To jest strona w tej witrynie poświęcona różnemu
niestandardowemu myśleniu
Spis treściWstęp | |
|||||||||
WstępSkąd się to w ogóle wzięło? Dość duża osób odwiedzających moją stronę podejrzewa mnie o zainteresowanie rozwojem umysłu i ducha, metodami niestandardowego rozumowania itp. Wynika to zarówno z listów do mnie emaliowanych, jak też analizy stringów do wyszukiwania podawanych podczas statystyk witryny. Ponieważ rzeczywiście myślenie, prawda i rozwój duchowy są moim
kucykiem, więc postanowiłem ostatecznie "pójść na całość"
i wrzucić na łącza sieciowe parę rzeczy należących do mojego
osobistego intelektualnego hardcore. Wiem, że czasami będzie to zahaczać
o szarlatanerię, może grafomanię i może z resztą czasami takie będzie.
Jednak jest to zgodne z wyznawaną przeze mnie podstawową zasadą rozwoju
umysłu i ducha - z postulatem odwagi w podejmowaniu wyzwań
intelektualnych. Bez tej odwagi nie będzie rozwoju, choć ceną za
nią płaconą są błędy. Tak więc na odwieczny dylemat: bać się i z tego strachu nic nie robić, czy może nie bać się i podejmować ryzykowne wyzwania intelektualne, ja (na swój prywatny użytek) - odpowiadam: bać się, ale podejmować wyzwania intelektualne.
No i teraz dotykamy problemu: A co do autorytetów, to mam jeszcze jedną refleksję. Dla mnie 99%
form autorytaryzmu w myśleniu jest tylko zaawansowaną formą KŁAMSTWA!
Bo kłamstwem względem siebie samego jest przyjmowanie, że się rozumie
coś czego się nie rozumie, że się uważa coś za prawdę, chociaż w głębi
duszy myśli się inaczej (lub - co gorsza - nie myśli się na ten temat wcale!), że się przyjęło do świadomości coś, co
do tejże świadomości drogi wcale nie znalazło. I wcale nie ma
znaczenia czy ktoś rzeczywiście popełnia błąd w myśleniu, czy może
ma rację. Po prostu - człowiek ma prawo (i obowiązek!!!) być szczerym
i uczciwym w stosunku do siebie, ma prawo przyznać się przed sobą do
tego co myśli. Bo jeśli ma rację w swoich przekonaniach, ale to zakłamie,
to straci szansę na korzystanie z owoców prawdy, do której doszedł. Jeśli
zaś nie ma racji w swoich poglądach, to zakłamanie tego faktu
spowoduje, że zaniknie świadomość różnicy między tym co mówią
inni, a jego poglądami i w efekcie taki człowiek nigdy naprawdę nie
zawróci z błędnej drogi - zamiast autentycznej naprawy swojego myślenia
zadowoli się samą deklaracją zgodności z uznaną wiedzą. Czczą
deklaracją. Dlatego zakłamywanie zawsze zamyka drogę do
jakiegokolwiek rozwoju umysłu, jest wyłącznie produkowaniem chaosu, sprzeczności
i usypianiem ducha. Cóż, zatem bójcie się ci, którzy pod pretekstem pokory zrezygnowaliście z dążenia do prawdy (tym bardziej, że macie stawać się "doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec w Niebie", a trudno to osiągnąć ograniczając się do adoracji niezrozumiałych słów i pojęć). Tak więc uzbrojony w świadomość, że wolno nam myśleć, stawiać pytania, rozwijać, będę stawiał dziwne problemy, które mnie samego gnębią. Proszę potraktować wszystkie poniższe myśli jako OSOBISTE!!! Proszę też o nie przypisywanie mi jakiejkolwiek ambicji bycia autorytetem, osobnikiem wymądrzalskim itp. To co piszę jest MOIM POGLĄDEM. Może też pewnego rodzaju artystyczną wizją wewnętrznego świata prywatnej filozofii. I tak samo się cieszę z tego, że ktoś się ze mną zgadza, albo i nie zgadza - bo celem jest sama droga intelektualna, ciągły wzrost w kierunku większej harmonii ducha i umysłu. "Racja" zaś - jest tylko ułudą... |
|||||||||
|
|||||||||
Daktikowe impresje na temat prawdyCzy istnieje prawda?To heretyckie pytanie jest pewnego rodzaju wstępem do bardzo dziwacznych dociekań związanych z owym niesamowitym słowem. Według mnie powiedzenie, że prawda istnieje jest bzdurą podobnego rodzaju, jak stwierdzenie, że nie istnieje. Dlaczego tak jest? - bo samo słowo "istnieje" jest niedookreślone. Np. na pytanie "Czy istnieją krasnoludki?" można dać dwie równie dobre odpowiedzi: "TAK - istnieją w baśniach i podaniach ludowych", lub "NIE - jak do tej pory nie natrafiono na dowody materialne istnienia żywych, dojrzałych istot zbliżonych wyglądem do człowieka o wymiarach mniejszych niż kilkadziesiąt centymetrów". Określanie jednych niejasnych słów za pomocą innych słów (też przecież niejasnych), choć może nieco pomaga rozwinąć się wyobraźnię, to najczęściej jednak nie spełnia rygoru jednoznaczności. Problem definicji prawdyInnym problemem związanym z pytaniem tytułowym jest fakt, że nikt
nie wie CO to jest prawda. Klasyczna definicja prawdy głosząca, że
"Prawda jest to zgodność z rzeczywistością" jest przysłowiowym
"masłem maślanym", bo gdyby ktoś spytał co to jest
"zgodność" to usłyszałby zapewne, że zgodność zachodzi
wtedy, gdy coś jest prawdziwe, tożsame, wystarczająco podobne, zgodne z
czymś tam..., czyli po prostu prawdziwe. Tak więc znowu wracamy
do punktu startowego. Teologowie chrześcijańscy (ale nie tylko chrześcijańscy) lubią z kolei prawdę utożsamiać z Bogiem (w końcu Jezus powiedział, że jest "drogą, prawdą i życiem"). Jednak takie ścisłe przyporządkowanie Prawda - Bóg oznacza w istocie usunięcie z języka słowa "prawda" w jego dawnym znaczeniu. Bo teraz miałoby być Prawda = Bóg i kropka. Ponieważ zaś tam gdzie pojawia się Bóg, sprawa robi się BARDZO POWAŻNA (!!!), więc zgoda na taką językową tożsamość ostatecznie wyeliminowałaby dogmatycznie słowo "prawda" z języka. Bo ja tu użyć tego słowa w zestawieniu "prawdą jest, że żona Kowalskiego zdradza go w każdy wtorek z sąsiadem..." - To co? - to może sam Bóg przykłada swoje ręce do owej zdrady małżeńskiej? Jak widać prędzej czy później religijna gorliwość usunęła by słowo "prawda" w jego dotychczasowym znaczeniu. Zważywszy zaś na fakt, że na określenie Boga i tak mamy już dobre i przyjęte do używania słowa, to wydaje się, że tworzenie jeszcze jednego zamiennika nie ma specjalnego sensu. W ten sposób stracimy tylko pierwotne znaczenie "prawdy", które przynajmniej trochę prowadzi nas w kierunku nowych obszarów rozumienia. Jeśli zaś chodzi o stwierdzenie Jezusa, to lepiej byłoby po prostu nieco pokontemplować symboliczną wersję tego zdania, niż gmerać z jego powodu przy języku. Tak więc nie bardzo wiemy co to jest prawda, jednak gdzieś w środku przeczuwamy "o co chodzi". Czujemy, że idea Prawdy zawiera pewne przekonanie, że to co rozumiemy, widzimy da się (przynajmniej częściowo) zrozumieć połączyć w całość, znaleźć zależności, a przede wszystkim przekazać dalej (komuś innemu lub samemu sobie do dalszych rozważań i wniosków). W istocie, w idei prawdy zawiera się przekonanie, że umysł (czy inny ośrodek przetwarzający informacje) jest wystarczająco doskonały, aby uchwycić istotny sens tego co do niego dociera. Jednak granice pojęcia prawdy są dość niejasne. Zapewne większość
filozofów starej daty, będzie starała się ją związać z umysłem.
Oczywiście umysłem człowieka. To jest jednak ograniczenie. To wszystko skłania do wniosku, że pojęcie Prawdy wyłania się jakby z chaosu możliwych działań, zastosowań, sposobów opisywania i świata i przekształcania informacji. Że trudno jest postawić jednoznaczną granicę, gdzie się ono zaczyna (niby można, tylko po co? - skoro takie ograniczenie niczemu sensownemu nie posłuży?) Tyle długiego wstępu. Więc teraz zajmę się wreszcie trochę dokładniej tym czym jest / nie jest prawda. Parę daktikowych myślo-twierdzeń na temat prawdy |
|||||||||
Myśl 1:
Niektórzy prawdę utożsamiają z rzeczywistością. Według mnie jest to niefortunne podejście do sprawy. Dla mnie wydaje się oczywiste, że prawda sama rzeczywistością nie jest. W pewnym stopniu dlatego, że nie byłoby sensu na tworzenie drugiego słowa na to samo. Ale jest też inny, znacznie ważniejszy powód: rzeczywistość jest nieskończona w swoich przejawach oraz rzeczywistość jest niepowtarzalna w każdej swojej najmniejszej chwili i w każdym miejscu. Nie może być więc powtórzona w jakiejkolwiek formie dla kogokolwiek. W związku z tym - rzeczywistość jako ona sama jest nieprzekazywalna z natury rzeczy! Jest tożsama wyłącznie z sama sobą. Dlatego definicja prawdy utożsamiająca ją (czyli pojęcie prawdy) z rzeczywistością oznaczałaby po prostu, że nikt nie może zakomunikować żadnej (!!!) prawdy, jako że nie może przecież przenieść całości sytuacji do czyjegoś umysłu. Bo przecież nawet najprostszy atom (atom wodoru) jest ciągle zagadką dla naukowców - wciąż niezgłębiony do końca, wciąż nieuchwytny. A atomów są biliony bilionów. Różnych, w różnych wzajemnych odległościach, konfiguracjach, zależnościach. Dlatego pojęcie prawdy nakazujące zgodność (rozumiem zgodność pełną, bo gdzie tu postawić granicę dla wystarczającej niepełnej zgodności?) z czymkolwiek wymuszałoby absolutne poznanie wszystkiego! W konsekwencji byłoby więc kompletnie nieużyteczne i należałoby je usunąć z ludzkiego języka jako zbędną utopię. |
Dygresja 1: - według mnie wiele przemawia za uogólnieniem pojęcia
prawdy tak, aby oderwać je od koniecznego związku z umysłem człowieka. Komputery przetwarzają informacje i często "oczekują", że dane będą miały taką, a nie inną postać, takie a nie inne wartości. Jeśli te zasady zostaną pogwałcone, to w bardzo dużej klasie przypadków program się wiesza i w ogóle przestaje przetwarzać cokolwiek. Tak więc pewna adekwatność w stosunku do danych może być uznana za komputerową wersję idei prawdy. |
||||||||
Tu dochodzimy do myśli 2 |
|||||||||
Myśl 2:
Z doświadczenia wiemy, że jednak coś sobie komunikujemy i czasami
uważamy, że to coś jest "prawdziwe" lub nie. Ale musimy się
pogodzić, że prawda przekazuje wyłącznie pewien aspekt
rzeczywistości - nasze spojrzenie, punkt widzenia, ujęcie pod jakimś
tam kątem. Tu w sposób konieczny dochodzimy do myśli 3. |
Dygresja 2: |
||||||||
Myśl 3:
Tzn. by powyższe stwierdzenie o liściach nie zaprowadziło nas na manowce, musimy dodatkowo założyć m.in. że: myślimy o najbardziej spotykanych liściach, że zieleń jest pewną średnią z odczuwania tego koloru przez ludzi (np. odrzucamy wady wzroku), że chodzi o prawdziwe roślinne liście, a nie ich niektóre artystyczne odpowiedniki itp. Te warunki można by konkretyzować dalej, ale nie chodzi tu ilość, lecz stwierdzenie jakości: Przy komunikowaniu czegokolwiek wraz z przekazywanym tekstem informacji dołączamy ogromną ilość założeń dodatkowych - proponujemy pewien system rozumienia (interpretowania) tej informacji. Bez systemu interpretacji, informacja przestaje komunikować cokolwiek, przestaje być informacją! To albo dźwięk jakiegoś słowa, zygzak na papierze, obraz nic nie wnoszący do umysłu (czy też ogólnie odbiorcy, jeśli miałby nim być np. komputer). O tym fakcie ludzie najczęściej zapominają. Każdy z nas myśli subiektywnie (bo ma tylko SWÓJ mózg), ale jednocześnie powszechnym jest przekonanie, że to "jego" prawda jest tą "prawdę prawdziwą". Prawdy innych osób zazwyczaj traktują jako mniej wartościowe. Jednocześnie duża część osób w ogóle nie ma ochoty brać pod uwagę możliwości rozumienia tych samych faktów na inny sposób. Tak więc pojawia nam się myśl 4 |
|||||||||
Myśl 4:
Prawdziwych z potocznego punktu widzenia aspektów dowolnej sprawy jest najczęściej nieskończenie wiele. Dlatego obiegowe stwierdzenie górnolotnej grafomanii w stylu "prawda jest jedna" nie oznacza według mnie nic sensownego. Przykład: mamy fakt - Kasia dostała w szkole dwójkę. Prawda w stylu "wszystko na raz" byłaby nie strawna dla żadnego
odbiorcy - a więc nie byłaby żadną prawdą (nic by nie komunikowała).
Z resztą jedynym sposobem jej przekazania byłoby wręczenie odbiorcy...
całego świata. Wręczenie mu go z poleceniem: Tylko odbiorca miałby prawo zapytać: To skłania do sformułowania tezy na sposób myśli 5... |
Dygresja 3: Nie ma w nas predefiniowanego rozumienia prawdy
naukowej. Z resztą, czy ową "prawdę" naukowców mamy uznać
za ostateczną? |
||||||||
Myśl 5:
Problem został nieco naświetlony w myśli 3 (tej, że prawda wymaga interpretacji). Tutaj chciałbym podkreślić jednak pewien nowy fakt - aby prawdę zakomunikować, trzeba jakby wejść na falę odbiorcy, posłużyć się jego systemem pojęć. Trzeba chociażby posługiwać się tym samym językiem, czasami zrozumieć sposoby myślenia, strukturę informacji odbiorcy. Najlepiej widoczne jest to w informatyce - jeśli jakiś program potrafi wczytać strukturę pliku graficznego bmp, a nie odczytuje plików jpg, to wrzucenie mu na wejście tego nieodpowiedniego pliku, spowoduje niemożliwość odczytu zapisanej informacji. Fakt, że adresat naszej prawdy może nie umieć odczytać informacji w podawanej formie jest często niedoceniany. Tymczasem - prawda oderwana od swojego adresata w ogóle nie jest żadną prawdą. |
|||||||||
Przykład 1: To pokazuje ten ważny aspekt prawdy, który pozwolę sobie jeszcze raz przytoczyć: Prawda ma sens wyłącznie w obrębie systemu komunikacji z jej odbiorcą. Ponieważ możliwych do wymyślenia języków jest nieskończenie wiele, więc np. bez sensu jest stwierdzenie, że coś zakomunikowane przez mister Napoleona z zakładu dla obłąkanych w jego jednoosobowym indywidualnym języku jest prawdą - choć może on sam tę "prawdę" rozumie. Dopóki ktoś nie umie się skomunikować z otoczeniem, dopóki nie
znajdzie się na "wspólnej fali", dopóty jedyne co posiada, to
wrażenia tworzące się w jego umyśle - być może bardzo mądre, ale być
może i bez sensu (nie ma nawet sposobu na ustalenie tego faktu). Dopiero
dostosowanie się do jakichś reguł komunikacji (choćby nawet dość
umownych i zmieniających się, ale obowiązkowo jednak w jakiś sposób
czytelnych dla obu stron) tworzy przestrzeń do przekazu prawdy. Powyższe oznacza jednocześnie, że dla dowolnej istoty istnieją prawdy absolutnie dla niej niedostępne z racji odmienności komunikacyjnej, czyli braku przygotowania do odbioru tejże prawdy. Bo każdy jest "jaki jest" i już. |
Tradycyjne podejście do kwestii prawdy opiera się na
rozróżnieniu pojęcia i rzeczywistości, które te pojęcia
opisują. Moim zdaniem, jest w tym wszystkim za dużo tego optymizmu.
Czymże więc są owe "pojęcia"? |
||||||||
Teraz pozwolę sobie sformułować moją osobistą, trochę nieporadną, definicję prawdy. Pewnie jest ona niewiele lepsza niż poprzednie (ale ja mam nadzieję, że pod pewnymi względami trochę). | |||||||||
Daktikowa definicja prawdyPrawda - jest to idea sposobu prowadzenia komunikacji pomiędzy źródłem informacji, a adresatem, postulująca budowanie u adresata stanu pewnej HARMONII postrzegania danego elementu rzeczywistości. Ta moja definicja osłabia wymagania dotyczące prawdy dzięki zastąpieniu klasycznego słowa "zgodność" na "harmonię". Jest to wyraźne osłabienie wymagań. Uwzględnia ono jednak spostrzeżenie, że pełnej zgodności nie da się osiągnąć; a jedynie można budować w odbiorcy jakieś elementy przybliżające mu to co przekazujemy. Dodatkowo słowo "rzeczywistość" zamieniam na "element rzeczywistości", bo cała rzeczywistość jest nieprzekazywalna. W wstępie do tego artykułu napisałem, że przekazywanie definiowanie pojęć polega na przekazywaniu słów - jedno nieznane pojęcie jest podmieniane przez jego "określenie", czyli zestaw innych słów - zastępników. Ale przecież nie mamy idealnego, pewnego punktu startowego, nie mamy wyjściowego zestawu pojęć identycznie rozumianego przez wszystkich ludzi i do tego słów zawsze w ten sam sposób interpretowalnych. Dlatego ułudą jest myśl, że przekazujemy w słowach "prawdę" rozumianą jako jasne odwzorowanie rzeczywistości na słowa. Tak naprawdę to jedynie wciąż opisujemy to co chcemy przekazać, wciąż malujemy intelektualne obrazy (impresje) na omawiany temat. I nie mamy gwarancji, że ktoś te obrazy odczyta zgodnie z naszymi zamierzeniami. Definicja wyżej opisana ma swoje oczywiste wady - wprowadza nowe (nigdzie nie
zdefiniowane) pojęcie "harmonii", jest w dużym stopniu nieokreślona,
pewnie trochę niejasna. Ale to jest nieuniknione, bo słowa, którymi się
operuje są dostosowane do ogólnych zastosowań, a nie do idealnego
oddania daktikowej idei prawdy.
Może więc trochę ta definicja omija ze dwie rafy typowego błędnego
rozumienia, choć ciągle nie wyjaśnia wszystkiego (i oczywiście rodzi
nowe pytania). Zakończenie, uzupełnienie i podsumowanie daktikowych rozważań na temat pojęcia "prawda"W tych dość krótkich rozważaniach (krótkich przynajmniej w
odniesieniu do tego, co miałbym jeszcze do przekazania na ten temat)
starałem się przedstawić moją prywatną wizję na temat pojęcia
prawdy. Tworzyła się on a w mojej głowie przez dwadzieścia parę
lat (i z resztą tworzy się i przekształca nadal) Punktem wyjścia do
niej było spostrzeżenie, że klasyczne ujęcia tych zagadnień w dużym
stopniu prowadzą do sprzeczności. Owa dynamiczna wizja
prawdy - uwzględnia w znacznie większym stopniu fakt rozwoju człowieka,
nieokreśloności naszych wyobrażeń i koncepcji. Wprowadza koncepcję prawdy której ciągle się uczymy, której każda kolejna wersja
zawsze może być zastąpiona przez nową (często lepszą), choć też tymczasową. Ta
prawda cały czas się tworzy - w nas, w przetwarzających
umysłach. Każdego dnia, miesiąca inaczej rozumiemy takie pojęcia jak:
miłość, dobro, porozumienie. Uczymy się ich w kolejnych wcieleniach,
szczegółach, wzrastamy wewnętrznie tak jak one. A zaprezentowana wyżej definicja?... PS. |
|||||||||
Dywagacje na temat twierdzenia GödlaTytułowe twierdzenie matematyczne jest moim zdaniem jednym z najwspanialszych osiągnięć umysłowych ludzkości. Oto treść tego twierdzenia (a właściwie dwóch twierdzeń) przepisana z encyklopedii multimedialnej Fogra: Gödla twierdzenia: II twierdzenie Gödla:
Teraz o znaczeniu tych praw:
To jest prawda matematyczna! - nie ma odwołania - nie ma już wątpliwości, czy nasza teoria jest już pełna czy nie. Wiemy na pewno, że teoria jest niepełna, bo Pan Gödel udowodnił, że do najlepszej teorii da się dopisać twierdzenie, któremu nie da się zaprzeczyć powołując się na istniejące prawa. A jeśli tak, to owe twierdzenie staje się początkiem dwóch nowych sprzecznych ze sobą meta-teorii - jednej zakładającej, że twierdzenie jest prawdziwe i drugiej zaprzeczającej tej tezie. Ale obie te meta-teorie są "dobre" w tym znaczeniu, że nie podważają teorii pierwotnej. W ten sposób uzyskaliśmy mechanizm pozwalający rozszerzać naszą
wiedzę teoretyczną do nieskończoności. Przykłady potwierdzające twierdzenia Gödla matematycy mogą mnożyć.
Najbardziej chyba sztandarowym byłby fakt wynalezienia geometrii
nieeuklidesowych: Czy da się z twierdzeń Gödla wyprowadzić jakieś inne wnioski? Inny, chyba dość przerażający wniosek, stanowi uświadomienie sobie nieskończoności przestrzeni prawdy. O ile materię, ze wszystkimi cząstkami, atomami, kwantami można by uznać za twór ogromny, ale może przynajmniej skończony - tzn. może np. tych materialnych obiektów jest tyle co liczba "coś do potęgi bilion bilionów...", to jednak nie istnieje żadna liczba mówiąca nam jak wiele jest słusznych teorii - jest ich na pewno nieskończenie wiele. W tym kontekście marzenia niektórych, że prawda zaprowadzi porządek w tym ogromnym bałaganie obiektów świata materialnego, są piramidalną mrzonką - bo prawd o samej materii jest nieskończenie razy więcej niż samych obiektów materialnych. Bałagan materii jest niczym wobec bałaganu idei.
|
|||||||||
Idea bezwzględnego posłuszeństwa jest tożsama z ideą duchowego i intelektualnego upadkuWstępWiele osób jest przekonany, że zło świata wynika z "nieposłuszeństwa". W końcu pierwsi ludzie w raju byli Bogu nieposłuszni. I często też posłuszeństwo jest traktowane jako dobro samo w sobie, jako wartość nadrzędna. Nie zgadzam się z tym poglądem. Dlaczego? Główna przyczyna trudnościA wszystko wynika z faktu braku dostępu do bezspornej interpretacji.
W warunkach naszego życia prawie każdy ważny i sensowny nakaz /
zakaz rozpada się dwa swoje elementy: Wniosek z tego przykładu jest prosty: do ducha prawa nie mamy prostego dostępu - sensowne go wdrażanie wymaga wiedzy, doświadczenia i porozumienia między ludźmi - musimy się go nauczyć. Drugi wniosek jest jeszcze prostszy Jednak z drugiej strony, kierowanie się tylko samą literą prawa prowadzi do nowych nonsensów - np. fundamentalistyczny zwolennik "prawa bez wyjątku" po zepsuciu się sygnalizacji świetlnej (gdy cały czas świeci się czerwone) powinien koczować na skrzyżowaniu aż do przyjazdu ekipy naprawczej, lub przynajmniej policjanta, co może czasem trwać wiele godzin, a nawet dni... Bo litera prawa ma zastosowanie JEDYNIE do sytuacji, które ona ściśle przewiduje. A przecież jeszcze trzeba umieć te sytuacje rozpoznać. I dlatego normalnie działający człowiek często musi posiłkować się duchem prawa, który umożliwi mu wyciągnięcie wniosków dotyczących dalszego postępowania - szczególnie w sytuacjach nowych, niejasnych, wątpliwych. Bez tego działałby bezsensownie. Pozwolę sobie uogólnić ten wniosek w postaci twierdzenia: W warunkach zmian, w sytuacjach mało przewidywalnych nie da się (!!!) sensownie stosować litery prawa, bez dostępu do ducha tegoż prawa! Duch prawa ma znacznie większy "zasięg", on pomaga w dopowiedzeniu sobie niejasnych elementów, rozsądzeniu sprzeczności, ustaleniu rozwiązań w sytuacjach nowych, wcześniej nie rozpatrywanych. Przykładów jest wiele - posłużę się najbardziej oczywistym. Nikt nie kwestionuje przykazania NIE ZABIJAJ! Jednak co w istocie podpada pod to przykazanie? Z resztą to był przykład, który tylko pokazuje, że jak się dobrze zastanowić, to każdy nakaz / zakaz o wydźwięku etycznym ma swoje granice, których atakowanie oznacza zetknięcie się z duchem prawa, a w konsekwencji odchodzenie od jego litery. I niestety, - DO KAŻDEGO NIEMAL PRAWA można podać przykłady SYTUACJI NIEJASNYCH - gdy nie będziemy wiedzieli, czy duch danego prawa jest zachowany, czy nie, albo czy litera prawa nie występuje czasem przeciwko duchowi prawa. A co ma do tego posłuszeństwo? Otóż twierdzę że: Bezwzględne posłuszeństwo opiera się na IGNOROWANIU ducha prawa!!! Tak właśnie jest! I inaczej być nie może z przyczyn logicznych!
Duch prawa pyta się o sens, a nie o to co gdzie kiedy i jak. Zaś
sens tego co robimy i jak robimy, poznajemy przez całe nasze życie przez
jego konfrontację z efektami naszych działań, i między innymi z
modyfikacjami mogącymi godzić w literę prawa. prawo ma sens nie samo w sobie, tylko w odniesieniu do CELU któremu służy! Prawo bez celu jest wyłącznie gnębiącym człowieka ograniczeniem i wyrazem tyranii władzy. Jednak: Szczere sięgnięcie umysłem do ducha prawa jest AKTEM NIEPOSŁUSZEŃSTWA wobec jego litery! Bo przecież po rozpatrzeniu sprawy może się okazać, że w danej sytuacji po prostu będziemy musieli zignorować literę prawa. Czyli bycie posłusznym literze powinno chronić nas przed nieopatrzną próbą myślenia... Jednak ktoś kto nie sięga do ducha prawa, według mnie, postępuje po prostu nieetycznie, źle (choć wielu sądzi, że właśnie mędrkowanie mogące postawić w wątpliwość "zawsze słuszne" zasady jest złe). Życie przekonuje nas o sporych szansach na to, że bezmyślne stosowanie litery prawa zaszkodzi komuś lub czemuś, nie mówiąc już o tym, że takie podejście do życia pozbawia człowieka tej istotnej cząstki człowieczeństwa, jaką jest dokonywanie wyboru w swoim sumieniu. Pozbawia odpowiedzialności. Zrezygnowanie z konieczności rozważania swoich decyzji i oddanie się wyłącznie posłuszeństwu oznacza więc uśmiercanie w sobie człowieczeństwa, oznacza sprowadzenie się do roli automatu. A wynika z tego jeszcze jeden ważny wniosek - ponieważ jednak duch prawa nie jest nam dany od urodzenia (przynajmniej w jego pełnej postaci), więc jesteśmy zmuszeni go poznawać. A poznawanie w naszych warunkach musi wiązać się z poszukiwaniem, czyli z poddawaniem w wątpliwość dotychczasowego stanu wiedzy o tymże prawie. Zwolennicy posłuszeństwa powiedzieli by tu teraz coś w rodzaju: i właśnie dlatego człowiek powinien oprzeć się na dobrej interpretacji danej przez autorytety i poddawać w wątpliwość to, co wymyślił sam... Niestety, jest to błędny wniosek - człowiek nie ma w swoim umyśle (predefiniowanej, wrodzonej) wyraźnej linii rozgraniczającej to co on wymyśla, od wizji zsyłanej ze świata. dla człowieka, to co przychodzi z zewnątrz (także od autorytetów) jak i to co tworzy w umyśle sam stanowi JEDNOŚĆ. Bo niby skąd miałby rozróżniać co jest tu czym - skoro nie jest w posiadaniu, żadnej doskonałej procedury rozgraniczającej. Gdy brutalowi tłukącemu swoją żonę powiesz, że powinien ją kochać - on być może w zgodzie z własnym rozumieniem odpowie: "to z miłości, żeby się szlajała z innymi facetami". I on gdzieś w swoim wnętrzu często naprawdę uważa, że jego sadyzm i pragnienie wyrażenia dominacji są miłością - on ją po prostu kocha "tak jak potrafi". A zmiana jego zwyrodniałego sumienia będzie wymagała zmiany pojmowania "miłości", "wierności", "sensu życia" i wielu innych pojęć. Bo na starcie tenże brutal w żaden sposób nie czuje / nie zna znaczeń dobra i miłości. One w znaczeniu takim jak rozumieją je dojrzali ludzie są mu obce. jedynymi obiektami jakimi potrafimy operować w umyśle są NASZE rozumienia pojęć. To jest oczywiste - ów przykładowy brutal nie rozumie znaczenia miłości
i dobra, bo to nie są wyrazy z jego wewnętrznego języka. Dlatego też
nie ma sensu mówienie człowiekowi, żeby nie myślał tak jak myśli, bo
to oznacza w istocie doradzanie mu, aby nie myślał wcale.
A nie myślenie wcale oznacza, że już na pewno się nie poprawi
(bo jak? - sam z niczego?). postulat nie poddawania w wątpliwość czyjegoś nakazu / zakazu jest w istocie wyłącznie postulatem nie poddawania w wątpliwość pierwszej interpretacji tego nakazu/zakazu. Wszak, gdy coś uznałem na początku (na jakiejkolwiek zasadzie) i mam być temu wierny, to próba zmian na lepsze w rozumieniu tej sprawy jest aktem wymierzonym przeciwko wierności. Inaczej mówiąc postulat nie wątpienia w prawo jest w rzeczywistości postulatem nie rozwijania swojego rozumienia tegoż prawa. Wniosek jest prosty: postulat bezwzględnego posłuszeństwa jest w większości przypadków głównie postulatem bezmyślności i degradacji człowieka jako istoty rozumnej. Bo posłuszeństwo i tak będzie kulawe - ograniczone wyłącznie do litery prawa (czyli do dobrze poznanych, wymodelowanych przypadków), zaś wyhodowany w ten sposób nawyk nie podejmowania wyborów zemści się w kolejnej sytuacji, gdy trzeba będzie coś zadecydować w zmienionych warunkach. I jeszcze na zakończenie jedno spostrzeżenieZ moich rozmów z różnymi ludźmi odnoszę nieraz wrażenie, że
niektórzy bardzo potrzebują wierzyć w to, że ich wybory moralne i
decyzje są jednoznaczne, a prawo jest oczywiste. Najczęściej wszelkie wątpliwości
próbują zwalić na "usprawiedliwianie się" człowieka, na
"zbędne mędrkowanie". Cóż, z kolei dla mnie jest jasne, że
z jakichś powodów nie są oni w stanie zaakceptować faktu interpretowania
świata. Uciekają przed nim jak mogą - najczęściej przez
twierdzenie, że wszystko co zrobili i mówili jest "oczywiste".
Gdzieś w ich umysłach musi tkwić blokada powodująca, że nie są w
stanie znieść świadomości niepewności, niejasności pojęć i faktów.
Dlatego wolą coś dobrze określonego choć przyjętego bez wystarczającego
uzasadnienia, niż prawdy trudniejsze, złożone, wymagające ciągłej
czujności ich rozumieniu. Jednak z powyższej obserwacji ludzkich postaw wziął się ten właśnie niedługi esej... |
|||||||||
: | |||||||||
Wymiecione i przyozdobione umysłyKanwą tego eseju jest następujący tekst z nowego testamentu (Łukasz
11, 24-26): Słuchałem różnych księży, raz mądrzejszych, raz mniej, jednak nie usłyszałem rzetelnego wyjaśnienia "o co tu chodzi". Dlatego pozwolę sobie podać swoją interpretację powyższej historii. Interpretację, która moim zdaniem dowodzi głębi psychologicznej Jezusowych nauk. Jednak, wbrew pozorom, nie będzie to tekst w stylu religijnym, a raczej ogólno psychologiczno - filozoficznym. A powyższy cytat jest po prostu punktem zaczepienia (w końcu Biblia jest też dziełem literackim)... Ale wróćmy do sprawy. W czym zawiera się element "wymiecionego i przyozdobionego" domu? - to raczej nie jest trudne do wyjaśnienia - jest nim oczywiście duch, czy jak by woleli ateiści - umysł człowieka. Czym jest duch nieczysty? - znowu jasne - z jednej strony może być nim jakiś rzeczywisty demon (dla wierzących w duchy), ale ogólnie uosabia on zło pętające człowieka. Ale co z tym "wymieceniem i przyozdobieniem"? - tu tkwi główny
problem. walczą o frazesy, o symbole, o słowa; walczą tylko o to, bo nie czują i nie rozumieją że istnieje coś głębszego. Nie widzą też, że w istocie, to ich "szlachetne" zaangażowanie
wynika najczęściej, z małych pobudek - z konformizmu, z instynktownej
chęci dokuczenia bliźnim (poprzez pokazanie im, że są "źli",
co przecież jest "prawdą" jako, że nie ma doskonałych),
wreszcie z czysto zewnętrznego naśladownictwa. Najczęściej sami nie
rozumieją własnych pobudek - tylko coś ich po prostu "pcha"
do bycia takimi jacy są - nie rozumiejący, bez prawdziwej litości i miłości,
bez pragnienia dobra rozumianego inaczej niż "moje dobro". Bo w
środku - w ich umysłach i duszach - jest pusto! Ta pustka powoduje, że
dobro nie ma z czego wypływać. A jeśli jest pusto, zawsze jakiś demon
tam sobie uwije gniazdko. A mieć duszę i serce, to nic innego, tylko w sobie czuć ból cudzego cierpienia, skręcać się wewnętrznie na widok niesprawiedliwości (wcale nie koniecznie uderzającej w nas osobiście), reagować poczuciem buntu z powodu kłamstwa. Bo właśnie to osadzenie dobra w człowieku - przede wszystkim w jego uczuciach - jest fundamentem jego człowieczeństwa - właśnie to świadczy o tym jaki ten człowiek jest. Ale tego osadzenia w sercu nie da się łatwo zmienić za pomocą takiego czy innego nakazu / zakazu. Naszym uczuciom można jedynie mozolnie, latami w rozterkach, w bólu odrzucenia "tłumaczyć", modyfikować, poprawiać. Dlatego też ludzie wewnętrznie pełni i określeni są bardzo niewygodni tyranom. Tyrani posługują się ludźmi wewnętrznej pustki. I dlatego też ci właśnie tyrani specjalizują się w wynajdywaniu powodów, dla których od Prawdy, Dobra, Sprawiedliwości, ważniejsza będzie "lojalność" i "wierność" (w domyśle wierność władzy i tym wartościom które ona reprezentuje). W końcu zawsze znajdą się jakieś szczytne ideały, które aktualna władza ma uosabiać, symbolizować. Zażąda żebyśmy w to bezkrytycznie i do końca uwierzyli, i nie sprawdzali, i nie wątpili... Powiedzą nam, że przecież to my możemy się mylić (a rzeczywiście, jest to fakt...), że inni już wybrali i my nie możemy się wyłamywać, że to nie fair - być zbyt uczciwym wobec wyznawanych przez siebie najwyższych wartości. A niestety - budowanie dobra w człowieku odbywające się na fundamencie serca jest O WIELE trudniejsze, niż po prostu żądanie posłuszeństwa, niż dostosowywanie się do narzuconych reguł. W tym budowaniu nie ma prostych recept, łatwych zwycięstw, szybkiej drogi na skróty. Tu trzeba się po prostu zmierzyć Z PRAWDĄ, KTÓRA W NAS TKWI, przejść przez ogień porażających pytań - o sens, o to jaki jestem, dlaczego? itp. Tu nie wystarczą zapewnienia w rodzaju "jestem, bo należę...", tu nie ma litości dla błędów (nie dlatego, że serce nie zna litości, ale dlatego, że mamy do czynienia z PRAWDĄ w czystej formie, zaś litość powodowana małodusznością w ogóle nie należy do jej kategorii). Każde "uwierzenie", które nie przejdzie przez ogień prawdy i serca na niewiele się zda - w ten sposób człowiek zyska jedynie slogan, bilbord pokazywany otoczeniu, gdy to się okazuje pożyteczne. Tak samo każda "przynależność" człowieka zdobyta strachem, podstępem jedynie zawiśnie na włosku tego samego kłamstwa, na którym powstała. Bo budować w sercu i prawdzie to budować na tym co jest w nasz RZECZYWIŚCIE!!!. Tu najczęściej nie trzeba wiele mówić, nie grozić, nie prosić (może na to w ogóle jeszcze nie wymyślono słów?...), tylko gdzieś w środku pozwalać wzrastać niewidocznym niciom - połączeniom, dzięki którym dla prostaczków jasne i oczywiste stają się prawdy nieznane filozofom. Bo my ludzie powinniśmy przyznać się pewnej ułomności - NIE WIEMY jak powstaje w nas dobro i prawda - owszem, możemy coś w tej sprawie dłubać, chodzić koło tego, drążyć sprawę, ale to nie jest mechanizm. To co naprawdę możemy zrobić, to przede wszystkim nie przeszkadzać, nie poganiać za pomocą półprawd, czy ćwierćprawd, nie zmuszać do przyjęcia tego, na co jeszcze nie nie przygotowano gruntu. Bo ziarno wysiane na pole w niewłaściwym czasie, nie stanie się zaczątkiem plonu, a jedynie śmieciem, z którym później będzie kłopot. Nieraz zdarza się, że usilnie nad czymś pracujemy w swoim życiu,
ale nic z tego nie wychodzi. Próbujemy schudnąć, rzucić nałóg,
przestać być zrzędzącą rodzinną mendą. Próbujemy raz, drugi,
dziesiąty... I nic. Dlaczego? A jest jeszcze jedno niebezpieczeństwo "przyozdobionego domu". Jeśli uwierzymy, że ta fasada, którą przyjęliśmy za rozwiązanie problemu jest rzeczywistym rozwiązaniem, to będzie powstawała w nas tendencja tworzenia kolejnych fasad dla następnych problemów. W efekcie powstaje cały łańcuch błędów i wewnętrznych kłamstw, a ostatecznie - kompletna dezorganizacja prawdy w człowieku. Lepszym rozwiązaniem jest więc: zawsze trochę wątpić - wątpić nawet w konieczność wątpienia... Bo choć zwątpienie totalne jest rzeczywiście niszczące, to czujne, stałe "powątpiewanie" daje nam szansę na zwęszenie jakiegoś kolejnego demona umysłu przychodzącego pod bardzo niewinną postacią (oczywiście nie chodzi mi tu o wpadnięcie w kompleks "oblężonej twierdzy " i totalną nieufność, ale choć życzliwą i otwartą, to jednak czujną postawę). Dlaczego ludzie wymiatają sobie umysły? - z wielu powodów - z wygody, strachu, posłuszeństwa (wygody, bo rzeczywista praca ze swoimi uczuciami to okropna harówa). Może to częściowo nie jest ich wina - może po prostu uwierzyli, że skoro są niedoskonali, to nie wolno im dysponować tym co prawdziwe i szczere. W końcu często tak im powiedzieli inni - wpływowi, choć też małoduszni. |