarna pustka.
Z tą prędkością i ruchem, to już w ogóle nie mogę sobie poradzić. Ostatnio nawet specjalnie chodzę po kabinie, żeby sobie udowodnić, że ruch jednak jest – no bo zbliżam się do pulpitu i oddalam, odwracam, podskakuję. Czyli tu w środku ruch jest. Ale na zewnątrz ruch nie istnieje!
A może na zewnątrz przestrzeni jest mniej mniej, albo więcej niż w środku?
- Ale co to znaczy, że jest przestrzeni mało, albo dużo? Właściwie przestrzeń zawsze postrzegamy PRZEZ CZAS! Jeśli jadąc gdzieś musimy zużyć na to dużo czasu, to powiadamy, że jest "daleko", jeśli mało tego czasu, to znaczy, że bliżej. Przestrzeń bez czegoś poruszającego się w niej, bez czasu, który temu ruchowi możemy przypisać, nie ma sensu. To imaginacja, która może być wszystkim, albo i niczym.
Tutaj nie ma przestrzeni, bo nie ma dokąd się udać, nie ma gdzie polecieć, aby potem powiedzieć, że trzeba było lecieć "długo", a  więc jest "daleko". Skoro nie ma "długo", to nie ma "daleko", ale także nie ma "blisko" i "krótko". Jest tylko takie samo w każdym miejscu nieokreślone NIC. Czas i przestrzeń mają sens tylko w środku mojego stateczku, bo tutaj można coś przemieścić, można stwierdzić, że faktycznie jest w nowym miejscu, a czas zużyty na przemieszczenie był taki, a nie inny.

119 dzień, godzina 18.01
Niesamowite odkrycie! Tu coś jest! Jednak! Za oknem pojawił się BŁYSK! Z początku myślałem, że to moje urojenie, ale przyrządy też go zarejestrowały – wszystko mam w pamięci komputera. Udało mi się częściowo naprawić rejestrator i w pewnym zakresie analizator obiektów. Niestety, nie udało się ustalić, skąd się taki błysk mógł wziąć. Ale wiem, że był w odległości 35 km - trochę na lewo od osi statku.

121 dzień, godzina 02.01
Jest drugi błysk. Bardzo podobny do poprzedniego. Był wyżej względem osi statku. Przeanalizowałem wszystkie zapisy od momentu gdy udało mi się naprawić rejestrator. Okazało się, że komputer zarejestrował wcześniej jeszcze siedem takich błysków – w różnych odległościach od statku. Pojawiają się zupełnie przypadkowo. Ale ja dalej nie wiem, czy to te błyski do mnie przyleciały, czy ja do nich. Znaczy, czy ja się poruszam, czy to chmura z błyskami przyleciała do mnie.
Chociaż jak się zastanowić, to takie postawienie pytania o mój ruch w ogóle nie ma sensu. Czy ja się poruszam? – na pewno! – tylko w zależności względem czego. Ziemia okrąża Słońce z prędkością 30 km/s (czyli w zapisie pilotów - 4c1). Więc jeśli nie poruszam się względem Słońca, to na pewno poruszam się względem Ziemi. Ale Słońce okrąża centrum Galaktyki, więc względem Galaktyki też się poruszam. Zawsze da się znaleźć jakiś obiekt względem którego się poruszam. I najczęściej jakiś, względem którego jestem w bezruchu. Na pewno jest w bezruchu względem samego siebie.
No tak, ale czy poruszam się względem przestrzeni? – to też idiotyczne postawienie sprawy – tu nie ma żadnej widocznej przestrzeni. Przestrzeń to NIC. A jak tu się poruszać względem NIC?

122 dzień, godzina 05.01
Chciałem też dowiedzieć się jaka jest moja prędkość względem tych błysków światła. Ale komputer wyświetla komunikat, że nie może ustalić prędkości obiektu z powodu niewystarczających danych. I to też ma sens. Żeby ustalić prędkość trzeba odczytać położenie przynajmniej w dwóch miejscach a potem przebytą drogę podzielić przez czas jej przebywania, a te błyski dają o sobie znać tylko na ułamek sekundy – potem nie ma po nich śladu. Czyli dają wyłącznie jeden odczyt położenia i czasu. Obiekty, z których te błyski powstają, też nie dają się wykryć. Mogło więc być tak, że ten obiekt który błysnął przyleciał z prawa, albo z lewa. I nie wiadomo, czy to co błyska, nie leciało z moim statkiem od dawna. Ale błysk nie informuje o tym. Błysk się pojawia na ułamek sekundy i oznajmia z której strony statku jest. I to wszystko co jest w stanie zakomunikować!
To śmieszne, ale ten świat na zewnątrz, mimo że coś w nim błyska, dalej jest zupełnie bez prędkości i wciąż nie ma w nim ruchu!

133 dzień, godzina 09.51
A jednak ruch na zewnętrz istnieje! Rejestrator wyszukał w przestrzeni jakiś pyłek. Ten pyłek przeleciał 10 km przed dziobem mojego statku, trochę powyżej jego osi. Miał dokładnie określoną trajektorię (po prostej) i prędkość. Na początku zbliżał się więc z lekka do statku, a po minięciu punktu największego zbliżenia – oddalał. I znowu nie wiem, czy to pyłek był nieruchomy, a mój statek przyleciał do niego, czy odwrotnie. Kiedyś ludzie myśleli, że niebo obraca się względem Ziemi. Bo obracająca się planeta daje dla jej mieszkańców efekt ruchu całego nieba. Teraz też może być dowolnie – albo ja leciałem w kierunku tego pyłku, albo pyłek w moim kierunku, albo i pyłek i ja lecieliśmy sobie gdzieś, a nasze trajektorie się spotkały. I nie ma sensu pytać się, która interpretacja jest prawdziwa – można sobie wybrać dowolną z nich, bo właściwie wszystkie są prawdziwe. Skoro nie ma trzeciego obiektu, do którego moglibyśmy się odnieść... Najprościej jest po prostu powiedzieć, że jest ruch pyłku względem statku. I koniec.

126 dzień godzina 13:39
Wciąż nie wiem nic o ruchu mojego statku (i tego pyłku też) względem najbliższych gwiazd, planet. Rejestrator śledził ten pyłek wczoraj tylko przez pół minuty. Później zasięg przyrządu okazał się niewystarczający. Wyznaczona prędkość to 3c2 – prędkość dwadzieścia razy większa niż prędkość ruchu orbitalnego Ziemi. Zastanawiam się dlaczego wciąż nic nie widać. Przecież nawet gdybym był poza galaktyką, to widziałbym jakieś inne galaktyki, mgławice, może kwazary. Jedynym wyjaśnieniem wydaje się mi się to, że znalazłem się w jakiejś gigantycznej chmurze pyłu międzygwiazdowego. I pył ten przesłania mi wszystkie jasne obiekty. Tylko gdzie ta chmura pyłu jest i jak powstała? Poza tym rejestratory na razie nie wykrywają tego pyłu. Przynajmniej nie wykrywają na tyle, aby względem niego jego środka masy wyznaczyć prędkość.

134 dzień, godzina 02.33
Wiem, jak wyznaczyć prędkość statku – będę rejestrował każdy przelatujący pyłek. Potem będę wyznaczał średnią prędkość względem wszystkich pyłków jakie udało mi się wykryć. I ta średnia będzie moją prędkością.
Chociaż właściwie nie wiem po co mi ta pyłkowa prędkość... Bo przecież cała ta chmura pyłowa też może poruszać się względem gwiazdy, planety, galaktyki. Ta prędkość prawie niczemu nie będzie służyć.

140 dzień, godzina 16.05
Niewiarygodne! Na kanale radiowym BO-12 pojawiły się jakieś transmisje! Próbuję je rozkodować.

140 dzień, godzina 16.25
Ależ to Dag! Nadaje, w poszukiwaniu jakiegoś odbiorcy. Tylko ja nie umiem ustalić skąd nadaje. A dodatkowo mój nadajnik nie funkcjonuje. Ciągle mam komunikat, o braku możliwości uruchomienia z powodu naruszenia procedur bezpieczeństwa. Wiem, że te wojenne transmitery nic nie wyślą bez zakończenia szyfrowania. Chociażby z powodu możliwości sabotażu. Jeśli nie uda mi się złamać któregoś z tych szyfrów, to nie pogadam z Dagiem w żaden sposób. Oczywiście pozycja Daga też jest nieznana. To przez tę deinterferencję. Od czasów jej wynalezienia niemożliwe jest ustalenie źródła sygnału - chyba, że ktoś zatrudni do tego najszybszy dostępny komputer i da mu 5 lat obrabiać dane.
W każdym razie, póki co - nie da się określić pozycji nadawcy ,dopóki on sam nie zechce jej podać. I najczęściej podaje – zaszyfrowaną, więc czytelną dla swoich, czyli bezużyteczną dla wrogów. Jednak jest jeden warunek – trzeba móc określić swoją pozycję. A wygląda na to, że Dag jest w takiej sytuacji jak ja – nie wie gdzie jest, nie wie jak szybko się porusza.

Ale najważniejsze, że Dag przeżył. Ciekawe jak to się stało, że w ogóle mogę go słyszeć. Normalnie nasze statki mają zablokowane kanały bezpośredniego porozumiewania się (na wypadek sabotażu - czyli gdybyśmy jakoś się zmawiali ze sobą i myśleli o oszukiwaniu protów). Jeśli chcemy porozmawiać, to dzieje się tak za pośrednictwem statku – bazy. Tam rejestruje się każde nasze słowo. Dag musiał coś pokombinować z komputerem. Zawsze był w tym dobry.

Teraz ja powinienem jakoś przewalczyć blokady mojego komunikatora. Ale kiepski ze mnie haker.

142 dzień, godzina 11.32 Za oknem nic się nie zmienia.
Niezły jest ten Dag! Przesłał mi uproszczoną procedurę łamania zabezpieczeń – tak na wszelki wypadek, gdybym to np. ja, lub ktoś w podobnej sytuacji, odbierał sygnały. Co prawda bezpośrednio zastosowana nie działała, ale już wiem w jakim obszarze szukać. Myślę, że niedługo uda mi się uruchomić pełną komunikację.
Dag widzi to samo co ja – ciemność, czasem jakieś tajemnicze błyski, czasem przeleci jakiś pyłek. I nic więcej. Jesteśmy w tej samej chmurze (jeśli to chmura). Ale on to ma głowę. Udało mu się uruchomić małą rakietkę sygnałową. Odpalona leciała widoczna na rejestratorze przez miesiąc. Jednak nie się nie zdarzyło. Po prostu rakietka poleciała poza zasięg przyrządów. Ciągle nie wiem, czy Dag zbliża się do mnie, czy oddala, nie wiem czy jest daleko czy blisko. A właściwie wiem jedno – jest na pewno dalej niż 10 sekund światła, bo w przeciwnym wypadku przyrządy mojego statku już by go wykryły. 

155 dzień, godzina 00.12
Jest! Jest!! Jest!!! Dwa tygodnie prawie nieprzerwanej roboty z komputerem nie poszło na marne! Udało mi się złamać zabezpieczenia szyfrowe i nawiązać kontakt z Dagiem! Działa póki co wyłącznie na kanale awaryjnym, więc są duże zakłócenia (teraz zrozumiałem, że nie ma to jak stara dobra teleportacja). Ale najważniejsze jest to, że mam przynajmniej możliwość pogadania z Dagiem. I gadaliśmy. Przez 15 godzin bez przerwy! O wszystkim! Najbardziej dostało się temu kretynowi Wai. Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że nasz waleczny generał jest strasznym hipochondrykiem - cholerykiem. Podobno trzy razy wymieniano roboty medyczne, bo Wai je demolował. Ale wiadomo – nasz dowódca – nasz Pan.

157 dzień, godzina 12.41 Za oknem bez zmian.
Jesteśmy z Dagiem w identycznej sytuacji. Przez tę deinterferencję nie mamy dokładnych danych ani o jego odległości, ani prędkości względem mnie. Choć w przybliżeniu wychodzi, że odległość między nami to jakieś kilka minut światła. Dag powiedział, że powinniśmy uruchomić jakiś bardziej standardowy (nie wojskowy) kanał komunikacyjny. Najlepiej radiowy. Mierząc czas lotu fal radiowych będzie można ustalić odległość między nami.

160 dzień, godzina 08.21. Za oknem brak obiektów.
Dag uruchomił standardowy kanał radiowy. Mamy odczyt – czas lotu sygnału 2,5 minuty. Czyli odległość między nami jest mniej więcej taka jak z Ziemi na Wenus (gdy planety są blisko siebie). Ale przez tę deinterferencję i specjalne rozpraszające właściwości anten nadawczo – odbiorczych w ogóle nie wiadomo w jakim kierunku jest Dag. Szkoda, że zrezygnowano z tych anten kierunkowych. Ale faktem jest, że w swoim czasie zbyt wiele razy jednostki zdradzały swoją pozycję bo jakiś dureń odezwał się radiem bez deinterferencji. I ostatecznie w ogóle nie ma tych anten na statkach bojowych.
Ale jakby statek Daga był bliżej, można by go namierzyć radarem.
Aaa... jeszcze jedno. Wiemy przynajmniej to, że nasze statki przybliżają się – przez ostatnie 12 godzin czas lotu sygnału zmniejszył się o 5 sekund. Wynikałoby też z tego, że punkt największego zbliżenia się statków nastąpi za 15 dni.

161 dzień, godzina 18.00 Za oknem brak obiektów.
Udało się ustalić, że zbliżamy się do siebie z prędkością 4c12 - prawie 36 kilometrów na sekundę. To kilkadziesiąt razy szybciej niż pociski karabinowe. Przy spotkaniu nie zdążymy sobie nawet pomachać. Jedno jest natomiast pewne - zbliżamy się do siebie niemal idealnie. Co prawda rozbicie się statków o siebie jest przy tych odległościach przypadkiem absolutnie wyjątkowym, ale czuję się trochę nieswojo. Komputery obliczyły, że najmniejsza odległość między nami będzie mniejsza niż 1km! I nie wiadomo ile dokładnie!

166 dzień, godzina 13.01 Przyrządy nie zarejestrowały zmian.
Jeszcze 10 dni do przewidywanego spotkania statków. W ogóle nie wiadomo, skąd statek Daga nadleci (czy też ja przylecę do jego statku – bo przecież nikt z nas nie „leci” bardziej niż ten drugi). Tutaj jedyną realną prędkością jest prędkość naszych statków względem siebie. Jednocześnie, dopóki rejestratory nie zauważą jego statku, dopóty nic nie wiem – czy jest on za rufą, czy dokładnie przed dziobem, czy jeszcze gdzieś z boku. Acha! – jeszcze jedno! Komputery już wyliczyły, że miniemy się dokładnie w odległości 30 metrów. Toż to prawie zderzenie! To nie może być przypadek! Bo skala odległości naszych statków wobec otaczającej przestrzeni jest mniej więcej taka, jak wielkość ziarnka piasku wobec odległości od Ziemi od Słońca. Niemożliwe jest, aby przypadkowo umieszczone dwa ziarnka piasku miały trajektorie takie, że się niemal zderzą. Tylko co nas tu umieściło? Dlaczego? Jakim sposobem?

175 dzień, godzina 15.00 Brak zmian w stanie otaczającej przestrzeni.
Jeszcze tylko jeden dzień do spotkania. Na mniej więcej 2,5 godziny przed spotkaniem rejestratory powinny wykryć statek Daga. I będą go „widziały” przez 5 godzin. Dag powiedział, że jeśli komputery zarejestrują nasze położenia i prędkości, to jest szansa, że któryś ze statków będzie mógł zmienić swoją prędkość i po prostu przylecimy do siebie. Odtąd moglibyśmy lecieć we dwójkę. Ale na razie nie działają antygrawitacyjne silniki obu statków. Nie wiadomo dlaczego.

176 dzień, godzina 12.11
Jest! Rejestrator zasygnalizował pojawienie się obiektu. Zbliża się od tyłu z prawej strony. Prędkość odpowiada tej obliczonej dla statku Daga. Udało mi się uruchomić kamerę. Robot ją obsługujący będzie potrafił utrzymać statek w kadrze przez odpowiedni ułamek sekundy, aby zrobić zdjęcie w momencie mijania się statków.

176 dzień, godzina 14.30
Coś mignęło! Naprawdę! Wiem, że przy takiej szybkości niewiele da się zobaczyć, ale dzięki zapaleniu świateł sygnalizacyjnych udało się przesłać między nami coś w rodzaju obrazu. A kamera zarejestrowała dobrze znany kształt R97. Nawet napisy można przeczytać: GUAF (Siły Powietrzne Unii Galaktycznej – Gallactic Union Air Force).
Potem długo gadaliśmy. O wszystkim – o pracy w federacji, o Wai, o dziewczynach, o tej przeklętej pustej przestrzeni.

godzina 17.40
Statek Daga zniknął z rejestratorów. Możemy już teraz rozmawiać na kanałach teleportacyjnych, bo udało się wmówić komputerowi, że dla Daga pozycją odniesienia jest mój statek, a dla mojego statku R97 Daga. Niestety, wszystko wygląda na to, że teraz będziemy tylko oddalać się od siebie. Każda sekunda to następne 36 kilometrów dodatkowej przestrzeni między nami...

176 dzień, godzina 20.34
Odezwały się silniki! Przypuszczam, że blokada została zdjęta po wykryciu statku należącego do tej samej floty i zarejestrowaniu czegoś co można by od biedy nazwać położeniem – statek Daga został uznany za obiekt odniesienia. Dopóki komputer nie mógł znaleźć żadnego kierunku w przestrzeni, dopóty nie mógł zaadresować rozkazu wejścia na trajektorię lotu. Bo bez znajomości prędkości i położeń aktualnych, nie da się odnieść do nich położeń przyszłych. Ale teraz komputer dostał nowe dane do przetrawienia teraz już „wie” gdzie jest jakiś obiekt, który ustala położenie. Jest spora szansa, że za chwilę zacznę sterować i lecieć w jakimś konkretnym kierunku! Mam nadzieję, że do Daga!

godzina 21.02
Nie jest tak dobrze. Komputer pokazuje, że silniki mogą pracować wyłącznie impulsowo – tzn. około 3 minut pracują, a potem niezbędna będzie 28 - godzinna przerwa. I znowu – 3 minuty pracy, i przerwa itd. ... Ale mimo to, chyba uda mi się dopędzić statek Daga.

godzina 21.22
Zadziałało! Statek zmienił swoją prędkość – nawet odczułem przeciążenie z tym związane. I właściwie nic więcej. To dziwne. Wiem, że silniki wytworzyły ciąg zwiększający prędkość statku o mniej więcej 1 kilometr na sekundę, więc teraz na pewno lecę. Ale nic się nie zmieniło – za oknem czerń i pustka. W środku też bez zmian. Przez moment zastanawiałem się czy rzeczywiście statek zmienił trajektorię.

Bo właściwie to względem czego miał ją zmienić? Był czarny iluminatora pokazujący pustkę na zewnątrz i holograficzny ekran komputera - i takie są dalej. Dla mnie nic się nie zmieniło. Jedynie komputer twierdzi, że teraz Dag oddala się wolniej. Wierzę mu. Ale poza samą wiarą, nic mi nie zostało, bo i tak go nie widać. Widać tylko idealną czerń – czyli wszystko jest takie samo jak przez ostatnie pół roku.

178 dzień, godzina 22.14 Za oknem brak obiektów odniesienia.
Przyszło mi do głowy, że może ten cały obłok, który nas izoluje od Wszechświata leci z prędkością bliską prędkości światła. A my z nim też. Ale może być tak, że my lecimy też ogromną prędkością względem naszej galaktyki i względem obłoku. Raptem jesteśmy tu dopiero pół roku i niewielką część obłoku przebyliśmy. Co to jest pół roku. Od Układu Słonecznego do najbliższej gwiazdy jest około parseka, czyli ponad cztery lata światła. A obłok może mieć rozmiary dziesiątek parseków. Czy gdzieś pędzi, czy stoi w miejscu? – nic nie wiadomo...

 

 

To pierwsza część opowieści. Część druga znajduje się tutaj.

Copyright 2007 - 2012 © Fizykon.org, Michał Dyszyński
Wszystkie materiały zawarte w witrynie www.fizykon.org i www.daktik.rubikon.pl  są chronione prawem autorskim. Zakres ochrony jest określony przez prawo autorskie Rzeczypospolitej Polskiej.
Wątpliwości związane z legalnością wykorzystywania materiałów można wyjaśnić pisząc na adres: redakcja@fizykon.org.